Artykuły

Równowaga z przewagą optymizmu (fragm.)

Wygląda na to, że tęsknota za czasami, w których kolejne teatralne premiery w lokal­nym teatrze zawo­dowym nie będą zmuszone spełniać pozaartystycznych funkcji, to mrzonka. Żyjemy "w ciekawych czasach", kiedy to wszelkie przejawy działań kulturotwórczych przyrównać można by do sytuacji pacjenta po operacji, który najchętniej leżałby bez ruchu, ale jedno­cześnie jedyną zalecona dla niego terapią jest ruszać się - dużo się ruszać.

Nie komentujemy więc po­zascenicznych tarć i roz­darć całego ogromu tych spraw, które tak naprawdę nie interesują widza. Widza w teatrze interesuje scena.

Na scenie Tarnowskiego Teatru w ubiegłym tygodniu obejrzałem dwie premiery. Dzień po dniu, w dwu różnych spektaklach była okazja zoba­czyć w akcji niemal cały ze­spół aktorski i przy tym spró­bować zanurzyć się w kreo­wane światy. I nie wiem, czy to przypadek,; czy jakiś bos­ki palec spowodował, iż te światy były tak od siebie odmienne.

Sobota (...)

Piątek

Zaczęło się dobrze. Prze­strzeń sceny zamknięta skrzy­wionymi ścianami emanowała niewytłumaczalnie pozytyw­nie. To się zdarza. Potem jed­nak było jeszcze lepiej. Myśli tej nie zamierzam ukrywać, by po kilku zdaniach okrągło pod­sumować swe wrażenia. Mówię to już teraz: dziadek Fredro "do spółki" z panem RAFA­ŁEM MACIĄGIEM, reżyserem piątkowej premiery, stworzyli wyjątkowe zdarzenie na scenie tarnowskiej.

"Po Bożemu", choć z nie­wielkimi skrótami potrakto­wany wątek fabularny nie stwarza widzom żadnych pro­blemów z rozumieniem intrygi "Wielkiego człowieka do ma­łych interesów", bo taki jest tytuł tej granej po raz pierw­szy w 1877 r we Lwowie ko­medii mistrza Aleksandra. Okazuje się, iż to rozumienie jest bardzo ważne. Teatry czę­sto zapominają, iż ich widow­nię stanowią w większości na­miętni oglądacze telewizyjnych seriali. I tak też, jak się oka­zuje, można dziś odbierać pana Fredrowską komedię. Po pro­stu; prawdziwa, rodzinna saga z "po amerykańsku" dosadnie opisanymi postaciami

Właśnie postaci. To najprzy­jemniejsza niespodzianka. Okazuje się, że nasz Teatr po­siada doskonałych aktorów, którzy potrafią stworzyć wspa­niałe typy, nawet kreacje Za­skakująco konsekwentny MI­ROSŁAW SAMSEL jako Dol­ski. Wspaniały - i nie jest to przesada, czego dowodem bra­wa przy otwartej kurtynie - ANDRZEJ RAUSZ jako Marcin. Wciąż według mnie nie spełniony, a o ogromnych móżliwościach - GRZEGORZ JA­NISZEWSKI jako Alfred. I tak naprawdę, dotąd nie oglą­dana - tutaj naturalna i prawdziwa MARIA ZAWADA-BILIK w roli Matyldy. Oczywiście wymienieni powy­żej, o czym należy pamiętać, mogą zaistnieć dzięki współ­pracy z kolegami, którzy two­rzą w tym spektaklu tą tak istotną atmosferę, w której COŚ staje się.

Przy tym wszystkim wszel­kie negatywy stają się mniej istotne. Nawet owa "plażowa wieża dla ratownika" (i gwiz­dek?) - co najmniej zbędna w natłoku gagów i punktującego wszystko drugiego planu. Isto­tnym w tym przedstawienia jest też to, iż uniknęło ono po­kusy nachalnej aluzyjności politycznej (czego "w temacie urynkowienie" nie uniknął, niestety, wydrukowany pro­gram spektaklu). Jednocześnie poprzez jarmarkowo-odpustowy sztafaż (zachowania, przed­mioty) inteligentnie rzeczywi­stość polityczną komentując.

Zapraszając serdecznie wszy­stkich na wspaniałą zabawę jaką gwarantuje ta insceniza­cja, chciałbym podzielić się jeszcze jedną z tym wydarze­niem związaną emocją. Proszę zwrócić uwagę na scenę, w której Leon (BOGUSŁAW SU­SZKO) "poucza" Dolskiego jak się robi karierę. Ich wspólny "taniec", ów "skrzywiony" po­lonez, to duży teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji