Flisak i Przydróżka. Udany eksperyment Miniatury
Historia jest prosta. Urocza laleczka Przydróżka, uosobienie bajki zakłada się z wąsatym flisakiem o to, kto pierwszy przebędzie szlakiem Wisły drogę od Gór Beskidzkich do Gdańska. Flisak płynie swą tratwą. Przydróżka podróżuje najróżniej: i lądem i powietrzem w koszyku, który unoszą warszawskie gołębie, i na siodle krakowskiego Lajkonika, na grzbiecie koguta i na koniu z toruńskiego piernika. W podróży przeszkadzają jej - z polecenia złej wróżki nadrzecznych szuwarów, Błotnichy - dwa złośliwe skrzaty: Licho i Przekora, Naturalnie usiłowania ich na nic się nie zdają - Przydróżka równocześnie z flisem przybywa do nadmotławskiej przystani. I przyjaźń człowieka ze światem fantazji oraz związane z tym perypetie, i polskie, sentymentalne umiłowanie Wisły to wątki nie nowe, zawsze jednak równie mile widziane. A co dopiero, gdy widz sam przebywa jeszcze częściowo w krainie baśni, go po raz pierwszy udaje się na wędrówkę wiślanym szlakiem. Niewątpliwie już temat "Flisaka i Przydróżki" nowej sztuki Hanny Januszewskiej wystawionej przez gdański Teatr Aktora i Lalki "MINIATURA", jest jedną z przyczyn ogromnego powodzenia, jakim cieszą się od kilku miesięcy wszystkie spektakle.
Hanna Januszewska, która stała się już "nadwornym" piórem "Miniatury" (poprzednie jej sztuki wystawiane przez nasz teatr to: "Żart olszowiecki" i adaptacja sceniczna "Krawca Niteczki" Makuszyńskiego, jest nabytkiem doskonałym. Jej pełen wdzięku wiersz i poetyckość fabuły szczególnie współgrają z coraz wyraźniejszym, właśnie poetyckim, charakterem tego teatru. Sama sztuka, jej temat i zasługi autorki to jednak tylko część sukcesu.
O tym, że "Miniatura" jest teatrem ambitnym mówi się i pisze już od dawna. Większość dotychczasowych spektakli potwierdzała realność tych ambicji, żaden jednak nie wykraczał zdecydowanie poza konwencję: teatr lalki - na scenie i aktora - poza sceną. Pierwszym pełnym eksperymentem stał się właśnie "Flisak i Przydróżka". Aktor wyszedł razem z lalką na scenę. I nie spełniło się nic z przewidywań oponentów tego mariażu - ani człowiek nie przytłoczył lalki swym rozmiarem, ani nie zdyskredytował swoim scenicznym gestem jej ruchu. Eksperyment był trudny nie tylko zresztą z tych przyczyn. Techniczne i scenograficzne rozwiązanie dwupłaszczyznowości sceny - to raz. A dwa - egzamin z tych dziedzin umiejętności aktorskich, którymi nasi aktorzy - lalkarze nie mieli dotychczas okazji się wykazać: ruch, mimika, interpretacja postaci sztuki nie poprzez lalkę, a bezpośrednio. I w jednej i w drugiej dziedzinie eksperyment powiódł się jak najbardziej. A więc flisacy, z których jeden, Wojciech Tratwa (Henryk Zalesiński), zakłada się z Przydróżką, są tacy jak być powinni. Szczególnie sympatyczna jest postać Flisa II (Bogusław Wieczorek). Natomiast Zdzisław Borowiak grający Flisa I lepiej wypadł w swej drugiej roli, Lajkonika, wzbudzającej zresztą entuzjastyczny zachwyt młodej publiczności. Tak uroczej Syrenki jak Zofia Oleszek można tylko pogratulować teatrowi. Również gdański Neptun w interpretacji aktora jest korzystniejszy niż gdyby to była lalka. Dobrą postacią - ni to żywym aktorem, ni to lalką jest Błotnicha (Zafia Kuczyńska).
Z kolei z lalek aktorsko po Przydróżce (Danuta Jarocka) najlepiej wypadły Kokoszka i Kogut (Zofia Kuczyńska i Bogusław Wieczorek). Słabiej prezentują się Licho i Przekora - chwilami kwestie szczególnie wypowiadane przez Licho są niezrozumiale dla widowni. Również jednak technika ich poruszania nie jest bez zarzutu. To zresztą chyba w ogóle najsłabsza strona naszego teatru. Lalki niepotrzebnie wiercą się i rzucają (szczególnie denerwująca jest lalka - Lajkonik). Teatr Schroedera, który bawił niedawno na Wybrzeżu, pod pewnymi względami (przede wszystkim scenografii) ustępujący "Miniaturze", w technice ruchu znacznie przewyższał ją, m. in. właśnie opanowaniem, słusznością i celowością każdego gestu lalki. Drobnym niedopatrzeniem "Flisaka i Przydróżki" jest także umieszczenie megafonu za sceną po stronie przeciwnej niż ta, po której znajduje się mówiący Maszkaron. I jeszcze: przedstawienie niepotrzebnie zaczyna się dłużyzną. Pierwsza scena jest na skutek swej rozwlekłości nieco nużąca. A teraz już same miłe rzeczy.
POMYŚLNY wynik eksperymentu wprowadzenia na scenę obok lalek również aktorów jest nie wątpliwą zasługą Natalii Gołębskiej, dowodem jej reżyserskiej wszechstronności. Sukcesem inscenizacyjnym dzieli się ona z Ali Bunschem. Współpraca, i to znanego choreografa Janiny Jarzynówny z teatrem i w tym spektaklu okazała się jak najbardziej korzystna. Muzyka bez której spektakl wiele by stracił, jest zasługą Jerzego Dobrzańskiego A scenografia?
Dotychczas przywykliśmy do tego, że o ile scenografem przedstawienia jest Ali Bunsch to "Miniatura" wygrywa jeden ze swych atutów. Otóż okazuje się, że nie tylko wtedy. Halina Bajońska dowiodła, że teatr ma i drugiego dobrego scenografa. Świetne są dekoracje symbolizujące miasta nadwiślańskie: Kraków z doskonałymi maszkaronami z Sukiennic, a w głębi sylwetą Wieży Mariackiej, i delikatny akcent Kolumny Zygmunta - tło dla warszawskiej Syrenki i gołębi, i herbowa brama toruńska, a wokół niej piernikowi halabardnicy i rycerze. Osobiście żałuję, że postaci Neptuna nie uzupełnia jakiś delikatny szczegół z architektonicznej sylwety Gdańska. Jedną z ambicji "Miniatury" jest nie tylko pozyskanie w niedalekiej przyszłości widza dorosłego dla "dorosłych" spektakli, ale również doprowadzenia do tego aby starsi towarzyszący dziecku na przedstawieniu dla dzieci nie nudzili się. Żeby do nich przemówił świat bajki, jeśli nie pointą intelektualną, to pięknem obrazu.