Krotochwila z pegeeru i powtórka z marksizmu (fragm.)
CIĘŻKI ma żywot teatr podejmujący teraz - w sensie najzupełniej dosłownym - tematykę współczesną. Nieprędko chyba zobaczymy siebie na scenie, jeszcze dłużej czekać będą bohaterowie dnia dzisiejszego: robotnicy. Taki potoki paradoks, najtrudniej pisze się literatom wtedy, gdy więcej wolno. Bo wtedy nie wypada już odwoływać się do aluzyjek, niedomówień, przymrużeń i innych dwuznaczności. Trzeba po prostu skonstruować prawdę artystyczną na kanwie prawdy życia. Dotychczas mieliśmy półprawdy a i tak wybitni twórcy teatralni dawali sobie z nimi rady na tyle, by widz nie czuł się oszukany.
Najgorszy jest ten kaganiec, który twórca zakłada sobie sam. Dobrowolnie, z pozorami przymusu, z góry ustawiając się tak, by "to poszło". I szedł banał, półprawdy i ćwierćprawdy, co w sumie tworzy nie najciekawszy obraz polskiego teatru współczesnego. I tak będzie, oby nie za długo. Trzeba więc sporej odwagi, by sięgać dziś po literaturę klasy C, D i dalej w głąb alfabetu. Doprawdy, więcej o naszej współczesności może powiedzieć "Kordian", ale, skoro nie chce się zagrać (nie może) "Kordiana", to występuje się z premierą "Czyżby?" Jacka Janczarskiego, jak to właśnie postąpił Teatr im. S. Żeromskiego w Kielcach. Jest to przykład dosyć uporczywej konsekwencji (by przypomnieć "Jak nie ja, to kto?") wiodącej teatr na manowce sztuki." (...)
PRAWIE jednocześnie obejrzałem w kieleckim WDK występy zespołu Tarnowskiego Teatru im. L. Solskiego. Goście pokazali kieleckiej widowni sztukę współczesnego dramaturga radzieckiego Michaiła Szatrowa "Niebieskie konie na czerwonej trawie". Inny teatr i - co znamienne - inna widownia. Fenomen tej polskiej prapremiery sztuki bardzo popularnej u naszych sąsiadów polega nie na jakiejś wyrafinowanej robocie teatralnej, przeciwnie - zamierzony cel, ambitny i ryzykowny, osiągnięto najprostszymi, by nie powiedzieć prymitywnymi środkami wyrazu. Trudno to nawet nazwać spektaklem, jest to właściwie mityng aktorów z publicznością. "Nie miejcie do nas żalu - czytamy w ulotce - że zabrakło w tym przedstawieniu inscenizacji, kostiumów, scenografii i czegoś tam jeszcze. Chcieliśmy dać Wam pewne prawdy; a te są w tekście. Słuchajcie! Słuchajcie uważnie".
Stół prezydialny, nad nim pusty transparent. Sam widz ma go wypełnić hasłem, które najbardziej oddaje jego przekonania i niepokoje. Myślę, że nikt z widzów nie poszedł do domu z pustym transparentem. I nikt nie miał żalu z powodu zerwania twórców spektaklu z konwencją teatru "tradycyjnego". Bo po prostu nie było czasu, by się nad tym zastanawiać. Jesteśmy tak mocno i sugestywnie wciągnięci w tę niezwykłą powtórkę z marksizimu-leninizmu, że już ten fakt znamionuje potęgę teatralnego wydarzenia. Jego reżyserzy: Antoni Baniukiewicz i Ryszard Smożewski wybrali z Szatrowa kilka ,,scen" - rozmów Lenina z przedstawicielami różnych środowisk "wmontowali" w scenariusz niezwykle ważkie myśli wodza Rewolucji, resztę pozostawiając aktorom. Nie będę ich komplementował. Ale jeśli dodam, że dyskusja po spektaklu (pozostała większa część widowni!) trwała dłużej od samego spektaklu, i chciało się ludziom toczyć spory o prawdę życia i prawdę teatru, jeśli powiem, że grupa miłośników teatru ze Studium Wychowania Przedszkolnego wróciła ze swą polonistką do Jędrzejowa późną nocą, to chyba nie muszę tego komentować?
PRZEPRASZAM dyrekcję kieleckiego teatru za nietakt. Przypadek sprawił, że obejrzałem oba omawiane spektakle prawie jednocześnie, nie widzę więc powodów, by recenzować je oddzielnie. Nie ma natomiast żadnego przypadku w tym, że mamy w Kielcach dwa teatry: stały i przyjezdny. Niestety, do tego prawdziwego nadal trzeba jeździć do Tarnowa. Wszyscy do tego przywykliśmy, władze kulturalne ten stan zaakceptowały więc i ja się dziwił nie będę.