Artykuły

Czechow w świetle jarzeniówek

"Wiśniowy sad" Antoniego Czechowa w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Aleksandra Andrearczyk w portalu kulturaonline.pl.

Spektakl Anny Augustynowicz "Wiśniowy sad" epatuje emocjonalnym chłodem i postmodernistycznym stosunkiem do tekstu.

Sztuki Antona Czechowa stanowią nie lada wyzwanie dla współczesnego reżysera. Przebijająca z nich jedyna w swoim rodzaju nostalgia za utraconą złotą epoką szlachty to temat trudny do przedstawienia na scenie. No bo jak tu opowiadać o podupadającym ziemiaństwie w czasach ultranowoczesnych wnętrz, cynicznych osobowości i wszechobecnego wyścigu szczurów? Chociaż ich przesłanie jest wciąż aktualne, utwory te pozostają jednak nieco sentymentalnymi, kameralnymi opowieściami o kawałku świata, którego dzisiaj już nie ma. By wsłuchać się w ich znaczenie, potrzeba wrażliwego ucha i szczególnej subtelności. Czechow pokazuje ludzką zwyczajność i słabość. A my w dzisiejszych czasach bardzo nie lubimy słabości: wolimy ambicję, zwycięstwo, sukces. Z tego powodu jego sztuki źle znoszą podróże do współczesności, a na scenie prezentują się dobrze tylko w kostiumie z epoki.

Krzesła i manekiny

Szkoda, że Anna Augustynowicz nie podążyła tym tropem, realizując swoje wyobrażenie "Wiśniowego sadu" w gdańskim Teatrze Wybrzeże. Podobnie jak wiele innych produkcji teatru, spektakl utrzymany jest w estetyce emocjonalnego chłodu. Postacie zanurzone w ascetycznej scenografii z przewagą czerni poruszają się po scenie jak manekiny i wypowiadają swoje kwestie jakby recytowały książkę telefoniczną. Oczywiście, nie jest to dowodem ich braku umiejętności, a jedynie wyrazem ekscentrycznej reżyserskiej wizji.

Bohaterowie siedzą przodem do publiczności w zimnym świetle jarzeniówek spadającym na nich z sufitu, jak na przesłuchaniu. Atmosfera niewiele ma wspólnego z sentymentalizmem. Próżno tutaj szukać rekwizytów z epoki. Jedynym nawiązaniem do stylu zagraconej rosyjskiej daczy jest potężny rzeźbiony stół i majacząca gdzieś w tle wielka szafa. Poza tym na scenie znajdują się tylko krzesła. No i zasiadające na nich postacie, które sztywnością gestów i beznamiętnością wypowiadanych zdań bardziej przypominają meble niż żywe istoty.

Gra z tekstem

Tekst Czechowa odtwarzany jest wiernie. Ale sposób jego interpretacji przez aktorów nadaje mu znaczenie zgoła inne niż pierwotnie zamierzone przez autora. Przykładem może być sfrustrowana Waria (Marta Herman), która skierowane do młodszej siostry Ani (Katarzyna Z. Michalska) słowo kochanie wypowiada tonem mordercy, który zaraz poderżnie komuś gardło. Taki postmodernistyczny stosunek do tekstu polegający na nieustannej grze znaczeniami nie jest w teatrze niczym nowym. Wydaje się jednak, że Anna Augustynowicz korzysta z tego zabiegu w nadmiarze. Prawie wszystkie wypowiedzi brzmią sztucznie, jakby bohaterów nie stać było na naturalność.

Na czoło w gronie aktorów wybija się Marcin Miodek w roli Jermołaja. Pozostali odtwórcy wydają się trochę nijacy, no, może z wyjątkiem Doroty Kolak, która umie pokazać wewnętrzne rozdarcie Raniewskiej pomimo tego, że spektakl nie pozwala tej postaci rozwinąć skrzydeł. Udanym akcentem jest też anachroniczna postać starego służącego, Firsa (Krzysztof Gordon), który przechadza się po scenie w liberii jak żywy relikt przeszłości.

Generalne wrażenie po spektaklu to oziębłość, duchowa pustka i surowość. Jeśli o taki właśnie efekt chodziło reżyserce, to jej zamiar się udał. Osobiście wolę Czechowa w formie o nieco łagodniejszych kantach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji