Artykuły

Literatura, która leczy

Ta książka [Baltazar. Autobiografia] leczy nie tylko z afazji, ale i ze złudzeń: że dobro wygrywa, a zło przegrywa, że świat zmienia się na lepsze, a zbrodnia zostaje ukarana. Jak się okazuje, losem zarówno jednostki jak i świata rządzi nie logika, ale przypadek, który kilkakrotnie ratował Mrożkowi życie i kilkakrotnie stawiał go na krawędzi - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Autobiografia Sławomira Mrożka. Terapia dla wszystkich, którzy przeżyli XX wiek i nie chcą go pamiętać.

Czekałem na autobiografię Sławomira Mrożka z niecierpliwością. Spodziewałem się, że pisarz odsłoni literacką kuchnię, pokaże intymny proces, który doprowadził do powstania takich dzieł jak "Tango" czy "Emigranci". Że przyzna się w końcu, skąd pochodzi jego słynna ironia i poczucie absurdalnego humoru, dzięki którym kilku pokoleniom Polaków żyło się lżej w "jedynie słusznym ustroju".

Tymczasem spotkał mnie zawód: opowieść, którą na 250 stronach snuje Mrożek, jego własnej twórczości dotyka w najmniejszym stopniu. Kilka zdań na temat debiutanckiej "Policji", parę słów o wczesnych opowiadaniach, wzmianka o pierwszych sukcesach w teatrach na Zachodzie. I tyle. Reszta to typowa kronika rodzinna, przechodząca w pamiętnik dojrzewania i wstępowania w dorosłość.

Jest tak po części dlatego, że autobiografia Mrożka obejmuje najwcześniejszy okres z życia dramatopisarza, od dzieciństwa, przez lata okupacji i pierwsze próby literackie w powojennym Krakowie, do wyjazdu na emigrację w 1963 roku. Powód drugi to geneza książki, która jak wyznaje pisarz we wstępie, powstała jako element terapii po wylewie krwi do mózgu i częściowej utracie pamięci. Autokomentarz do twórczości to jej cel drugorzędny, chodzi tu przede wszystkim o wypełnienie pustych miejsc w pamięci jak największą liczbą szczegółów, które pozwolą nawiązać zerwane połączenia i poprawią funkcjonowanie mózgu.

Recenzenta terapeutyczny kontekst książki stawia w niezręcznej sytuacji. Jak bowiem oceniać dzieło, które swój początek ma w chorobie i które w założeniu ma być lekiem dla jednej tylko osoby - autora? Wątpliwości jednak znikają w lekturze. Okazuje się, że zapis czyjejś drogi do odzyskania własnej pamięci może być fascynujący. Nawet tam, gdzie droga ta jest trudna i wyboista.

Bo pamięć jest kluczem do XX wieku. Manipulacja pamięcią, tą jednostkową i tą zbiorową, była przez pół wieku instrumentem rządzenia w naszej części świata. Na afazję chorowały całe społeczeństwa, które dzisiaj, piętnaście lat po upadku komunizmu, wracają do zdrowia po długiej chorobie. To co pamiętają i jak pamiętają decyduje o ich życiu dzisiejszym, nie mniej, a może nawet bardziej niż plany na przyszłość.

Co więc pamięta Sławomir Mrożek ze swej długiej, siedemdziesięciosześcioletniej drogi? Zaskakująco wiele, jak na człowieka chorego, znacznie więcej niż niejeden zdrowy. I nie chodzi tylko o smaki i zapachy dzieciństwa, o błotnistą drogę w Prokocimiu, gdzie dorastał przed wojną czy odgłosy ze strychu w Borzęcinie, na którym mieszkał podczas okupacji. Mrożek pamięta również te zdarzenia, które inni by najchętniej ze swej pamięci wyparli. Na przykład to, że przed wojną był "umiarkowanym antysemitą" i "gorącym zwolennikiem generała Franco" jak większość jego bliskich i wielu rodaków. Pamięta swoją krótkotrwałą fascynację stalinizmem, kiedy to na łamach "Przekroju" a potem "Dziennika Polskiego" wspierał budowanie "postępowego ustroju" za pomocą reportaży z Nowej Huty i tak zwanego terenu. Pamięta doskonale dzień, w którym wstąpił do partii komunistycznej i dzień, w którym z niej wystąpił. Pamięta przyjaźń z Adamem Włodkiem, pierwszym mężem Wisławy Szymborskiej, jedynym komunistą-entuzjastą jakiego znał. I występ w socrealistycznym przedstawieniu, w którym zagrał więźnia uwolnionego z faszystowskich łap przez czerwonoarmiejców.

Epizodowi, który w jego życiu trwał zaledwie trzy lata - od debiutu w "Przekroju" do śmierci Stalina - Mrożek poświęca znacznie więcej uwagi niż pierwszej sztuce czy pierwszym opowiadaniom, nie mówiąc już o pierwszej miłości. Być może dlatego, że jest to moment kluczowy nie tylko dla jego biografii. Pisarz przywołuje wyznanie, jakie uczynił pod koniec lat 80. w ankiecie biograficznej dla jednego z amerykańskich wydawnictw: "Mając dwadzieścia lat byłem gotowy do przyjęcia każdej propozycji ideologicznej bez zaglądania jej w zęby, byle tylko była rewolucyjna. (...) Z takich jak ja rekrutowano kiedyś zarówno do Hitlerjugend, jak i do Komsomołu (...). Sfrustrowani, niepotrzebni i zbuntowani młodzieńcy są obecni w każdym pokoleniu, a to, co ze swoim buntem zrobią, zależy tylko od okoliczności". Niewiele jest w dzisiejszej debacie o historii głosów, które w sposób równie odważny i bezkompromisowy odsłaniałyby banalną naturę totalitarnego uwiedzenia.

Obok poważnej analizy jest w tym autoportrecie miejsce na akcenty komiczne. Niektóre sytuacje i zdarzenia brzmią jak cytaty z nienapisanych sztuk Mrożka - na przykład opis występu polskich delegatów na Światowym Zjeździe Młodzieży w 1955 roku, kiedy to w salach Pałacu Kultury dwudziestoparoletni aktywiści i pisarze skakali w rytm piosenki "Szła dzieweczka". Albo wakacyjne spotkanie z księgowym ze Śląska, który okazał się byłym żołnierzem Wehrmachtu i wieczorami z sadystyczną satysfakcją opisywał pisarzowi, jak to masakrował wojska rosyjskie na Krymie. Lub też to zdanie - perełka, w którym na przypadki chorobowe rodzeństwa Mrożków nakładają się wielkie wydarzenia z teatru wojny światowej - "W maju dostałem zapalenia ucha środkowego, potem moja siostra wbiła sobie w oko nożyczki, a długo oczekiwane lądowanie wojsk sprzymierzonych w Normandii nastąpiło dopiero szóstego czerwca 1944 roku".

W tych momentach pisarzowi udaje się wyzwolić śmiech, zawsze jednak jest to śmiech zaprawiony goryczą. To już nie jest Mrożek z ,,Zabawy" czy "Tanga", raczej z ponurego "Portretu", który był rozliczeniem ze stalinizmem. Ta książka leczy nie tylko z afazji, ale i ze złudzeń: że dobro wygrywa, a zło przegrywa, że świat zmienia się na lepsze, a zbrodnia zostaje ukarana. Jak się okazuje, losem zarówno jednostki jak i świata rządzi nie logika, ale przypadek, który kilkakrotnie ratował Mrożkowi życie i kilkakrotnie stawiał go na krawędzi. Ostatnio 15 maja 2002 roku przed południem, kiedy pisarz doznał udaru mózgu.

Swoją książkę Mrożek podpisał pseudonimem Baltazar. W ten sposób chce odkreślić swoje życie sprzed udaru, który był jak dzisiaj widać znacznie ważniejszą cezurą w jego życiu, niż emigracja i powrót do Polski. Afazja przykuła go bowiem do polskości dosłownie - pisarz utracił zdolność posługiwania się obcymi językami. Pisze o tym tak: "Przyzwyczajony do swobody i będąc w pełni sił, nie mogłem się oswoić z myślą, że Polska jest moim przeznaczeniem. Ale teraz mogę mówić i pisać tylko po polsku, i odczuwam ulgę jak ktoś, kto po długiej wędrówce zawitał do domu rodzinnego".

Panie Baltazarze, witamy w domu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji