Artykuły

Festiwal Boska Komedia: Każdy dostanie to, w co wierzy

"Każdy dostanie to, w co wierzy" Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina z Teatru Powszechnego w Warszawie na Festiwalu Boska Komedia w Krakowie.Pisze Łukasz Badula w portalu kulturaonline.pl

Co ma wspólnego statystyka z Bułhakowem, a system elektronicznego głosowania z Mistrzem i Małgorzatą? Jola Janiczak i Wiktor Rubin poddają widzów jednej z bardziej ekstremalnych prób.

Chować torebki i portfele! Pilnować żon, małżonków trzymać mocno za rękę! Najlepiej w ogóle zachować należytą odległość od okrągłego stołu. Tu bowiem podejmowane są bolesne decyzje, dzieją się ludzkie tragedie, zdarzają i małe kompromitacje. Tak, ten okrągły stół opanowała jakaś wredna grupa trzymająca władzę. Czyli aktorzy stołecznego Teatru Powszechnego plus publiczność. Ze wskazaniem na to drugie. Bo właśnie widownia ma w spektaklu "Każdy dostanie to, w co wierzy" najwięcej do powiedzenia. Dosłownie, gdyż siedząc przy wspomnianym "mebelku" jest się wręcz zmuszanym do zabrania głosu. Jeśli nie nawiązania rozmowy z aktorem, to przynajmniej symbolicznego użycia przycisku. Albo wybrania serwowanego napoju. Tak. Na spektaklu duetu Jola Janiczak (tekst) - Wiktor Rubin (reżyseria) golnąć też sobie można. A warto. Niektórzy tego, co dzieje się przy nowym okrągłym stole, zapewne nie zdzierżą na trzeźwo.

Mistrz z kredytami i Małgorzata z pistoletem

Dobrze to gram?! - przerywa co chwilę swoje ekspresyjne monologi Mistrza Dawid Rafalski. Czołgając się po stole w paroksyzmach interpretacyjnego bólu. Nazwisko może nie warte zapamiętania, gdyby nie fakt, iż pada tu z dużą częstotliwością. Wie chłopak, jak siebie zareklamować. Co jest wskazane przy liczbie spłacanych przez niego kredytów.

Tak oto na oczach widzów, nieszczęsny Rafalski walczy i z przypisaną mu rolą i z uwierającą go materialną presją. Presją, która dotyczy chyba większości zgromadzonych na spektaklu osób. Chyba, że zarabia się powyżej 10 tys. miesięcznie. Ale wtedy z kolei lepiej nie drażnić grającej Małgorzatę Julii Wyszyńskiej. Dziewczyna z nożem i pistoletem za bardzo wzięła do siebie misję ratowania artystycznej czci Mistrza.

Wysnuta z Bułhakowa historia miłości właściwie mogłaby nie pojawić się w spektaklu. Ale taką decyzję podjęła publiczność krakowskiego festiwalu Boska Komedia. Zamiast "demaskacji" wcisnęła przycisk "iluzja". I zmusiła biednych Rafalskiego i Wyszyńską do odgrywania smutnej historii wielkiego uczucia w małym, podłym świecie. Z pisanym arcydziełem w tle.

Kto wie, może dobrze, iż krakowski pokaz produkcji Teatru Powszechnego, podążył w takim kierunku. Była szansa, aby przyjrzeć się scenicznej koncepcji Janiczak i Rubina pod bardziej szerokim kątem. A owa koncepcja jest tyleż fascynująca, co drażniąca. Utrzymując odbiorcę w ciągłym rozedrganiu.

Z bejsbolami do teatru

Dramaturgiczno- reżyserski duet posiada już swą wierną grupę wyznawców. Tych, którzy jeszcze przed Paszportem Polityki pokochali bezkompromisową, przepełnioną ożywczą sceniczną energią "Carycę Katarzynę". Kolejne realizacje duetu cechowała nie tylko intelektualna odwaga oraz inscenizacyjna kreatywność, ale też skracanie dystansu do widza. Demontaż epokowych postaci wzbogaciło obnażenie mechanizmów samej teatralności.

Rok temu duet przywiózł na krakowski festiwal zrealizowaną w Kielcach "Hrabinę Batory". Przegadaną nieco inscenizację wieńczył wymowny i szokujący epilog. Aktorzy rozdawali widzom kije bejsbolowe, zapraszając na sceniczną demolkę. Wtedy wydawało się, iż to swoiste dojście twórców do ściany - ni mniej ni więcej artystyczna kapitulacja. Tymczasem na zgliszczach rekwizytów, para dokonała zaskakującej, ale pod wieloma względami brawurowej wolty.

Obrady okrągłego stołu

"Każdy..." sprawia rzeczywiście wrażenie, jakby powstawał z bejsbolem w ręku. Aż chciałoby się napisać, iż publiczność jest tu trzymana za przysłowiową mordę. Bo takie wrażenie sprawia nie tylko zadziwiający koncept całości, lecz i sposób jej realizacji. Przy wspomnianym okrągłym stole znajdują się miejsca dla widzów. Wraz z elektronicznym systemem głosowania, dzięki któremu udzielane są odpowiedzi na "tak" i "nie". Pytania dotyczą głównie egzystencjalnego statusu i własnych poglądów. W kluczowych momentach, system głosowania decyduje i o rozwoju wydarzeń na scenie.

... scenie umownej, gdyż aktorzy odgrywają kolejne sekwencje właśnie na stole. Tuż nad głowami publiczności. Wchodząc w bezpośrednią reakcję. Sporo w tym kabaretowej błazenady (koniecznej dla rozruszania atmosfery), więcej jednak przemyślanego happeningu. Całości dopełniają materiały filmowe wyświetlane na okalającym salę ekranie. To absurdalne sekwencje, nagrane z ukrycia w hipermarketach, drogeriach czy w okolicach Sejmu. Materiał a'la prank video z YouTube, który kryje mało zabawny obraz konsumpcyjnego obłędu.

Trupa Wolanda bierze Kraków

Ponad dwie godziny spędzone w tym osobliwym centrum dowodzenia, są niczym upiorna wersja "Postaw na milion" lub innego teleturnieju. Kolejne sondaże obnażają konsumeryczne nawyki i zmuszają do zadania sobie pytania o właściwe życiowe priorytety. Przytaczana statystyka kreśli niby hurraoptymistyczny obraz obywateli-posiadaczy, ale zarazem unaocznia iluzję własności we współczesnym świecie. Widzowie muszą natomiast wypowiedzieć się na tematy bezpośrednio ich dotykające: od zarobków do... życia seksualnego. Ile w tym szczerości, ile zgrywy, a ile... wolności?

Zgrywy jest pewnie więcej, gdyż widowiskiem kieruje wprost z wanny pośrodku stołu (!) niejaki Woland. Jego trupa prosto z kart "Mistrza i Małgorzaty" zawędrowała pod współczesną strzechę. Serwując wódeczkę, Colę i Pepsi, a dla spragnionych mocniejszych wrażeń - trochę jadących po bandzie perfomance'ów (lepiej nie zaglądać do walizeczki Behemota). Transfer "wesołej" gromadki z Bułhakowa na scenę, nie jest oczywiście do końca płynny. Przy tak dużej interakcji z publicznością obsada pozostaje obsadą. Tak jak wspomniany Dawid Rafalski pozostaje Dawidem Rafalskim, który nie wie, czy dobrze gra Mistrza. A jednak zaangażowani do spektaklu aktorzy znakomicie i z oddaniem wypełniają wyznaczone im zadania.

Na pierwszym krakowskim pokazie spektaklu Michał Czachor- Woland prowadził wyborną konwersację ze starszym panem w czerwonym sweterku. Mateusz Łasowski jako Behemot oczywiście łasił się do pań. Jacek Beler z charyzmą prześmiewcy Korowiowa moderował przebieg głosowań. Swój wielki moment miała także Klara Bielawik. Jej monolog o tym, kim ma być i co wybrać, to tragikomiczna perełka, godna odrębnego aktorskiego monodramu.

Teatr na miarę naszych czasów?

Od czasu warszawskiej premiery spektaklu minęło już ponad pół roku. Pojawiły się recenzje, które mówią wręcz o "uczuciu zażenowania". Niektórzy zwracali uwagę, iż Janiczak i Rubin próbują wejść w buty innego słynnego duetu teatralnego - Strzępki i Demirskiego. Paradoksalnie, czas gra jednak na korzyść przedstawienia. "Każdy dostanie to, w co wierzy" idealnie wpisuje się w panującą w polskim teatrze graniczną sytuację. Z jednej strony, groteskowo kwituje roszczeniowe hasła "odzyskania kultury" oraz "pokazywania tego, co chcą ludzie", z drugiej - kieruje krzywe zwierciadło w stronę samych aktorów, rozdartych między misją a czysto zarobkową pracą. A wszystko przy jakże wymownym meblu- rekwizycie.

Warto zatem przełamać wewnętrzną niechęć i wziąć udział w osobliwym eksperymencie. A może i nawet, tak jak jegomość od sukni ślubnej, stać się jego pełnoprawną, performerską częścią. Jako podmiot i przedmiot. Tylko torbę proszę zostawić w szatni. Behemot lubi grzebać w cudzych rzeczach.

Spektakl "Każdy dostanie to, w co wierzy" bierze udział w konkursie głównym festiwalu Boska Komedia, która potrwa w Krakowie do 17 grudnia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji