Artykuły

Otwarcie, tylko czego i na co?

Nie powinno nikogo dziwić, że uroczyste otwarcie Boskiej Komedii i spektakl inauguracyjny odbyły się na dużej scenie Słowackiego. Miało to być częścią procesu zmiany jej charakteru. Tymczasem "Plastiki" w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego rozczarowują... Dlaczego akurat TEN spektakl otwiera TEN festiwal na TEJ scenie? Dlaczego "Plastiki" mają być wyrazem nowatorstwa dyrekcji Głuchowskiego i Szydłowskiego? - pisze Klaudia Kasperska z Nowej Siły Krytycznej.

Bartosz Szydłowski, dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Boska Komedia, jako nowy dyrektor artystyczny Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie postuluje zmianę dotychczasowej linii repertuarowej tej historycznej sceny, wprowadzenie sztuki niezależnej i przyciągnięcie młodej widowni. Dyrektorski tandem, uzupełniony o naczelnego, Krzysztofa Głuchowskiego (jeden z producentów Boskiej Komedii), rzuca hasłami: "Kraków sztuce niezależnej", "teatr obywatelski", "świeżość" Zapowiedzią wprowadzanych zmian miał był projekt performatywny "Wyspiański Wyzwala" (12-13 listopada 2016), który pokazywany będzie także w ramach festiwalu. Do udziału w przedsięwzięciu zaproszono sześcioro reżyserów, którzy istotnie stworzyli, jak na Teatr Słowackiego, nowatorską jakość - było obywatelsko, politycznie, krytycznie, a przede wszystkim zaskakująco i ciekawie. Scena odżyła na moment.

Nie powinno więc nikogo dziwić, że uroczyste otwarcie Boskiej Komedii i spektakl inauguracyjny odbyły się na dużej scenie Słowackiego. Miało to być częścią procesu zmiany jej charakteru. Tymczasem "Plastiki" w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego rozczarowują... Dlaczego akurat TEN spektakl otwiera TEN festiwal na TEJ scenie? Dlaczego "Plastiki" mają być wyrazem nowatorstwa dyrekcji Głuchowskiego i Szydłowskiego?

Cofnijmy się do poprzedniej, ósmej edycji Boskiej Komedii. Wiśniewski pokazał w konkursie głównym "Kto się boi Virginii Woolf?" z gdańskiego Teatru Wybrzeże, również na dużej scenie Teatru im. Słowackiego. Niestety - nie tylko nazwisko reżysera i miejsce się powielają...

Porównując "Kto się boi Virginii Woolf?" z "Plastikami" trudno nie zauważyć jak bardzo spektakle te są do siebie podobne - nie tylko inscenizacyjnie, ale i interpretacyjnie. Najnowszy dramat Mariusa von Mayenburga opowiada historię współczesnej dysfunkcyjnej rodziny mieszczańskiej: on - lekarz, ona - niespełniona artystka oraz dojrzewający syn. W ich domu pojawia się nowa służąca. Obecność Jessiki nieoczekiwanie obnaża chwiejne relacje rodzinno-zawodowe. To obraz małej, hermetycznej społeczności, w którą niczym wirus wkrada się obcy, zarażając ją i niepostrzeżenie zmieniając sposób jej funkcjonowania. Edward Albee opisuje analogiczną sytuację. Sposób prowadzenia aktorów i konstrukcja postaci są w obydwu przedstawieniach podobne: obok bardzo charakterystycznie prowadzonych ról, opartych na przerysowanej ekspresji (ograniczającej się do wściekłego i agresywnego krzyku), są aktorzy mówiący beznamiętnie, z pustym wyrazem twarzy - grający ludzi wypalonych, ograniczonych przez fobie, będących na skraju załamania nerwowego. Mimo tego zróżnicowania gra jest realistyczna, podobnie jak konwencja inscenizacji. Nośnikiem wieloznaczności jest scenografia. Mieszkanie jest przestrzenią nieoczywistą, symboliczną, powstałą na zasadzie asocjacji, a nie naśladownictwa rzeczywistości. Scenografie Barbary Hanickiej (w Gdańsku) i Mirka Kaczmarka (w Krakowie) są bardzo dobre, przemyślane.

Akcja sztuki Mayenburga toczy się w mieszkaniu trzyosobowej rodziny. Przestrzeń stworzona przez Kaczmarka przywodzi jednak na myśl hangar albo magazyn - miejsce, w którym się przechowuje i składuje, a nie mieszka. A może to modny klub, w którym każdy udaje kogoś, kim nie jest? Jakiekolwiek to miejsce, jest nieprzyjemne i odrzucające. To świat złożony z kawałków plastiku. W głębi sceny widzimy trzy wysokie, szklane gabloty, w których stoją manekiny w blond perukach i w długich, cekinowych sukniach. To atrapy człowieka wykonane ze sztucznego materiału, "plastiki" - sztucznie upiększone kobiety. "Plastikową" formę przyjmuje w finale syn - Vincent (Krzysztof Piątkowski), przebierając się w cekinową suknię, jak wcześniej Jessika i Ulrike, pani domu. Vincent dorasta, jest już mężczyzną, ale wciąż pozostając chłopcem: przez pampersa przebija penis we wzwodzie; nosi kolorowy, markowy sweter i modną muchę, ale na nogach ma ciepłe podkolanówki i lakierki z kolorowymi sznurówkami. Ulrike (Dominika Bednarczyk), szalona artystka i nieszczęśliwa żona, nosi plastikową (!) sukienkę, spod której przebijają czarne majtki i gołe sutki. Otula się barwnym futrem, paraduje w różowej peruce. Serge (Jerzy Światłoń) to wypalony artysta, bez weny i pomysłu na siebie, nieszanujący ludzi egocentryk, a jednocześnie trafny obserwator zachowań asystentki - Ulrike. Jego strój to fioletowa podomka założona na nagi tors. Kostiumy nie określają statusu społecznego bohaterów, ale to, kim chcieliby być.

Nowością premiery Teatru im. Słowackiego jest użycie przez reżysera innych mediów (w "Kto się boi..." pojawiła się projekcja) i roznegliżowanie aktorów obojga płci (w gdańskim spektaklu była to "tylko" Dorota Kolak). Vincent i Serge rejestrują wszystko telefonami komórkowymi, nagrania są transmitowane na ekranach. Najbardziej prowokującą miała być zapewne scena finałowa, w której Marta Waldera (Jessica) staje naga na skraju rampy, z ogolonym wzgórkiem łonowym na wysokości oczu widzów z pierwszego rzędu. Spogląda dumnie i prowokacyjne na siedzących i w tym momencie publiczność oślepia błysk flesza, zapada ciemność - spektakl się kończy. Czy to jakiś fotograf udokumentował miny widzów? We wcześniejszej scenie sprawcą wszystkich wydarzeń okazał się Serge, możemy uznać więc, że i my - widzowie - padliśmy ofiarą jego niecnych artystycznych planów... Tylko do czego zostaliśmy użyci?

To nie jest całkiem zły spektakl, zły jest jego wybór na otwarcie festiwalu i rzekomo nowej ery sceny przy Placu św. Ducha. Przedstawienie nie ukazało zbyt wielu problemów i paradoksów zakłamanego, nieszczęśliwego społeczeństwa, które celnie opisał niemiecki autor. Błyskotliwy tekst wystawiony został jak satyra - modna, z nowoczesną scenografią, nowymi mediami i nagim łonem... Mam nadzieję, że "Plastiki" są rozgrzewką przed tym, co nadejdzie - myślę zarówno o Boskiej Komedii, jak i o przyszłym premierach Teatru im. Juliusza Słowackiego.

**

Marius von Mayenburg

"Plastiki"

przekład: Karolina Bikont

reżyseria: Grzegorz Wiśniewski

prapremiera: 8 grudnia 2016, Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, Duża Scena, w ramach festiwalu Boska Komedia (spektakl recenzowany)

obsada: Dominika Bednarczyk, Marta Waldera, Grzegorz Łukawski, Jerzy Światłoń, Krzysztof Piątkowski

*

Klaudia Kasperska - studentka trzeciego rok wiedzy o teatrze na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, współautorka projektu www.projekt-jarocki.blog.pl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji