Artykuły

Kaka demona

"Robert Robur" wg Mirosława Nahacza w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego z TR Warszawa na Festiwalu Boska Komedia w Krakowie. Pisze Maciej Stroiński.

Weźmy się ściepnijmy, żeby Garbaczewski zrobił w końcu jakieś kino albo jakiś serial. Widać, że chciałby, sam mówi, że chciałby, i na dobre by mu wyszło. Skończyłoby się wymyślanie tydzień przed premierą, "niech wyjdzie w procesie", "niech się zrobi samo", a użycie kamery już nie byłoby "pomysłem". Inna kasa, inna widownia i najważniejsze: inne ŚRODOWISKO, i to byłby test ogniowy, na radzenie sobie bez tych, którzy go klepnęli całe lata temu i teraz łykają wszystko. Wyżyć się na planie i dać spokój z tą drgającą transmisją na żywo - to by było dobre. Ciekawe, czy jego "rozwiązania wizualne" dalej by uchodziły za tak zajebiste. Pewnie doszłoby do kolejnej "instalacji video" z odciętymi kończynami i pokazem mody. Gdyby mu zeskrobać całą tę panierkę, to co by zostało? Podjarki, że to takie zryte, multimedialne i polisensoryczne, mogłyby się nie powtórzyć w kinach studyjnych albo chociaż na Vimeo. Garbaczewski ma ten plus na razie, że teatru nie da się wyłączyć, no chyba że jesteś Cezarym Morawskim. Przy okazji: Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy. "Nie wyłączaj, abyś nie był wyłączonym" (Mt 7,1).

"Robert Robur" jest teatrem w teatrze, ale bardziej, nowocześniej: serialem w teatrze, jest TEATREM TELEWIZJI. Albo może filmem, jeśli to rozumieć jak przy "wkręcić sobie film" albo "film się urwał". Bo w ogóle to jest ZJAZDEM, tak zwanym złym tripem. Ktoś się nażarł chemii i jego to bawi. "Wściekłość i wrzask", tytuł serialu wzięty od Nahacza, jest tak naprawdę wzięty od Szekspira i bardzo trafiony: "full of sound and fury, SIGNIFYING NOTHING". Tak, proszę państwa, znowu to samo, Garbaczewski dalej & świadomie "robi o niczym". I to nie są spektakle, to są "instalacje", to nie są aktorzy, tylko "aktanci", i dodam od siebie: nie reżyser, tylko blender, wytwarzający wieloskładnikową, ale jednolitą papkę. Jego parodia w "Artystach" to chyba nie była pierwsza, skoro już w "Bitwie warszawskiej 1920" było o "marszałku chaosu, chorążym - kurwa - zabałaganienia, hetmanie prowizoryczności z gwózdka i paździerza". W sprawie aktantów, "wykonawców czynności": wielbię, jak wszyscy, Justynę Wasilewską za tę jej niesamowitość (przypis dla Anki Herbut: w sensie Freudowskim, "das Unheimliche"), żałoba w mieście była (przypis: "praca żałoby"), kiedy migrowała te trzy lata temu, ale ona jeszcze bardziej niż my ją kocha własny głos, który ma faktycznie piękny, i niestety przez to nie ma kiedy być kimś innym, niż jest, i słyszymy zawsze Justynę, nigdy jakąś "postać".

Są dwa tematy, "parcie na szkło" i "patrzenie", i oba stematyzowano w "wizjerze", JUDASZU, przez który oglądamy większą część show. Wizjer w kształcie oka, obiektyw z pękniętą szybką. Tak parło, że pękło. Obowiązkowe wizualizacje w stylu vaporwave (jak coś Masłowska zrobi w Polsce pierwsza, to wszyscy tak muszą, Don Poldon, "Zrób siebie"...). Niby to warszawka śmieszkuje sama ze siebie, ale chyba raczej sama to ze sobą robi, tak jak późni Habsburgowie, z tym samym efektem, degeneracją. To jak z tymi znajomymi, którzy pytając "co u ciebie", mają na myśli "co u mnie". Etnofinał łemkowski z podniesionym ekranem zawiera lokowanie autora powieści oraz akcji "Wisła", wielokrotnie EWOKOWANEJ hasłem "wysiedlenie", aby magistranci nabrali pewności, że to o ich postkolonialne bolączki się tutaj rozchodzi. Podsumowując, "Robert Robur" ssie pałkę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji