Artykuły

Mądrość kosyniera Laszlo

Do czwartku wieczorem byłem zapiekłą westalką kobiecości. Wielbiłem niewiasty jak pies antrykot cielęcy. Czciłem jędrne filigranowości. Dech mi zapierało, gdy w bezpo­średniej mej bliskości głęboki wdech, pie­prznie kiełznany miseczkami rozmiaru D, łagodnie sunął ku mnie, i bydlęco cierpia­łem, gdy w trakcie wydechu D staczało się na dno żałosnego A. Tak jest, w duchu sko­wytałem: do końca twoich dni pozostań na wdechu, stokrotko ma, aż do finalnego wy­dechu bądź niczym bohaterowie filmu "Głęboki błękit" w scenach nurkowania bez butli, bluszczu mój! Hipnotycznie wy­suwający się z kremowej tulei karmazynowy jęzor szminki niezmiennie doprowa­dzał mnie do skowytów. Na dźwięk słowa depilacja - mdlałem.

Filigranowość, wdech i wydech, D i A, warga karmazynowa, udo gładkie jak bilar­dowa kula... Ech! A gdzie jedwabie, czerw­cową nocą przyklejone do lśniących skór? Gdzie pończochy? Gdzie szwy pończoch, te wychudłe zaskrońce, co suną najwyraźniej z dołu do góry, najwyraźniej, choć kwestię szczytu góry musisz rozstrzygnąć, niestety, tylko w domyśle? Gdzie świetliste łuski pa­znokci o krawędziach jak ostrze skalpela? Gdzie koci mruk poranny? A gdzie... Szkoda gadać. Krótko - za kobiety dałbym się pochlastać. Do czwartku wieczorem. Wtedy wszystko się zmieniło. Od czwartku wieczo­rem, od premiery "Zazdrości" Esther Vilar na scenie teatru w Tarnowie jestem westalką kobiecości tak fundamentalnie zapiekłą, że się to starożytnym Greczynkom nawet nie śniło. Od czwartku wieczorem mam pew­ność, że samodzielnie się za kobiety pochlastam jutro, gdyż od czwartku wieczorem wiem niezbicie, że nie ma na świecie nic piękniejszego niż czyste piękno świata w momencie, gdy baba wreszcie milknie! Warto, oj, warto być cierpliwym.

Że ja jeszcze żyję, że siedzę jako tako, że piszę, że jak napiszę, to na piwo z druhami pójdę, uwierzcie - to lity cud! W "Zazdro­ści", który to zgrabnie przez Vilar skreślony bulwar dramaturgiczny Grażyna Barsz­czewska wyreżyserowała z wielką delikat­nością, z rzadką w naszych czasach porządnością profesjonalną i z iście wielkodusz­nym wobec mego cierpienia taktem, trzy kobiety mówią przez godzinę z hakiem morderczym. Świetnie zagrana katorga - dla mężczyzn, katorga - niestety - jak najbardziej z naszej, panowie, ziemi. Zna­cząco posunięta w wiosnach Helen (Graży­na Barszczewska), Yana (Anna Lenczew­ska), która czuje w kościach nieuchronnie zbliżającą się w jej życiu epokę tzw. ryczą­cych czterdziestek, oraz wciąż jeszcze inte­resująco gibka buddystka Iris (Katarzyna Galica) - gadają bez przerwy. Bez przerwy! Rozumiecie mnie, towarzysze broni? Gada­ją, piszczą, skowyczą, fuczą, łkają, wyją... Chryste Panie! W trzech cudownych grdyczkach - trzy kałasznikowy niepoczy­talnej logorei! Magazynki kałasznikowów nie mają dna, a różowe języczki są do spu­stów przytwierdzone na amen.

Tratatata, tratatata, tratatata... Ogień ciągły kobiecego cierpienia, bo niejaki Laszlo, mąż Helen, nakłonił do pochopności Yanę i odszedł od Helen, po czym od­szedł od Yany, gdyż nakłonił do pochopności Iris, która również została zrobiona w biedną trąbkę, albowiem dzielny Laszlo znów kogoś do pochopności nakłonił, tyl­ko nie wiadomo kogo. Tratatata... Bo ty je­steś taka, ona taka, a ja taka. Tratatata... Ty zwiędła, ja jeszcze owszem, a buddystka głupia. Tratatata... A wcale żem nie zwię­dła jest, a nawet jeśli ździebełeczko, to za to doświadczonam. Tratatata... To się przy­tul do swojego doświadczenia, he, he. Tra­tatata... Laszlo mój, bom gibka! A właśnie, że mój, bo twój cycek to przy moim istna poziomka! To przeminie, gęsi gibkość złykowieje, D przejdzie w uszy spaniela, mą­drość zaś zostanie, ergo - mój ci on! Trata­tata, tratatata, tratatata... I jak tu się nie zachwycać mądrością Laszlo? Laszlo w ogóle się na scenie nie pojawia! Kosynier Laszlo robi swoje! Za kulisami. Po cichu. Bez tra­tatata. Rzekłbym - z tłumikiem. Na przy­kład - jasiek w grochy na buzię... Bo mil­czenie jest złotem.

Ileż razy w duchu szeptałem: Laszlo, nie bądź egoistą, weź mnie ze sobą w bło­gą krainę ciszy? Miłosz powiada: Lepszy byłby dla ciebie świt zimowy/ i sznur/ i ga­łąź pod ciężarem zgięta. Ile razy na tej świetnej "Zazdrości" przyznawałem nobli­ście świętą rację? Niestety - żadnej litości. Laszlo mą wzgardził, nie było sznura, nie było drzew. Było mordercze, nadzwyczaj­nie czysto zagrane, troiste tratatata. Trata­tata za pomocą faksów. Właśnie tak. Panie u Vilar mieszkają w jednym wieżowcu, ale nie gadają z sobą oko w oko. One tratatalują za pomocą niebywałej ilości wysuwają­cego się z telefonów papieru. Symboliczny pomysł. Tak jak i symbolicznym oraz słusznym pomysłem pani scenograf było zbudowanie wnętrza bez ścian. Nie ina­czej: bywają na świecie takie tratatalacje, wobec których beton przeźroczyścieje. Be­ton, a cóż dopiero Laszlo, ja albo ty, chło­pie, puchu marny, wietrzna istoto.

Słowem: czyżby na to wychodziło, że sednem naszego dla kobiet uwielbienia nie jest ani szminka, ani pończocha, ani nawet moment, w którym opadają miseczki, jeno ta zawrotna sekunda w Bóg raczy wiedzieć jak dalekiej przyszłości, kiedy w alabastro­wej grdyczce milknie kałasznikow logorei? Nie wiem, czy to jest przez Barszczewską teza zamierzona, ale z jej pysznej scenicz­nej zabawy wynika ona jasno. Otóż: baba milknie - Laszlo wraca. Właśnie tak!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji