Artykuły

Takiego mnie jeszcze nie znacie: Grzegorz Łukawski

Nie wszyscy wiedzą o tym, że w Krakowie znajdują się dwie kurtyny Siemiradzkiego: jedna w Teatrze, druga zaś to zespół muzyczny złożony z pięciu krakowskich aktorów. Jednym ze współtwórców zespołu jest GRZEGORZ ŁUKAWSKI, od dwunastu sezonów aktor Teatru im. J. Słowackiego.

Temperament artystów, połączony z nieodpartym urokiem klasycznego rocka, tworzy mieszankę wybuchową, w której doskonale czują się zarówno muzycy, jak i publiczność.

- Wszystko zaczęło się na I Raucie Aktorów w 1996 roku, kiedy to pozazdrościliśmy naszym kolegom grającym różne kawałki muzyczne. Chcieliśmy się do nich przyłączyć, ale nie dopuścili nas do instrumentów. Wtedy powiedzieliśmy: No dobrze, za rok wam pokażemy. My, tzn. Piotrek Pilitowski, Jacek Wojciechowski, Wojtek Szawul - organizator rautu - dusza towarzystwa, no i ja. Przed kolejnym rautem zebraliśmy się, żeby ustalić: co, kto i jak. - Uzgodniliśmy: Jacek - gitara, bo umie na niej grać, Piotrek - perkusja, bo na niczym nie gra i ja - również gitara. Szybko dołączył do nas Max Szeligiewicz - jedyny zawodowy muzyk w tym towarzystwie, gitarzysta, oraz Maurycy Polaski, który śpiewa, tańczy, recytuje i gra na klawiszach. Tak więc znaleźliśmy się w gronie samych aktorów, mieliśmy dużo dobrych chęci i... brak repertuaru. Postanowiliśmy grać covery, czyli przeróbki starych przebojów, a raczej wariacje na temat standardów rockowych. Odbyliśmy kilkanaście prób i wystartowaliśmy na II Raucie Aktorów w 1997 r. To był prawdziwy show. Dorota Segda, Ewa Kaim i Marta Bizoń - koleżanki aktorki - szalały jako girlsy, zagrzewające publiczność do zabawy, Darek Gnatowski i Wojtek Szawul byli naszymi "ochroniarzami", a my - pełna stylizacja na lata 70., czyli peruki z długimi włosami, spodnie "dzwony", okulary - zaczęliśmy odjazdowe granie. Publiczność bawiła się fantastycznie, nawet bisowaliśmy. Potem była oczywiście wspólna wódeczka, radość z sukcesu i rozeszliśmy się do domów. Do głowy nam nie przyszło, że ten jednorazowy występ przerodzi się w niemal regularne granie.

Po udanym debiucie zespół szybko otrzymał kolejne propozycje. Początkowo były to czysto towarzyskie występy na urodzinach przyjaciół i znajomych, m.in. u Artura "Więcka" Barona i Jacka Stramy, obecnego dyrektora Teatru Ludowego. Każdorazowo przygotowywali nowe utwory, poszerzając tym samym swój repertuar. - Graliśmy oczywiście za darmo i przez myśl nam nie przeszło, że możemy zarabiać jakieś pieniądze. Aż tu raptem Maurycy przynosi wiadomość: mamy propozycję wakacyjnych koncertów w jednym z krakowskich pubów. Oczywiście przyjęliśmy to z radością, choć mieliśmy już wykupione wczasy nad morzem. Ileż to roboty dojechać z Wybrzeża do Krakowa? Graliśmy i nadal gramy interpretacje znanych przebojów zespołów The Doors, Rolling Stones, Pink Floyd, Omegi, Jimiego Hendriksa. Filozofia istnienia naszego zespołu jest prosta: bawić siebie i publiczność, tworząc podczas koncertów rodzaj happeningów muzycznych.

Z początkiem 1998 r. zespół otrzymał pierwszą propozycję profesjonalnych występów, od Radia RMF - mieli wziąć udział w trasie koncertowej "Inwazja Mocy". Czekały ich 62 dni w podróży przez miasta całej Polski. Musieli zainwestować w sprzęt (do tej pory grali na pożyczonych instrumentach) i odbyć wiele prób. - Inwazja nosiła tytuł "Flower Power", a rozpoczynał ją piętnastominutowy show przygotowany na bazie muzyki zespołu The Doors. Główną atrakcją były występy gwiazd: Republiki, Perfectu, Lady Pank, a my byliśmy jedynie tzw. rozgrzewaczami. Graliśmy w małych mieścinach i dużych miastach, codziennie gdzie indziej. Zabawa była przednia, harówka ciężka, ale też każdy z nas za zarobione wówczas pieniądze kupił sobie samochód.

- Przygody również nas nie omijały - na Wybrzeżu włamano się do naszego autobusu i skradziono część sprzętu. Ta trasa była dla nas próbą sił i charakterów. Po raz pierwszy byliśmy zdani na siebie przez dwa miesiące. Zdarzały się oczywiście scysje, ale generalnie rzecz biorąc, zdaliśmy ten egzamin towarzysko-zawodowy bardzo dobrze. Najlepszy dowód, że zespół przetrwał w tym samym składzie do dziś.

W 2000 r. "Kurtyna Siemiradzkiego" została zaproszona, już jako gwiazda wieczoru, do odbycia kolejnej trasy koncertowej, nieco krótszej od poprzedniej, ale bardziej prestiżowej. Wystąpili też w spektaklu "Koniec wieku" zrealizowanym przez Włodzimierza Nurkowskiego w Teatrze Ludowym. Wówczas Krzysztof Szwajgier skomponował utwór specjalnie na tę okoliczność. Członkowie zespołu też próbowali pisać własne kompozycje, ale skończyło się na dwóch: "Hamlet inaczej" i "Kurtyna", autorstwa Maurycego Polaskiego, które wykonują okazjonalnie. - Niee mamy czasu na własną twórczość, bo wciąż jesteśmy zajęci w teatrze, kabarecie, serialach. A poza tym największą frajdę sprawia nam granie przebojów. Ludzie lubią słuchać znanych i lubianych szlagierów.

Od kilku lat zespół zapraszany jest przez różne firmy organizujące akcje promocyjne lub charytatywne, aby umilał wieczór swoim występem. Grali w krakowskich pubach, podczas kolejnych rautów, nawet w warszawskim hotelu Sheraton, co stanowiło duże wyróżnienie, gdyż wystąpili obok Anny Marii Jopek.

Pan Grzegorz miło wspomina wiele koncertów. Jednym z nich był występ podczas Święta Ulicy Kanoniczej i podobny, odbywający się w Poznaniu. - Nazwy poznańskiej ulicy nie pamiętam, ale za to nie zapomnę tego, co się tam wydarzyło. Impreza była już gorąca, kiedy podczas grania zobaczyliśmy w knajpie obok przyklejone do szyby twarze przyglądające się naszym występom. Okazało się, że w restauracji odbywa się wesele, a wśród przyklejonych są również państwo młodzi. Zaprosiliśmy wszystkich weselników do nas, na ulicę, dając im specjalny koncert w prezencie. Zabawa była odjazdowa, a goście szczęśliwi, że mieli tak niekonwencjonalne uliczne wesele.

Zdarzają się i takie sytuacje, że ktoś nie może wziąć udziału w zaplanowanym koncercie - wówczas na plac boju wkraczają tzw. zastępcy, czyli zaprzyjaźnieni, profesjonalni muzycy. - Staramy się stawiać na jakość, a nie na ilość, dlatego nigdy nie gramy do przysłowiowego kotleta. Raz tylko zdarzyła nam się nieprzyjemna przygoda. Zaproszono nas na występy podczas otwarcia ekskluzywnego hotelu pod Warszawą. Zaproponowano duże pieniądze i świetne towarzystwo: mieli wystąpić Kayah i "Piasek". Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, okazało się, że występy gwiazd to blef, a nam kazano grać w salce obok gości siedzących przy stolikach i zajadających kolację. Towarzystwo było wytworno-szemrane, co już nas z lekka zniesmaczyło. W pewnym momencie jeden z dyrektorów hotelu zaprosił nas do stolika na poczęstunek. Poczuliśmy się miło, ale na krótko. W jednej chwili podszedł któryś z właścicieli i w niewybredny sposób, rzucając inwektywami, pokazał nam, gdzie jest nasze miejsce. Zażądał, byśmy grali do rana, a przy okazji usłyszeliśmy kilka gróźb pod naszym adresem. Personel był zielony z przerażenia, a my domyślaliśmy się, w jakie towarzystwo wdepnęliśmy. Na szczęście bossowie wynieśli się z gośćmi dość szybko - i dopiero wtedy zaczęła się prawdziwa impreza. Wyjeżdżaliśmy stamtąd z ulgą.

Ostatnio, dzięki Piotrowi Pilitowskiemu, występującemu w "Pensjonacie Pod Różą", zespół otrzymał propozycję udziału w kilku odcinkach serialu. Zagrali nie tylko na instrumentach, ale powierzono im także niewielkie role. - Graliśmy siebie, czyli zespół, którego członkiem jest jeden z bohaterów serialu. Spędziliśmy kilka fantastycznych dni na planie, bawiąc się świetnie. A przy okazji wpadło parę groszy.

Po dziewięciu latach grania muzycy są otrzaskani z próbami. Kiedyś przygotowanie interpretacji nowego utworu zajmowało im kilka prób - teraz wystarczy kilka godzin. Najbliższe koncerty mają zaplanowane na lipiec, ale nigdy nie wiadomo, co się zdarzy - to przecież kwestia jednego telefonu z zaproszeniem i znów wyruszą w jakąś trasę.

- Nie wyjaśniliśmy jeszcze nazwy zespołu. Powstała na samym początku. Odbyła się burza mózgów, rozpisaliśmy konkurs pomiędzy znajomymi. Padały różne, dziwne propozycje, aż wreszcie Paweł Dziwisz, nasz kolega aktor, rzucił hasło: "Kurtyna Siemiradzkiego". I tym samym stał się ojcem chrzestnym zespołu. Nazwa spodobała nam się przede wszystkim dlatego, że jest kompletnie szalona, tak jak nasze koncerty. W przyszłym, roku będziemy obchodzić jubileusz 10-lecia naszego istnienia. Marzy nam się, by wreszcie wystąpić przed... kurtyną Siemiradzkiego i żeby zagrali nas, "zastępcy". No i obowiązkowo muszą być girlsy. Jednak chyba będziemy musieli zrobić casting, bo nasze piękne i urocze koleżanki nie wykazują ostatnio nami zainteresowania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji