Artykuły

Brzydka świnia

"Językami mówić będą" w reż. Michała Kotańskiego w Starum Teatrze w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

W niedzielę wieczorem, między 19.30 a 21.10, świat znów był brzydką i złą świnią. W Narodowym Starym Teatrze, na Nowej Scenie, młody reżyser Michał Kotański zaprezentował sztukę Andrew Bovella "Językami mówić będą", z której widz musi wysnuć wniosek nie do obalenia: otóż, świat jest brzydką i złą świnią albowiem ludzie - wszyscy, jak jeden mąż, brzydkie i złe świnie - nie dość, że się wzajem nie miłują, to na dokładkę bez wytchnienia gadają. Gadają?

Kwiczą raczej, bo mowa człowieka, który serca nie ma, zmienia się w wypełniony pustką mlask bydlęcy. Który już raz w ostatnich trzech, czterech latach w Narodowym Starym Teatrze pojawia się ta niesłychanie interesująca refleksja o współczesnym świecie? Który to już raz z rzędu i który z rzędu młody reżyser, łzę dziewczęco wrażliwego moralizatora z rzęsy rożkiem białej chustki ocierając, troskliwie szlocha, żem brzydka i zła świnia, gdyż ględzę bez miłowania - i procederem tym chlewnym piękną naszą matkę Ziemię w brzydką i złą świnię zmieniam? Nie nudzi cię to, młodzieży?

Jak widać - Kotańskiego nie nudzi. Czule biczuje. Łagodnie gromi, ale już nawet nie stwarza pozorów, iż w gromieniu tym troskliwym i cichym idzie o jakąś sztukę, jakąś reżyserię, jakąś literaturę, jakąś konstrukcję, jakiś początek, środek i koniec, jakiś rytm, jakąś całość po prostu, słowem - o choćby cień smakowitej opowieści. Nie. Między 19.30 a 21.10 odbywa się na scenie solidna drzemka teatralna - błogi sen pojęcia "sztuka teatru". Sen tym oto szlachetnym komunikatem reżysera wyraźnie podszyty.

Nie chciejmy, bym ja był tylko artystą, a ty - widzem zaledwie! Mój bracie człowieku - złączmy się w bólu bycia brzydkimi i złymi świniami, co miłości w sercach nie mają, a gadają! Wznieśmy się ponad tę małość bycia wyłącznie cmokającymi klerkami Melpomeny! Chciejmy być prostymi ludźmi, z których ja będę prostym etykiem, a ty - prostym uczniem etyka! Chciejmy tego, albowiem powiedziane jest, że dla prostaczków przeznaczono Królestwo Boże! Amen!...

No i jak chciał - tak zrobił. Nie ma teatru. Jest ciche kazanie. Gadają, gadają i raz jeszcze - gadają. Małgorzata Zawadzka, monotonna dojmującą monotonią "Czarnej Maski" Krzysztofa Pendereckiego. Paweł Kruszelnicki, co buczy jak solidnie objedzony trzmiel. Adam Nawojczyk, o czymś tylko sobie wiadomym śniący gdzieś tam, na wysokościach swego tenorowego mruczanda. Wreszcie - Ewa Kaim... Jedyny element na scenie, przy którym się budziłem. Jedyny element w miarę uparcie przypominający, że teatr to planeta aktorstwa, a nie domena iście rybiej aktywności warg.

Kaim zatem. Pięknie! Tylko co z tego, jeśli dla całości - życie jej było klasyczną parą sunącą w gwizdek? Czy gdyby zmieniła swe granie w mumię aktorstwa - coś istotnego by się stało? Otóż - nie! "Ptasie radio" Kotańskiego pozostałoby "ptasim radiem". Wszystko miałoby ten sam smak poobiedniego "cięcia komara", walor wymrukiwania przez sen najcudowniejszych pod słońcem banałów o świecie, miłości i języku.

Między 19.30 a 21.10 siedzą i sylabizują, stoją i sylabizują, gdy zaś przestaną stać sylabizując, to tańczą sylabizując, po czym na powrót siadają, by dalej sylabizować. Kap - zdanko, kap - słówko, kap - banał. Stoją za szklaną ścianą lub przed szklaną ścianą. Kap, kap, kap. Siedzą na fotelach albo na tapczanie. Kap, kap. Ktoś umyje ręce nad umywalką, ktoś przycupnie na wysokim krześle, ktoś piwa łyknie. Kap. A ty słuchasz, słuchasz i słuchasz. Kap, i kap, i kap.

Kto i skąd wygrzebał autora Bovella? Toż to chyba ostatni dramaturg na globie, który wierzy, iż w teatrze bełkot świata należy przedstawiać poprzez bełkot języka własnego, pustkę mowy poprzez pustkę dialogu, wreszcie trupa uczucia - przez martwotę swej dukającej stalówki! Wzruszające! Dzieło ostatniego, który zdaje się nie wiedzieć, że scena to nie lustro realności, że ciemność da się tu sensownie przedstawić jedynie przy użyciu opowieści jasnej - akurat w Narodowym Starym zostało docenione! Nomen omen...

Kap, kap. Słuchasz, albo już drzemiesz. Jakieś dwa małżeństwa, co się już nie kochają, więc się zdradzają albo i nie zdradzają na krzyż. Kap. Później historia o joggingu i jakimś gościu, który się utopił, ale na brzegu zostawił nowe buty. Kap, kap. Później ponura kobieta z automatyczną sekretarką gada z budki telefonicznej. Następnie mamy ględźbę dwóch niewiast w gabinecie psychoanalitycznym... A co tam u ciebie, prosty uczniu naszego prostego etyka, co tam u ciebie w pluszowym fotelu? Jak sny?...

Ktoś znajduje zupełnie inny but. Kap. Gdzieś zniknęła pani doktor psychiatrii... Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie?... Policja podejrzewa męża. Kap, kap. Kurtyna.

Słowem - zupełnie jałowy czas mozolnego gadania scenicznego o jakoby martwocie naszego bredzenia, wspartego na pustce naszego życia bez miłości. Powtórzę pytanie - ileż można, Stary Teatrze? W "bazarcie" - brak miłości. W "rewizjach romantycznych" - śmierć uczucia. U Klaty - trupek miłowania. U Kleczewskiej - zwłoki serca.

Litości! Tak z grubsza raz w miesiącu ze sceny przypominać żałosną refleksję, że świat jest brzydką i złą świnią, a ludzie bandą brzydkich i złych świń! Nie nudzi was takie moralizowanie? Bo mnie - brzydką i złą świnię - okropnie. Może by tak więc, miast tandetnie, z maniackim uporem karcić Ziemię - wreszcie dać Ziemi zwyczajne piękno profesjonalnie zrobionej, żywej opowieści teatralnej?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji