Artykuły

Pustynna transgresja

"Pustynia" w reż. Łukasza Witta-Michałowskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Krzysztof Dobrowolski w Odrze.

Świętym się nie rodzi. Świętym się umiera. I jeżeli w momencie śmierci ktoś jest uważany za świętego, zazwyczaj oznacza to, że jego życie byto wyjątkowe, niezwykle, naznaczone szczególnym doświadczeniem. Często też bywa, że późniejsze życie w świętości, czy dążenie do świętości, poprzedzone jest długim okresem błądzenia, poszukiwania, wewnętrznej szamotaniny.

Takim przecież było życie św. Pawia z Tarsu, który jeszcze jako Szaweł, prześladowca chrześcijan, doznał objawienia w drodze do Damaszku, by dzięki temu wydarzeniu stać się najgorliwszym krzewicielem wiary chrześcijańskiej i organizatorem Kościoła. Również podczas podróży, we włoskim Spoleto, nawraca się Franciszek z Asyżu, późniejszy święty i założyciel zakonu. Późno nawrócił się, po przeżyciu zdecydowanie nieświętych lat, św. Augustyn z Hippony, który z wielkim żalem pisał w X księdze swoich Confessiones:

Późno Cię limitowałem, Piękności tak dawna, a lak nowa,

późno Cię limitowałem.

W głębi duszy byłaś, a ja się po świecie błąkatem i tam szukałem Ciebie,

bezładnie chwytając rzeczy piękne, które stworzyłaś.

Ze mną byłaś, a ja nie byłem

z Tobą.

To osobiste, liryczne wyznanie Augustyna daje się w tej perspektywie uogólnić, a także odnieść do rozpiętej między buntowniczymi hulankami młodości i pobożną ascezą historii życia Karola de Foucauld. bohatera "Pustyni", najnowszej sztuki Tankreda Dorsta. Polska premiera dramatu (w tłumaczeniu Jacka Burasa), zrealizowanego w Teatrze Polskim przez młodego reżysera, Łukasza Witt-Michałowskiego, zbiegła się z listopadową beatyfikacją de Foucaulda - francuskiego mistyka i pustelnika, trapisty, z którego inspiracji w latach 90. powstało Zgromadzenie Małych Braci Jezusa, oparte na opracowanej przez niego regule.

Historia człowieka, którego życie uległo tak dogłębnym zmianom, swoista transgresja świadomości od chaotycznych poszukiwań do absolutnej pewności, to temat w istocie głęboko dramatyczny. Jednak Pustynia nie jest tekstem hagiograficznym ani biografią świętego Karola de Foucauld. Dorst konstruuje sztukę, przepisując na język literatury pewne kluczowe fakty z życia swego bohatera oraz umieszczając je w kontekście współczesności, opatrując przy tym poetycką refleksją. Jak się wydaje, interesuje go głównie próba skontrastowania dwóch zupełnie sobie przeciwstawnych natur drzemiących w człowieku, ich psychologicznych motywacji i konsekwencji. A biografia de Foucaulda, doskonale tu pasująca, jest istotna o tyle, o ile może funkcjonować jako pewna skrajność takiego uogólnienia.

W scenicznej transkrypcji historia zaczyna się od końca. W pierwszym obrazie z falującej na powierzchni całej sceny materii, imitującej pustynię, wyłania się półnagi człowiek. Obok pojawia się drugi, tajemniczy, milczący, spowity w szaty Tuareg, nazywany przez pierwszego Ouksemem. Pierwszymi zdaniami, jakie słyszymy, są słowa półnagiego Foucaulda (Adam Cywka): Zabij mnie! Wiem, że muszę umrzeć jako męczennik, rozpostarty na kamieniach, nagi, nie do rozpoznania pod płaszczem krwi i ran, że czeka mnie gwałtowna i bolesna śmierć! Ouksem (Wojciech Mecwaldowski), nazywany w tej scenie "aniołem", stojąc naprzeciw niego z wyciągniętym pistoletem, zdaje się go z jednej strony nie rozumieć, z drugiej mechanicznie wykonuje polecenia. Odchodzą. Ta początkowa scena, stanowiąca swoisty prolog akcji, jest zarazem antycypacją losu bohatera, przeznaczenia wpisanego w jego życie od początku.

Jednak zanim w końcowej partii nastąpi rozwiązanie tej sceny, poznajemy Karola de Foucauld jako krnąbrnego oficera - arystokratę, wiodącego hulaszcze życie nawet na terenie jednostki, do której w ramach prowokacji wobec żon oficerów sprowadza on sobie paryską dziwkę, Mimi (świetna Anna Ilczuk), i każe jej odgrywać rolę Joanny D'Arc. Mając do wyboru: Mimi albo wojsko, z przekory i dla kaprysu rezygnuje z kariery. Ta nienasycona, anarchistyczna manifestacja wolności w tragiczny sposób kontrastuje z zasygnalizowaną w prologu koniecznością (czy może właśnie wyższą wolnością, wolną wolą człowieka zawierzającego Bogu; bo może wolność to, jak chcą niektórzy - uświadomiona konieczność?).

W spektaklu jest to początek doświadczeń bohatera, próbującego najpierw odnaleźć siebie (scena w dramacie zatytułowana Kim jestem?), zmuszającego Mordochaja (Andrzej Wilk), Żyda-łachmaniarza, do zamienienia się z nim ubraniami i niejako rolami, by zobaczyć się od drugiej strony, w momencie spotkania z kolegami-oficerami. Bohater ujawnia się dopiero, gdy tamci chcą się zabawić kosztem włóczęgi. Byli kumple biorą to za kolejny ekstrawagancki wybryk znanego kpiarza. Później Foucauld połyka podczas spotkania z kochanką, Marie (Ewa Skibińska), truciznę przygotowaną dla jej męża. Chce umrzeć -i myśli, że umarł. Okazuje się to żartem Marie, dość drastyczną/ar-są. W tym momencie Karol de Foucauld znika ze sceny, by pojawić się już po piętnastu latach, wraz z Ouksemem. jako ubogi i całkowicie odmieniony człowiek - eremita w aureoli świętego. Jego wejście poprzedzają krótkie wystąpienia pięciu współczesnych osób - czyli eklektyczne intermedium, mające mówić o ich doświadczeniach p u s t y n i , poprzez to odniesienie, sygnalizować dokonującą się duchową przemianę bohatera. Jest to bodaj najsłabszy moment inscenizacji. Witt-Michałowski, idąc wiernie za tekstem (co może nie było najlepszym rozwiązaniem), nie znalazł scenicznej formy dla oddania owego pełnego lęku i fascynacji "doświadczenia pustyni"; moment przemiany wypada nieprzekonująco. Nie przekonują również aktorzy, chociażby Ewa Skibińska (teraz jako Kobieta w dresie), czytająca relację swojej siostry o śmierci jej i jej męża na Saharze jak zwyczajne doniesienia prasowe. Te same postaci pojawią się niedługo, po scenie spotkania Foucaulda po latach z byłą kochanką oraz po słabo umotywowanej jego przepychance z Proboszczem (Andrzej Wilk), w zamyśle reżysera (i dramaturga) ukazującej uniżenie i pokorę pustelnika. W międzyczasie pojawia się duch męża Marie, Hectora (Mariusz Kiljan), w szampańskim nastroju ironizujący na temat nawrócenia byłego przyjaciela. W pustynnej lepiance świętego, mieszkającego setki kilometrów od cywilizacji tylko z uczniem, Michelem (Michał Opaliński), zjawiają się goście: Biskup (po raz kolejny Andrzej Wilk), Inżynier-telegrafista (Sebastian Świerszcz), stary Pułkownik (Wiesław Cichy) i Laperrine (Adam Szczyszczaj) - oficer, przyjaciel Foucaulda. Podczas ich pobytu, gdy każdy z nich chce dla swoich celów wykorzystać postać świętego pustyni, ten ma widzenie: staje się medium rozmowy Kameleona z Tkaczem. Dokonuje cudu - za sprawą jego modlitwy w środku dnia zapada noc: chodzi o to, by młody Michel, który uciekł przestraszony, nie zginął na pustyni. Goście znikają. Gdy widzenie dobiega końca, Foucauld pada martwy.

W następnej scenie widzimy... pilota - Laperrine'a, który, jak się okazało, uznaje Foucaulda za zamordowanego i postanawia odnaleźć mordercę przyjaciela. W tym celu lata od oazy do oazy z przytwierdzonym do samolotu nie rozkładającym się ciałem Foucaulda. W inscenizacji Witt-Michałowskiego wygląda to tak, że przytwierdzone jest ono do olbrzymiego śmigła jak do krzyża ciągniętego przez dawnego przyjaciela. Gdy w końcu pilot spotyka Ouksema, ten dotyka rany świętego, z której wówczas wypływa strumień krwi. I wszystko pokrywa piasek pustyni...

W zamyśle "Pustynia" jest swego rodzaju collage'em scen, budujących na podstawie biografii świętego Karola de Foucauld teorię uogólniającą interesujący autora aspekt natury ludzkiej, jej skrajności. Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że tak pojemne i nośne hasło zapowiedziane w tytule nie zostało w spektaklu w pełni wyzyskane. Niełatwo w nim doświadczyć owej fascynującej grozy i metafizycznej tajemnicy pustyni, jej pustki i głębi zarazem. Jak mówi Dorst, jego Pustynia ma dawać doświadczenie ulotności egzystencji i dotknięcia jej granic. Ma być rodzajem czyśćca, który przynosi duchowe odrodzenie. W spektaklu, mimo pomysłowej i ciekawej scenografii Marka Brauna, oryginalnych kostiumów Jolanty Łagowskiej i choreografii Zbigniewa Szymczyka, treści nie kierują nas jednak ku temu głębokiemu znaczeniu, pozostawiając nas na płaszczyźnie skojarzeń albo wręcz dosłowności. W połączeniu z grą aktorską - której, jak się wydaje, zabrakło tu motywacji (trzeba jednak przyznać, że tekst Dorsta mało takich motywacji stwarza) - daje to spektakl nierówny, choć o dużym potencjale interpretacyjnym. Szkoda, ponieważ moment nawrócenia, szczególnie w teologicznej tradycji chrześcijaństwa, owo greckie metanoia - głęboka przemiana wewnętrzna, radykalna zmiana osobowości człowieka, połączona z całkowitym oddaniem się Bogu - jest w życiu świętego jednym z najgłębszych i najbardziej fascynujących momentów.

Dopiero po takim doświadczeniu mógł Foucauld dojść do konkluzji, tak zaskakującej w kontekście pierwszej części jego życia, a zawartej w jednej z jego późniejszych modlitw: Być posłusznym to kochać, to akt miłości najczystszy, najdoskonalszy, najwyższy, najbardziej bezinteresowny (...) posłuszeństwo umożliwia, zwłaszcza na początku, wiele zmartwień; po pewnym czasie patrzy się na wszystko z właściwego punktu widzenia, jest się od wszystkiego uwolnionym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji