Artykuły

A wszystko przez to, że nie dostałam wolnego

"Harper" Simona Stephensa w reż. Natalie Ringler w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Maciej Kędziak w Onecie.

Konsekwencje życia w kłamstwie mogą mieć katastrofalne skutki. Jeszcze gorzej, kiedy od pokoleń wychowuje się nas w zafałszowanej rzeczywistości. Jednak człowiek ma swoje granice. I potrafi je przekroczyć.

O takim właśnie, gwałtownym przekroczeniu samego siebie opowiada najnowsza sztuka, jaką pokazuje stołeczny Teatr Dramatyczny - Scena na Woli. Autorem dramatu jest Simon Stephens, brytyjski twórca, jeden z najpopularniejszych obecnie - nie tylko w ojczystym kraju, ale i w Europie Zachodniej - dramatopisarzy. Wcześniej, na tej samej scenie zrealizowano "Dziwny przypadek psa nocną porą" także autorstwa Stephensa.

Tytułowa Harper (Agnieszka Warchulska) dowiaduje się, że jej ojciec umiera. Prosi despotycznego szefa, by ten pozwolił jej na kilka dni urlopu - chciałaby zdążyć pożegnać się z tatą. Nie dostaje na to zgody. Ale potrzeba zobaczenia się ojcem jest silniejsza od wszystkich zakazów, nakazów i ograniczeń. Harper porzuca pracę i bez słowa wychodzi z domu (nie mówiąc ani córce, ani mężowi, dokąd jedzie, kiedy wróci). Udaje się w niezwykłą, najtrudniejszą w swoim życiu podróż - do bolesnych wspomnień, traum, wyrzutów sumienia i oskarżeń. Ta wyprawa staje się także próbą: wyzwolenia z własnych ograniczeń, zasklepienia potrzeby miłości i bliskości. Na te ostatnie bowiem (już od dawna) nie ma co liczyć we własnym domu. Mąż Harper - bezrobotny, nieudolny, z plamą w życiorysie - jest bardziej jej kolegą niż partnerem. Córka z kolei nienawidzi swojej matki. Z wszystkimi tego następstwami.

Reżyserka przedstawienia, Natalie Ringler (urodzona w Szwecji córka polskich, marcowych emigrantów, absolwentka reżyserii w krakowskiej PWST i Dramatiska Institutet w Sztokholmie) zdecydowała się na ascetyczną, a jednocześnie przeszywającą emocjonalnie adaptację sceniczną tego tekstu. "Harper" rozgrywa się w symbolicznej przestrzeni - mieszkania z ażurowymi ścianami, przez które wszystko widać: inni mogą nas podsłuchiwać (mąż, matka, ojciec). Te same ściany - wykonane z materiału o bladoniebieskim kolorze - są zimne, nieprzytulne. Zapomnijmy o "cieple domowego ogniska". Ono już dawno wygasło jeśli kiedykolwiek płonęło?

Odrzucona przez córkę, traktowana niemal obojętnie przez męża, nie ma oporów, aby wyjść i - być może - nigdy już nie wrócić do własnego mieszkania. Podróż do ojca jest niczym innym, jak próbą uchwycenia (w ostatnim, możliwym momencie) tego, co zawsze łączyło go z najbliższym jej człowiekiem... Za późno jednak dociera na miejsce.

Spektakl zasadza się przede wszystkim na postaci Harper - grająca ją Agnieszka Warchulska pozostaje przez cały czas na scenie. Wokół niej "krążą" pozostali bohaterowie, wcielając się w różnorakie role (mąż, kochanek emigrant, dziennikarz, córka, matka). Spotyka ich kolejno podczas symbolicznej podróży do domu umierającego ojca. Wchodzi w relacje, daje się ponieść wynikającym z tych spotkań przedziwnym sytuacjom.

Warchulska raz jest nadekspresyjna, kiedy indziej wyciszona i powolna.

Szara myszka, po chwili demon. Nieobliczalna, a i stateczna. Niepokojąco i zaskakująco interpretuje swoją postać. Stara się jednak zachować pewną stałość, jaką nosi w sobie Harper (ta z pierwszej sceny spektaklu, kiedy rozmawia z szefem - w tej roli Adam Ferency).

Niezwykle istotnym i wspaniale zagranym (szczególnie przez Halinę Łabonarską) jest spotkanie głównej bohaterki z toksyczną matką. Jak gdyby nigdy nic (a są przecież tuż po pogrzebie ojca), matka oznajmia córce, że to, że śmierć ojca, w zasadzie było nieuniknione.

Kobieta, która według Harper wyrządziła jej największą w życiu krzywdę, zachowuje dystans wobec córki. Podczas spotkania mówi głównie o sobie.

A jedynie z grzeczności zwraca uwagę na córkę i w wymuszony sposób komplementuje ją. Łabonarska w swojej niewielkiej roli, stworzyła postać matki totalnej, matki, która "zjada" własne dzieci (jeśli te, w porę, się nie zorientują) i albo wytworzą w sobie tarczę obronną, albo znikną z pola jej rażenia. Pozostając w tzw. bezpiecznej odległości.

"Harper" kończy się wspólną, rodzinną kolacją. Bohaterowie zasiadają do stołu - jak gdyby nigdy nic. Nucą słowa znanego przeboju o miłości. Ale jak - w takiej sytuacji - cokolwiek przełknąć? Nic nie przejdzie przez gardło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji