Artykuły

Zagracenie

Reżyser tarnowskiego "Hamleta", Stanisław Świder, zwierza się w teatralnym programie, że najważniejszym problemem w jego spektaklu są zmory przeszłości.

Chodzi mu o ducha starego Hamleta, który "nie pozwala Hamletowi oderwać się od zadania, które zostało mu powierzone". Niewątpliwie u Szekspira to ważny temat. Podobnie miało być w spektaklu, lecz - przez nieudolność - skończyło się na płaskiej ilustracji postawionej z góry tezy. Ten sam aktor gra Ojca, Klaudiusza, Fortynbrasa: w razie potrzeby (aktor nie może być w dwóch miejscach naraz) ktoś nosi jego maskę bądź wręcz - jak w finale - wymienia się aktora na kukłę. Maskę Ojca zakłada też Aktor i Hamlet, który w scenie "pułapki na myszy" gra Klaudiusza mordercę. Reżyser jednak cokolwiek przesadził z mnożeniem wizerunków starego Hamleta. Ponieważ nie udało mu się stworzyć klimatu wszechogarniającej obsesji, której podlegać ma duński książę, otaczające bohatera postaci o twarzach Ojca-Klaudiusza wprowadzają tylko zamęt. Zapętlenie sięga szczytu w scenie "pułapki na myszy": Klaudiusz ogląda siebie mordującego siebie. Czemu to ma służyć?

Reżyser

chciał, by duch pojawiał się tylko Hamletowi. Istotnie, choć żołnierze i Horacy mówią wiele o zjawie, żadnej zjawy nie oglądamy. Dopiero gdy do akcji wkracza Hamlet, odsuwa się płyta grobowa i widzimy powoli unoszącego się leżącego trupa. Widocznego w perspektywicznym skrócie, od stóp, co przypomina "Chrystusa w grobie" Mantegni. Skojarzenie okazuje się prawidłowe, gdyż przechadzający się z tyłu sceny duch ma długie rozpuszczone włosy i biało-czerwona szatę - jak Chrystus. Znów nie bardzo wiadomo dlaczego. Chwilowe olśnienie interpretacyjne? Ozdoba?

Takich śladów

donikąd i ozdóbek wyszukać można w tym spektaklu więcej. Czemu Ofelia jest w ciąży (pomijając, że to "prywatna ciążą" aktorki), skoro jej relacje z Hamletem są tak letnie? Czemu seksualne opętanie Gertrudy Klaudiuszem sugerują głośne, słyszane zza sceny jęki, a na scenie para królewska demon-struje obojętność? A może to nie obojętność, tylko nieudolność wykonania? Nawet ciekawsze interpretacje, jak postaci Horacego, który jest tutaj nie przyjacielem Hamleta, a dworskim karierowiczem, poprowadzono topornie. W tarnowskim spektaklu nie oglądamy skomplikowanej i niejednoznacznej postaci, tylko chamskiego arywistę (Sławomir Gaudyn o wyglądzie i talencie prowincjonalnego elegancika tylko dopomógł w ostatecznym spłaszczeniu postaci), a reżyser nie pozostawia nam żadnych wątpliwości. Ukazuje Horacego jak dziecko-zabawkę: patrzcie, jak to ładnie a nieoczekiwanie zinterpretowałem. Wszystko tkwi w tekście, trzeba tylko to odczytać! Co prawda, taki Horacy nie jest odkryciem Świdra, tylko Konrada Swinarskiego z jego nieukończonego "Hamleta"... Nie znaczy to, że nie można korzystać z cudzych odkryć, byle robić to umiejętnie.

Umiejętności inscenizacyjne

Stanisława Świdra nie pozwalają nawet przyzwoicie opowiedzieć historii czy stworzyć w miarę pełnych postaci. Marcin Popczyński (gra Klaudiusza, Fortynbrasa, Aktora i Ducha) jest nijaki we wszystkich rolach - dostojnie się przemieszcza, czasami wybucha gniewem. Lidia Holik-Gubernat (Gertruda), ustrojona w wysoką perukę z czarnych loczków i pseudoelżbietańskie szaty, stroi pełne zniecierpliwienia miny, całą energię wkładając w ostrożne poruszanie się po stromych schodach. W dramatycznej scenie z synem walczy ze zbyt długą suknią (żeby tylko nie przydeptać!), półbucikami na wysokich obcasach i zsuwającym się szalem, nie zaś z własnym sumieniem. Obsadzenie Andrzeja Bryga w roli Poloniusza przez chwilę wydawało się ciekawym pomysłem - Poloniusz jest energiczny, krzepki i w sile wieku, nie żaden stary fajtłapa. Niestety, nie wiadomo, co mówi, i nawet popisowa scena z dowcipami i przejęzyczeniami utonęła w otchłaniach niewyraźnej dykcji aktora. Sylwia Góra-Weber, która miała dużą szansę na interesującą Ofelię (niski, intrygujący głos, wewnętrzny niepokój), nie wykorzystała w pełni możliwości - z braku scenicznych partnerów. Sceny obłędu pozostały solowymi popisami. Ofelia przeżywa swój dramat w izolacji - nie jako postać, a jako aktorka. A Hamlet? Jan Mancewicz, wysoki i chudy, o twarzy i ruchach smutnego klauna, chwilami i scenami bywa ciekawy. Dobrze wypada, gdy Hamlet ma być dowcipny, złośliwy, podejrzliwy. Gdy jednak ma się borykać z poważniejszymi problemami, poza infantylnego chłopca z dystansem do świata przestaje wystarczać. I jego, i Sylwii Góry-Weber trochę szkoda. Gdyby za "Hamleta" w Tarnowie zabrał się lepszy reżyser (i gdyby partnerzy nie poprzestawali na wygłaszaniu ról), oboje pewnie zagraliby lepiej.

Kostiumy

bynajmniej nie ułatwiają aktorom życia i nie zapewniają widzom wrażeń estetycznych: Ofelia w co bardziej dramatycznych scenach przytrzymuje płową perukę, by nie spadła: w pierwszej scenie obłędu występuje w tandetnej ślubnej sukni z butiku, w drugiej - w obcisłych czarnych skórach. Upodobanie scenografki Katarzyny Kuziemskiej do tandety dosadnie materializuje się w kostiumach męskich: panowie występują w czarnych dżinsach, martensach, białych koszulach z wielkimi kołnierzami a la Słowacki, białych szalikach i skórzanych bufiastych kurtkach z lat 80., nabytych zapewne w tarnowskich ciucholandach. Miało to być zapewne i elżbietańskie, i współczesne, ale brzydota tego zestawu bije w oczy i umiejscawia akcję "Hamleta" - pewnie niechcący - w pobliżu prowincjonalnej knajpy. Niezrozumiałe upodobanie do ultrafioletowych reflektorów sprawia, że często widzimy na scenie jedynie jarzące się białe elementy: je-den z monologów mówi sama koszula, nie Hamlet.

Scena wydaje się klaustrofobicznie zagracona: na proscenium po obu stronach mamy wysokie schody, wiodące do czegoś w rodzaju kościelnych stal-li. Z nich prowadzą w głąb korytarzyki, wyłożone błyszczącą blachą. Tylną ścianę też pokrywa blacha. Na przodzie sceny, pośrodku, widnieje grób z wielkim metalowym krzyżem. Metalowe są również zaśniedziałe kolumny, otaczające miejsce gry. Tu i ówdzie wiszą reflektory. Ciasno, a brak dbałości o detale potęguje wrażenie bylejakości i przypadkowości: widać gwoździe, stalle wyglądają niby drzwiczki kuchennego segmentu, kolumny stoją krzywo, a krzyż, za który chwytają w dramatycznej męce bohaterowie, niebezpiecznie się trzęsie.

Stanisław Świder w cytowanym wywiadzie tonem odkrywcy konstatuje, że ani Klaudiusz nie jest czarny, ani Hamlet biały. Że chodzi mu o konstelację typów ludzkich, o oparcie się na ludzkich wnętrzach, o dotarcie do ukrywanych tragedii, które nazywa - nie wiedzieć czemu - skandalami. Prawdy to dawno odkryte - bez nich raczej nie da się zrobić dobrego "Hamleta". Szkoda jednak, że owe odkrycia pozostały w sferze myśli i w programie do przedstawienia, a nie przedostały się na scenę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji