Artykuły

Helena S.amobój

TR Warszawa wystartował z nowym projektem TR/PL, którego zadaniem ma być szukanie "współczesnej formy dramatycznej dla współczesnej Polski". Do współpracy zaproszono młodych autorów.

Jeszcze niedawno polski teatr narzekał na brak nowej dramaturgii. W ciągu kilku ostatnich lat ta luka została wypełniona obficie: mamy cały wysyp utworów, które są publikowane (dopiero co ukazała się trzecia już antologia współczesnych dramatów, "Made in Poland") i chętnie wystawiane. Przy niektórych scenach utworzono specjalne placówki nastawione na współpracę z młodymi autorami (np. Garaż Poffszechny), podobny profil obierają sceny niezależne (np. Teatr Wytwórnia). W Warszawie działa Laboratorium Dramatu, gdzie dramatopisarze pracują pod okiem Tadeusza Słobodzianka i w ścisłej współpracy z reżyserami. Projekt TR/PL częściowo powiela ten pomysł.

Teatr potrzebuje świeżego głosu, który sprawiłby, że scena stanie się miejscem dyskusji na tematy aktualne, prowadzonej z punktu widzenia młodego pokolenia. To słuszny kierunek, byle towarzyszyła mu postawa krytyczna. Tymczasem zadebiutować jest już chyba aż nazbyt łatwo, a ta łatwość sprawia, że obok kilku utworów ciekawych (autorstwa np. Michała Walczaka czy Szymona Wróblewskiego) pojawiły się słabe, a nawet bardzo słabe. Koniunktura napędza twórczość, w której ważniejszy staje się sam produkt, mniej - jego jakość.

Najlepszym przykładem jest "Made in Poland", utwór napisany i wystawiony w poprzednim sezonie przez Przemysława Wojcieszka (jego ubiegłoroczne "Cokolwiek się zdarzy, kocham cię" otworzyło projekt TR/PL). Zaprezentowany tu obraz współczesnej Polski nie grzeszy wnikliwością, raczej powiela łatwe diagnozy o powszechnym upadku wartości. Zagubienie i bunt bohatera znajdują ujście w przemocy, a ukojenie - w miłości (platonicznej, co rozczulające). Utwór jest zdecydowanie schematyczny i raczej naiwny, jednak wyszedł naprzeciw zapotrzebowaniu teatru i publiczności, a że zrobił to głosem wyrazistym i zdecydowanym - stąd spektakularny sukces przedsięwzięcia.

To dobrze, że teatr otwiera się na twórczość młodych. Nawet za cenę złych utworów i słabych przedstawień. Jest to pewnie naturalna kolej rzeczy, czas zaś sam dokona selekcji - mam jednak wrażenie, że będzie ona brutalna.

***

W ciągu tych kilku lat na pewno zmieniło się jedno: o ile jeszcze niedawno ewentualne wpadki projektów takich jak TR/PL można było usprawiedliwiać szlachetnością inicjatywy, o tyle dziś miarą może być już tylko jakość spektaklu. I dramatu - bo, jak pokazuje przykład "Heleny S.", trudno zrobić dobre przedstawienie ze słabego tekstu. Mimo najlepszych chęci reżyserki Aleksandry Koniecznej.

Monika Powalisz ostatnio opublikowała utwór "Córka myśliwego", drukowany w antologii "Echa, repliki, fantazmaty". W "Portrecie Heleny" autorka rezygnuje z perspektywy społeczno-politycznej na rzecz rodzinnej; podobny jest ton oskarżenia wobec całego świata wypowiadany z punktu widzenia samotnej bohaterki-buntowniczki, która w geście bezsilności popełnia samobójstwo. Tym razem o samobójstwie dowiadujemy się zaraz na początku (pomysł wykorzystany niedawno przez inną dramatopisarkę, Magdalenę Fertacz, w utworze "Absynt"). Helena zostawiła w spadku obraz, o który teraz rywalizują jej ojciec, mąż, kochanek i przyjaciel-homoseksualista. Nim bohaterowie dowiedzą się, któremu z nich przypadnie wart grube miliony kąsek, muszą przejść przez zaplanowaną przez dziewczynę ceremonię: podzielić się ze słuchaczami kłopotliwymi wspomnieniami spotkań z Heleną w hotelu Marion.

Uwaga Koniecznej koncentruje się na śledzeniu emocji bohaterów wyzwalanych przez sytuację, która ich przerasta, a z którą muszą się zmierzyć. Na niewielkiej scenie w zaadaptowanej sali Hotelu Europejskiego mamy kilka niezbędnych sprzętów: ustawione na środku biurko, kilka krzeseł. Prócz tego lampa i projektor, w których świetle bohaterowie - niczym na przesłuchaniu - będą odsłaniać szczegóły stosunków z denatką. Nerwy szybko biorą górę, a spowiedź przeradza się w ostrą rywalizację pełną nieufności, podejrzliwości i oskarżeń wymienianych niczym ciosy. Mężczyźni niechętnie dzielą się wspomnieniami, a reżyser dodatkowo utrudnia im zadanie: po scenie kręci się obcojęzyczna służąca, co rusz wtrącając się i wykrzykując niezrozumiałe słowa, ni stąd, ni zowąd wybucha głośna muzyka. Niewygodna przeszłość wyłania się w bólu, a precyzyjnie zbudowany spektakl oglądamy w napięciu.Spowiedź przy świadkach jest pomysłem ciekawym teatralnie i Konieczna w pełni wykorzystuje jego potencjał. Problemy zaczynają się w momencie, gdy przyjdzie orzec, o co toczy się ta teatralna gra. Chodzi o sąd nad bohaterami. Wyrok jest jednoznaczny: winą za samobójstwo dziewczyny obarczeni zostali mężczyźni, którzy nie sprostali wymaganiom Heleny, nie wyszli naprzeciw jej oczekiwaniom... Czy to jednak wystarczy, by ich skazać? Autorka nie wnika w szczegóły, nie opiera sądu ani na racjonalnych przesłankach, ani na psychologii. Podział na winnych i uciemiężonych jest założony z góry, bo wynika z patriarchalnego modelu społeczeństwa.

Chętnie przystanę na feminizm autorki, byle oprzeć go na przekonujących argumentach. Tymczasem samotność i brak zrozumienia w kształcie, w jakim pokazała to Powalisz, wydaje się - mimo starań, aby nadać mu rys tragiczny - doświadczeniem całkiem prozaicznym i na pewno nieproporcjonalnym w stosunku do przypisywanych mu konsekwencji. My, mężczyźni, poza tym, że jesteśmy świnie, także bywamy samotni i zagubieni, i nie przyznawałbym kobietom monopolu na uczucia.

Za mało przenikliwym obrazem świata podąża schematyczny rysunek bohaterów. Co ciekawe, portrety mężczyzn są bardziej niejednoznaczne i przez to - wbrew intencjom autorki - stajemy raczej po ich stronie. Helena miała przypominać dziewczynkę z obrazu: o wielkich i zdziwionych oczach, wrażliwą i wylęknioną. Poza tym była chyba cokolwiek nadwrażliwa, nadpobudliwa i - jak mówi jej ojciec - kapryśna, co jednak najwyraźniej umknęło uwadze autorki (i reżyserki). Z pewnością zgodzimy się na oskarżenia padające w stronę samolubnych mężczyzn, trudno jednak zaakceptować zupełnie pozbawiony dystansu, otoczony aureolą cierpiętnictwa portret dziewczyny. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z jakimś dziewczęcym marzeniem o tym, jak to popełniam samobójstwo i wtedy wszyscy dostrzegają nareszcie moją wartość. I żałują. Konieczna tylko momentami daje się nabrać na sentymentalizm utworu; generalnie stara się go unikać, prowadząc spektakl w kierunku groteski. Zadanie dosyć rozpaczliwe - przedstawienie w punkcie wyjścia grzęźnie na mieliznach dramatu. Warto zauważyć, że spektakl nie jest inscenizacją utworu Powalisz, ale powstał na jego podstawie. Domyślam się, że praca Koniecznej polegała właśnie na obronie przedstawienia przed tekstem. Pytanie tylko - po co? Spektakl nie powinien zmagać się z dramatem, ale starać się mu sprostać. Do tego jednak potrzebny jest dobry dramat.

Oby kolejne wybory repertuarowe w ramach TR/PL były trafniejsze. Plany - współpraca m.in. z Walczakiem, Wróblewskim, a także z prozaikami, np. Michałem Witkowskim - dają taką nadzieję.

Na zdjęciu: Agnieszka Podsiadlik jako Malve w "Helenie S.".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji