Anioł bez skrzydeł
"SERA" to tytuł kameralnej opery, jaką dwaj pomysłowi Norwegowie - z pomocą dyrekcji naszego Teatru Wielkiego-Opery Narodowej, która nagle nawiązała współpracę z Operą Vest w dalekim północnym Bergen (raczej nikt nie słyszał, by tam właśnie działał znaczący ośrodek operowy czy muzyczny) oraz polskiego oddziału koncernu Statoil - dość nieoczekiwanie zaoferowali polskiej publiczności.
Temat utworu był wcale niezły do ujęcia w operową formę: konflikt Wielkiej Ciszy z Wielkim Hałasem, oczywiście muzycznym, dawał szerokie pole dla fantazji kompozytora i librecisty. Bracia Hellsteniusowie tworząc jednoaktową operę o takich założeniach i podbudowując ją zbożnym przesłaniem ideowym (do Pana Boga napływają z Ziemi modlitwy przypominające o cierpieniach i dramatach ludzkości. Bóg jednak zajęty jest głównie swoim... katarem - i nic dziwnego, skoro musi siedzieć na drabinie półgoło!) - mieli dobre intencje. Jednak całość, mimo kilku dobrych ról solistów (anioł Sera - Toril Carlsen i kompozytor Abel - Anders J. Dahlin) oraz szóstki polskich chórzystów, przygotowanych przez Bogdana Golę, jest dziwnie mało wyraziste i w warstwie muzycznej (dwunastoosobowy zespół prowadził Michał Klauza) i dramatycznej (reżyserował Piotr Chołodziński), jak też plastycznej (dziwaczne kostiumy i ponura scenografia Rolfa Almego).
Spektakl w dość niemrawy sposób zmierza do tego, by pokazać, że... no właśnie: co właściwie ma pokazać dziełko? Cisza lepsza czy hałas? Na pewno złoty środek, ale to wiadomo, zaś okazja artystyczna, by coś istotnego przekazać, została raczej zmarnowana. Utwór braci Hellsteniusów należy do coraz lepiej rozwijającego się dziś w świecie gatunku małoobsadowych sztuk muzyczno-teatralnych, ale z pewnością nie stanowi wybitnego czy przełomowego punktu w tej dziedzinie, dostąpił więc nie lada nobilitacji znajdując miejsce na scenie (choćby małej) Teatru Wielkiego-Opery Narodowej w Warszawie, która przecież aspiruje do liczących się w Europie placówek (choć jej repertuar, jak dotychczas, słabo o tym świadczy).
"Sera" znalazła się tu oczywiście głównie za sprawą sponsoringu, ale to nie grzech, zwłaszcza gdy ojczysty kraj twórców i mecenasa dysponuje licznymi platformami wydobywczymi na obfitującym w poddenną ropę naftową Morzu Północnym. Szkoda jednak, że nasz kraj nie ma ani jednej takiej platformy, bo oper w podobnym (albo i lepszym) rodzaju, czekających na swe prapremiery, znalazłoby się u nas trochę.