Artykuły

Teatr niespokojny

Teatr musi mieć swoją godność i cierpli­wość. Teatr jest własnością społeczną, jest przeto miej­scem zachwytów i jest... to­warem, który trzeba sprze­dać. Mądrze, ale i prak­tycznie. Świątynia Mu­zy? - przebrzmiałe czasy. Jeżeli nie będziemy jeździć w teren, to nie damy szan­sy wielu, może nawet bar­dzo wielu ludziom na ze­tknięcie się z żywym tea­trem. A my mamy większe ambicje: związać tych ludzi z teatrem na stałe. Młodzi przychodzą do nas chętnie, bo Tarnów wyro­bił sobie markę teatru dbającego o szybki i dobry rozwój młodzieży aktor­skiej. Aktor nie pójdzie stąd byle gdzie. Przedsta­wienia trzeba robić dla wi­downi i dla zespołu. Trze­ba ludzi zmuszać, pchać im te przedstawienia, prowo­kować dyskusje, wywoły­wać spory. Nie dać spokoju parafialnej inteligencji ży­jącej tęsknotą za kafelkami w łazience, meblami w sa­lonie i fiatem w garażu. Zdemaskować udawaczy. Tych, co to niby jeżdżą do teatrów krakowskich, tych, co im wystarcza te­lewizja. W coś trzeba wie­rzyć, wierzę tedy w ko­nieczność prowadzenia w Tarnowie teatru niespokoj­nego. Pod każdym wzglę­dem.

Zacytowałem wyimki z wypowiedzi dyrektora Ryszarda Smożewskiego "dla prasy" - w różnych gaze­tach, przy różnych oka­zjach, w ciągu pięciu już lat dyrektorowania. Mogą one - przy koniecz­nym dopełnieniu, które niebawem nastąpi - sta­nowić wykładnię ambicji Tarnowskiego Teatru imie­nia Ludwika Solskiego.

Jak było

Tuż po wojnie powsta­ła w Tarnowie scena ama­torska. Działała na tyle spontanicznie i prężnie, że w roku 1952 uzyskała sta­tus placówki zawodowej, zaś w roku 1957 - pań­stwowej. Tak powstał Teatr Ziemi Krakowskiej. Widocznie teatrowi w mie­ście powiatowym zależało na tym, by - nawet w nazwie - być teatrem po­nadregionalnym. Teraz jest to Tarnowski Teatr, bo miastu wojewódzkiemu za­leży na tym, by był to teatr regionalny, znany i uznawany w Polsce. Ktoś pomyśli, że są to subtel­ności bez znaczenia. Otóż nie, za tym kryją się bar­dzo istotne mechanizmy napędzające maszynerię teatru. Motorniczym jest dyrektor. Ryszard Smożewski - zdaniem Andrze­ja Wróblewskiego - decy­dując się na objęcie tar­nowskiej sceny, "podjął się prowadzenia placówki w warunkach, w których każ­dy normalny teatr powi­nien zdechnąć. Chciał udo­wodnić - sobie i innym - że się utrzyma i że utrzy­ma taki właśnie teatr". Skąd ten paradoks: miasto o bardzo bogatych tradycjach teatru amatorskiego, tradycjach kultywowanych po dziś dzień - to miasto nie potrafiło wyro­bić i upowszechnić nawy­ków bywania w teatrze, sposobów bycia w teatrze. Tych obyczajów uczył wi­downię zespół Smożewskiego od zera niemalże. Widz tarnowski nie wie­dział na przykład, że moż­na, że wolno przerywać aktorom grę oklaskami. Skądinąd dobrze było przy­pominać, że powiatowe miasto posiada własny te­atr. Krakowski z nazwy, ale własny.

Jak jest

Teraz jest duża troska władz wojewódzkich i miejskich, wielka ambicja zespołu wspierana ambi­cjami dyrektora, spora grupa ludzi zainteresowa­nych teatrem w mieście i w tzw. terenie. To są sojusznicy, ale przecież nie o to tylko chodzi, by po­pierać teatr frekwencją i okazjonalną manifestacją. Chodzi przede wszystkim o to, by akceptować i pro­pagować jego ideowe i artystyczne propozycje.

Przedtem miasto nie bra­ło odpowiedzialności za po­ziom teatru, teraz bierze i to w dwójnasób: jako siedziba teatru i jako metropolia województwa. Władze nie szczędzą środ­ków, co roku dają nowe mieszkania dla aktorów. Teatr ma ogromną samo­dzielność, cieszy się zaufa­niem, jego dyrektor repre­zentuje na forum krajowym tarnowską organizację par­tyjną. Teatr ma do dyspo­zycji środki transportowe w sile siedmiu samocho­dów! Kierowców jest tro­chę mniej, dzięki etato­wi wygospodarowanemu przez dyrektora, który sam prowadzi wołgę w rejony dziesięciu województw, gdzie teatr systematycznie i planowo bywa.

Niebezpieczeństwo takie­go teatru polega na tym, że rychło następuje roz­luźnienie dyscypliny arty­stycznej, co powoduje de­mobilizację reakcji widow­ni. Tarnowski teatr unika tego niebezpieczeństwa. W momencie, w którym mu ulegnie, powinien przestać istnieć. Jak dotąd, przez tych ostatnich kilka lat - teatr traktuje z jednako­wą odpowiedzialnością i powagą każdego widza.

Szansa takiego teatru jest nieporównywalnie większa od ryzyka niepo­wodzenia: pozyskanie dla sztuki teatru setek i tysięcy ludzi którzy nie byli jeszcze w teatrze. Jak teraz pogodzić funkcje edukacyjne z wysokimi przecież aspiracjami arty­stycznymi? Jak pogodzić to z dyrektywami finansowy­mi nakazującymi "wypro­dukowanie" w sezonie 12 premier? Ale nawet przy tak ostrych rygorach dy­rektor teatru i jego zespół nie godzą się na rozdzie­lenie teatru na dwie ka­tegorie: teatr A w Tar­nowie i teatr B w tere­nie. Dokładnie wszystko to, co prezentuje się w sie­dzibie teatru, pokazuje się publiczności Skarżyska, Mielca i Rumunii.

Łatwo to powiedzieć, trudniej zrealizować, choć­by z przyczyn czysto tech­nicznych: wyjazd w pro­mieniu 80 km uchodzi za bliski, ponieważ jeździ się i do 200 km. Powrót - i znowu wyjazd lub wystę­py w Tarnowie. Nie ma co ukrywać, chodzi również o zarobki. Ciężkim trudem i harówką są one zdoby­wane.

Było tak, że teatr brał na siebie całą obsługę przed­stawień w terenie, łącznie z wynajęciem sali. Nagle spadło na dyr. Smożewskiego olśnienie: czyj to jest właściwie interes? Kto powinien zabiegać o teatr, a kto o widownię? I kto powinien zagwaranto­wać godziwe warunki dla pracy zespołu? Zaraz też nakreślono obowiązki gospodarzy - domów kultury, które dotychczas przyglą­dały się biernie, jak Smożewski ten mecz rozgry­wa. W nowej sytuacji te placówki biorą współod­powiedzialność nie tylko za poszczególne spektakle, ale i za planową i konsek­wentną pracę z widzem. Dorywcze i przypadkowe działanie, pochłaniając wiele ludzkiego trudu, marne przynosi efekty. Więc ustalono - niech to będzie jedna w miesiącu, ale stała, systematyczna wizyta. W ten sposób two­rzy się w tych kilkudzie­sięciu ośrodkach atmosfe­ra zainteresowania teat­rem, chęć współdziałania z jego kulturotwórczymi am­bicjami, potrzeba wymiany myśli i poglądów.

Zasada: teatr jedzie tylko tam, gdzie go oczekują i gdzie go potrzebują. Każda premiera jedzie w teren, ale nie każda wszędzie. Co życzliwie i mądrze przy­jęte w Skarżysku, nie przejdzie w Mielcu, Prze­myślu czy Busku. Dysku­sje po spektaklach też nie wszędzie się odbywają, to muszą być (jako efekt potrzeb) zamówienia ekstra. Wtedy zostaje po spektak­lu cały zespół, a dyrektor rozpoczyna i prowadzi dys­kusję. Do momentu, kiedy ostatni dyskutant się zmę­czy.

Zasada: jeśli odbiorcy teatru oczekują od niego czegoś więcej ponad spek­takl i dyskusję, życzenia te należy zaspokoić. Chcieli w Mielcu mieć opiekuna amatorskiego zespołu, to go mają w osobie aktora Tar­nowskiego Teatru im. L. Solskiego. Jeśli ktoś zgło­si podobne życzenie, nie spotka się z odmową. Bo jeśli szuka, jeśli prosi, to znaczy, że chce coś dla kultury teatralnej uczynić konkretnego. Jakże mu nie pomóc?

Takim zadaniom może podołać twardy i solidarny zespół, w miarę młody. Ze­spół tarnowski plasuje się w krajowej czołówce mło­dych zespołów. Ci ludzi do­prawdy wierzą, że w Le­sku czy Birczy ludzie cze­kają na nich. Nie tylko dlatego, że nikt inny nie dał im szansy bezpośred­niego obcowania z teatrem. Oni czekają na swoich, do­brze znanych aktorów, oczekują od nich nowych przeżyć. I ta widownia nie jest jednolita. W Wadowi­cach na spektaklu "Czeka­jąc na Godota" pozostała wyłącznie widownia mło­dzieżowa, starsi odeszli po­denerwowani lub znużeni. Niestety, prawidłowo - i z tą prawidłowością teatr się liczy.

Jeszcze za wcześnie w Busku na Ghelderodego, chociaż jest on akcepto­wany w Skarżysku. Bo to miasto ma swoiste "zaple­cze" teatralne w postaci rzeszy recytatorów i mi­łośników żywego słowa. "Za wcześnie" nie znaczy wszakże - "nigdy".

Co jest grane?

Nie są grane lektury - programowo. Nie będzie grana farsa czy operetka, słowem - nic "pod pub­liczkę". "Nie wierzę - po­wiada Smożewski - że od ordynata Michorowskiego można dojść do Szekspira". Smożewski w tej niewie­rze ma chyba rację. Ma rację, gdy mówi, że reper­tuar nie musi być błyskot­liwy i "wybitny", ale trze­ba, by nie schodził poni­żej dobrego poziomu, któ­ry poświadczyłby ambicję i godność teatru. Widza nie wolno oszukiwać, od nie­go trzeba wymagać. Wy­trwale, cierpliwie, uparcie. Czego? - Myślenia i part­nerstwa. Tylko że tym partnerem ma być równie dobrze inteligent, jak i ro­botnik, który do teatru przyszedł, czy też go przy­prowadzono - po raz pierwszy. Dla tak zróżni­cowanej widowni - zróż­nicowany repertuar, nasu­wa się wyjście najprostsze i najtrudniejsze zarazem. Nie ma różnicy poziomów, jest różnica form, jak naj­więcej i najróżnorodniejszych form - oto zasada Smożewskiego.

Więc mamy spektakle grane wespół z widownią ("Złoty chłopiec" Clifforda Odetsa, "Przepraszam, czy tu biją?" Marka Piwowskie­go), zintegrowane z popi­sami sportowymi. Mamy inscenizacje wcale nie pro­ste, mamy wreszcie poety­cki rapsod "Słowo o Jaku­bie Szeli" w reżyserii Je­rzego Wasiutyńskiego. I w tym towarzystwie Beckett. "Beckett? - zadaje sam sobie pytanie dyrektor teatru. - No to "Czekając na Godota", utwór o ludz­kiej egzystencji, można powiedzieć - filozofia na scenie. Wielu tutejszych widzów nie pójdzie po beckettowskiej paraboli, niech przynajmniej kupią warstwę pierwszą, najłat­wiejszą: ci dwaj - Gogo i Didi - czekają i gadają, gadają, "a z samego gada­nia nic dobrego nie wyni­knie, a czekaniem do żad­nej szczęśliwości nie doj­dziesz".

Tego trudnego i "herme­tycznego" Becketta grano 75 razy! Z powodzeniem gra­no "Świadków" Różewicza, "Otwórz drzwi" Choińskiego, "Czworokąt" Redlińskiego. A obok tego i równolegle do tego pantomima i wielkie widowiska w rodzaju "Kramu Karoliny" Ghelderodego czy "Przepraszam, czy tu biją?" A obok tego "Turoń" Żeromskiego, chociażby z racji, że jest to rzecz o tej krainie, o tych ludziach i o tym krajobrazie.

Nie gra się tu jeszcze wielkiej klasyki, bo nie ma warunków. To nie jest re­zygnacja, bo po "Zabobonniku" Zabłockiego może być grana "Łaźnia" Majakow­skiego, bo będzie adapta­cja "Armii konnej" Babla, etatowy reżyser rumuński Julian Visa zaś proponuje "Oszczerstwo" Iona Caragale. Będzie grane "Poskromienie złośnicy" Szekspira, a na małej scenie Albeego "Opo­wiadanie o ZOO" - jedno­aktówka o bardzo ostrej wymowie społecznej.

Jest grana "Bezimienna gwiazda" Mihaila Sebastia­na i "Życiorys" Krzysztofa Kieślowskiego. Oba te przedstawienia obejrzałem, po drugim zaś uczestniczy­łem w interesującej, popre­mierowej dyskusji. Widzia­łem zatem ten teatr z bli­ska, w jego siedzibie (po­szczególne przedstawienia z repertuaru lat ubiegłych widywałem na kieleckich scenach).

"Gwiazdę" oglądałem z wi­downią młodzieżową. Po­wiedzieć, że zachowywała się ona swobodnie - to określenie w sam raz, cho­ciaż na początku wydawa­ło się, że trudno będzie aktorom dograć do końca. I mimo że reakcja pozo­stała do końca swobodna, sympatyczna była ta pu­bliczność w swej sponta­niczności. Sam fakt, że uczniowie tarnowscy cho­dzą do teatru bez nauczy­cieli, można przyjąć z mie­szanymi uczuciami. Co do sztuki, to może ona obsłu­giwać długo i z powodze­niem każdą publiczność przez swoją uniwersalną anegdotę o pustocie i bez­nadziejności życia na głu­chej prowincji. Insceniza­cja wyjaskrawiona przez Marię Adamską (scenogra­fia) i Juliana Visę (reży­seria) przyjmowana jest przez polskiego widza jako dosyć egzotyczny, trochę melodramatyczny, trochę komediowy, a nawet gro­teskowy obrazek dalekiego geograficznie i historycznie świata. W ojczyźnie auto­ra - Rumunii, "Bezimien­ną gwiazdę" gra się z peł­nym pietyzmem, jak przy­stało grać narodową kla­sykę. Stąd chyba ta swo­boda reżysera "na wyjeź­dzie". W sumie przedsta­wienie jest klarowne, peł­ne wdzięku oraz efektów wizualno-fonicznych i sy­tuacyjnych na wzór stare­go kina.

Inaczej z "Życiorysem" Krzysztofa Kieślowskiego, który - jak na afiszu za­znaczono - "nie jest spek­taklem, lecz najprostszym kontaktem teatru z widow­nią: aktorzy czytają tekst godny wysłuchania. Jest to więc zaledwie spotkanie ludzi, ale spotkanie na te­mat ważny. Warto więc je podjąć". Otóż ten "najpro­stszy kontakt teatru z wi­downią" trwał trzy godzi­ny, przy czym czytanie "tekstu godnego wysłucha­nia" zaledwie 45 minut. A zatem publiczność tarnow­ska podjęła wyzwanie, czy raczej wezwanie swojego teatru. Bardzo różny prze­krój wieku i zawodów, różny poziom intelektualny ujawniony przez uczestni­ków dyskusji, zawsze jed­nak ogromna wrażliwość estetyczna i moralna. "Ten spektakl (a jednak!) - po­wiedział polonista lice­um - powoduje nasze za­troskanie nad Polakami i Polską".

Samo "czytanie" było o tyle osobliwe, że na pre­mierę nie mógł się stawić z ważnych powodów Bo­gusław Sobczuk. Zastąpił go godnie dyrektor i reży­ser Smożewski, zaznacza­jąc (jakże słusznie!), że absencja ta pozbawiła publiczność wdzięku. Jed­nak nikt nie wyszedł. Czy­tanie zatem wypadło sprawnie, zakusy aktor­skie zostały wcześniej przez reżysera wytępione, a przecież - bo nie może być w teatrze inaczej - pub­liczność uporczywie mówiła o grze aktorów, o kreacji postaci, o racjach moral­nych i niuansach warszta­towych. Tak to "najprost­szy kontakt teatru z wi­downią" okazał się kontak­tem ważnym i potrzebnym. Można się tylko dziwić, że w końcu banalny scena­riusz wywołuje tak żywą reakcję. Żywą i bezkry­tyczną, bo przecież "Życio­rys" mocno się postarzał, in­ne nas dziś trapią sprawy i dylematy. A że dramatur­dzy i scenarzyści nie bar­dzo wiedzą jakie, no to publiczność zachwyca się wespół z ludźmi teatru tym, co jest.

Jaki dyrektor - taki teatr

"Im dłużej siedzę w tea­trze, tym bardziej korzy­stam z dobrodziejstw pierwszego zawodu. Dzien­nikarstwo to szkoła myśle­nia i działania społeczne­go" - napisał Smożew­ski dla "Radaru". Myślę, że te przechwałki częścio­wo tylko procentują dla teatru, bo Smożewski nosi w sobie niejeden scenariusz i niejedną sztukę, na któ­rą teatr współczesny czeka i doczekać się nie może.

Powroty do czasów egzystowania w Kielcach Tea­tru Dziennikarza i Aktora powinny doprowadzić do wywołania współczesnego ekwiwalentu tamtych pre­kursorskich poczynań kie­leckiego dziennikarza, dla którego, notabene, brakło warsztatu w Kielcach - z wielką korzyścią dla Tar­nowa, jako że ten bardzo szybko urósł do rangi pręż­nego i znaczącego w kraju ośrodka teatralnego.

Osobowość, nawet oby­czaje dyrektora kształtują oblicze teatru w sposób de­cydujący. Obyczajem dyr. Smożewskiego jest nie tyl­ko ciepłe witanie absol­wentów szkół artystycznych ("życzymy udanego startu i wielu sukcesów na naszej scenie") i przybyszy z in­nych teatrów. Obyczajem stało się w Tarnowie pub­liczne dziękowanie tym, którzy z różnych - i nie­ważne jakich! - powodów z tą sceną się rozstają. Ważne, że zostawili w tym mieście, regionie, u przy­jaciół teatru i jego opieku­nów, cząstkę swej osobo­wości, kawałek swego ży­cia. Wielu zresztą wraca... Bo w Tarnowie nie tłamsi się talentów, tylko dodaje im skrzydeł.

Dyrektor Ryszard Smo­żewski działa w biegu. Jest niespokojny, jest zadziwia­jąco ruchliwy i aktywny mimo swojego... młodego wieku! Powiada, że życie to nieustająca olimpiada, że ktoś idzie z głową pod­niesioną, kto inny z opu­szczoną. Każdemu potrzeb­na jest godność. Nawet wtedy, a może właśnie wtedy, gdy nie ma racji. Teatr sublimuje te warto­ści i nobilituje je do rangi wartości estetycznych.

Z okazji spektaklu Buła­ta Okudżawy "Jeszcze po­żyjesz" dyrektor przyznał specjalne 300-złotowe (!) premie "paniom Annom - Chudzikiewicz, Mastalerz i Tomaszewskiej za znako­mite śpiewanie i dyscyplinę w sytuacjach ruchowych. Wdzięku premiować nie mogę, bo to jest walor bez­cenny."

Menedżer? - Człowiek tak działa, jak musi dzia­łać, świadomość miejsca, w którym się żyje, jest ko­niecznym warunkiem ja­kiegokolwiek działania - odpowiada po prostu Smożewski. Dyrektor musi być wszędzie tam, gdzie jest lub powinien być jego te­atr. Że to męczy? No, mę­czy. Tylko leżenie nie mę­czy, i to nie w każdym przypadku.

Bardzo trafnie napisał Jerzy Wasilewski w "Zielonym Sztandarze" o Smożewskim: "Posiada kapital­ne poczucie odpowiedzial­ności, duże zasoby auto­krytycyzmu, zdolność orga­nizowania własnych wizji. Teatr to jego żywioł, któ­remu oddaje się bez resz­ty". Tak się pisze o absol­wencie biłgorajskiego gim­nazjum, który debiutował w "Życiu Lubelskim" zjad­liwą recenzją ze szkolnej imprezy, nieudanej zresztą. O dziennikarzu i dyrekto­rze, który szanuje sztukę, jej twórców i odbiorców.

W gabinecie dyrektora Smożewskiego wiszą na ścianie gustowne jelenie w solidnej oprawie, do biur­ka zaś na czołowym miej­scu przykręcono tabliczkę made in PKP z ostrzegaw­czym napisem "Nie wychy­lać się". Jeśli chodzi o je­lenie, byłem jedynym dziennikarzem, który się nie zdziwił i nie zapytał o sens. Zmuszać dyrektora do myślenia w tak banal­nej sprawie? Co się zaś tyczy napisu na tabliczce: można się z nim nie zga­dzać, ale przeczytać uważ­nie warto...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji