Artykuły

O czystość Sprawy

Jego Magnificencja Rektor i profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego hr. Stanisław Tarnowski obszedł się z "Księ­dzem Markiem" i jego twórcą - okrutnie. Określił to dzieło jako: "poemat bez ładu, bez prawdopo­dobieństwa, bez świadomego celu i zamiaru (o piękności artystycz­nej nie mówmy już wcale), ten stek dziwactw, egzageracji i cu­dów". Wystarczy, by pogrześć na wiele lat i wykpić wszelką myśl o wystawieniu tego dzieła na sce­nie".

Minęło jednak trzydzieści cztery la­ta 1 w roku 1901, więc jeszcze za życia profesora Tarnowskiego odbyła się prapremiera "Księdza Marka" na scenie Teatru Miejskiego w Krako­wie. Potem, choć nie tak często, jak inne dzieła Słowackiego, powracał ten poemat dramatyczny na nasze sceny. Doczekał się również czterech realizacji teatralnych po wojnie, w tym dwóch na scenie Teatru Drama­tycznego w Warszawie.

W roku 1963 i 1983 "Hanuszkiewicz odmistycznił "Księdza Marka", ale go przez to nie zuboży!" - pisał Andrzej Wirth w "Almanachu Sceny Polskiej 1962/63". Tamto przedstawie­nie, w którym role komentatora przypisano postaci Pułaskiego - po­stać tytułową, zresztą jak zwykle pięknie i żarliwie zagraną przez Jó­zefa Duryasza, przysłonił duet Judy­ty i Kosakowskiego (Zofia Rysiówna i Jan Świderski).

PRZEDSTAWIENIE obecne otwiera spór między Regimentarzem (bardzo ładne wejście Józefa Pary nadające wielki wymiar spektaklowi już od pierwszych słów) - i Marszał­kiem, którego racje logiczne i strategicznie uzasadnione, trochę w sposób hałaśliwy prezentuje Janusz Bukowski. To nie tylko starcie między racjonalistą a ludźmi ogarniętymi emocją, ale początek sporu o wartości. Spór ten ogromnieje, gdy włącza się ksiądz Marek.

Krzysztof Zaleski, który to przedstawianie przygotował i re­żyserował przywrócił tytułowemu bohaterowi miejsce w dramacie mu przynależne. Nie mogło być inaczej, bo przecież rolę te za­grał Zbigniew Zapasiewicz. Kreacja fascynująca, a przy tym niezwykle konsekwentna. Cała kon­cepcja przedstawienia opierała się właśnie na tej interpretacji posta­ci Księdza Marka - nie tylko mistyka i wizjonera, którego siły pozaziemskie wspierają i ocalają, lecz i proroka, stojącego na straży czystości idei, patrząc ponad i po­za - wymiar sprawy pozornie przegranej. Śmiercią tej sprawy nie jest jej fizyczna klęska, ale groźba jej skażenia, zwyrodnie­nia. Wyrażona poprzez postać Księdza Marka, mistyka tego poematu zyskuje na konkretyzacji, dzięki powiązaniu ze sprawami ludzkimi, dla których punktem odniesienia są wielkie sprawy moralne.

W roli Zbigniewa Zapasiewicza na­rzuca się koncentracja, wielka osz­czędność gestu i mimiki przy ogromnej sile ekspresji. Tę skondenso­waną silę moralną - zwraca Ksiądz Marek - Zapasiewicza nie tylko przeciw wrogom zewnętrznym lecz głównie przeciw Kosakowskiemu. Wyklina i przepędza watażkę, zmia­ta go z wojennej sceny, pogrążając przez to ostatnią szansę militarnego zwycięstwa. O ile Zapasiewicz two­rzy postać monumentalną, ale prze­cież w tej monumentalności nie za­stygłą, bo po ludzku tragiczną - to Kosakowski Krzysztofą Gosztyły - jest cały zewnętrznością, pasją działania i doznawania życia. Jakże bliski i w zewnętrznym rysunku po­staci stał się wyobrażeniom sienkie­wiczowskiego Kmicica. Nie wszystko zdołał wyrazić aktor nie dorównu­jący dykcją wymaganiom tekstu.

I motyw "obcych". Rabin (Cze­sław Lasota) chce pozostawać na uboczu czerpiąc zysk z drama­tycznych wydarzeń. Przegrywa i ginie, bo tak zwykle się to outseiderstwo kończy. W przedstawie­niu sprzed lat dwudziestu Zofia Rysiówna przywołała księżniczkę z rodu Judy dumną, wyrastającą pomad tragizm swojego losu. Ju­dyta - Jadwigi Jankowskiej-Cieślak, jest krucha, wiotka, sła­ba, rozdarta między różnymi for­mami miłości, dumą, przywiąza­niem do nowej wiary, wiernością wierze dawnej. Niespokojna, ale i konsekwentna w wierności sobie jest jakby upostaciowieniem poe­zji wśród gwaru bitwy. Przy tym wszystkim bliższą Racheli - z "Wesela", niż księżniczce izrael­skiej - mścicielce i ofierze. Wzruszenie, które nie zostało ckliwością skażone i siła w kru­chości - to sens tej roli

REŻYSER wyrzekł się baro­kowych pokus i gotyckich okropności. Nie ma w tym przedstawieniu tłumów sta­tystów, procesji, przemarszów, zagęszczenia rekwizytów grozy i śmierci, choć nastrój grozy i za­głady narasta. Kilkunastu przy­wódców polskiej załogi, kilkuna­stu żołnierzy carycy dobrze re­prezentujących siłę militarną, kilku towarzyszy Kosakowskiego i śpiew konfederatów masze­rujących za sceną - to zastąpiło szerokie tło ludzkich mas. W pustej przestrzeni stepu, w od­blasku niewidocznych płomieni pod­palonego przez Judytę lazaretu og­romnieje Ksiądz Marek, miota się Kosakowski, rozsiada się na krześle wśród pustki, zwycięski Kretecznikow (Zygmunt Kęstowicz) - rozu­miejący siłę i słabość swojej dywi­zji, próbuje wyszarpnąć swoją "do­lę" szakal w hetmańskim mundurze Branecki (Marek Obertyn). Reżyser zagrał oszczędnością rekwizytu, prze­strzenią, półmrokiem, ale bez rozmazywania epizodów i postaci, sprowa­dzając właściwy nurt dramatu do próby między kilkoma indywidual­nościami.

Z umiarem przywoływane dzi­wy i cuda, okropności śmierci, i przemijanie nadziei służą w tym przedstawieniu motywowi centralnemu. Nie kategorie historio­zoficzne i polityczne, nie prorocze wizje czy nawet mistyczne unie­sienia, ale wyrastające z wartości ponadczasowych, choć zarazem spełniające się w historii racje moralne, skoncentrowane i wyra­żane przez jednostkę - to, w moim odczuciu, główny motyw tego czysto i ładnie zrobionego przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji