Lorca w Grotesce
Teatr ,,Groteska" ma swoich stałych wielbicieli przeważnie wśród dorosłych i to szczwanych smakoszów sceny. Zresztą, aczkolwiek lalki kuszą przede wszystkim naszych milusińskich, repertuar układa się raczej do gustu dorosłych.
Po szampańskim "Orfeuszu w piekle" uraczono nas tym razem poetycznymi dramatami Federico Garcii Lorki - Leszek Śmigielski jako reżyser zaprezentował "Romans Perlimplina i Belisy". Temat wieczny jak świat: podstarzały kawaler za poduszczeniem służącej żeni się z piękną Belisą, która nie zarzuca po ślubie frywolnego trybu życia. Złamany małżonek zaaranżowawszy wprzódy scenę fikcyjnej randki Belisy z kochankiem popełnia rzekome zabójstwo, czyli samobójstwo. I otóż ta kluczowa scena sztuki całkowicie stała się w "Grotesce" nieczytelna. Po prostu zawiodła technicznie. A poza tym - bądźmy szczerzy: bardziej intryguje prawdziwa pierś niż z drewna - i tym razem trudno się było poddać podwójnej umowności teatru i lalek. Marzyłem pomimo ciekawych kostiumów, strony plastycznej, niezawodnych jak zwykle Lidii Minticz i Jerzego Skarżyńskiego, o przeniesieniu całości na normalne deski teatralne. Są sztuki, które się dla lalek nie nadają. Cóż - niczyja w tym wina. "Orfeusz" Gałczyńskiego - zielonogęsiowaty świetnie czuł się w lalkowym wydaniu. Ale byli i tacy, którym i to znakomite przedstawienie nie przypadło do gustu. Siedzieli koło mnie Czesia koledzy po piórze, i mocno kręcili głowami.
Ale wracajmy do Lorki. Nie otrzymaliśmy żadnej rekompensaty za poezję melancholii i rozczarowań, w którą zaklął Lorka swoją sztukę. Nawet nie urzekał jak gdzie indziej popis techniczny kukiełek. Nieporównanie ciekawsza wydaje mi się druga część widowiska pt. "Szopka don Cristobala" - zaczerpnięta z życia hiszpańskich chuliganów. I tu moment zdrady małżeńskiej, a raczej nawet już jej rezultat ginekologiczny w postaci dzieci, ma zadecydować o morderstwie, gdyby nie nagła interwencja żywego aktora w świat bajek. "Szopka" była utrzymana we właściwych proporcjach przez reżysera Juliusza Wolskiego, nie raziła sztucznością, nie czuło się drzewa i szmat, które tak przeszkadzały w "Romansie". Szkoda, że aktorzy nie zwracają baczniejszej uwagi na dykcję. Nie wszystko da się złożyć na karb lalek. Wiele kwestii dzięki błędom wymowy nie dociera do widza.
Podobała mi się natomiast muzyka Jeżewskiego, dobrze grająca z całością. Garcia Lorka jest trudny, piekielnie trudny - jest zresztą na pewno lepszym lirykiem niż dramaturgiem, ale skoro się już teatr decyduje, to trzeba dokładnie wiedzieć dlaczego i co. Inaczej może się zdarzyć - taki splot nieporozumień jak w sympatycznej i świetnej skądinąd "Grotesce".