Usypiające piękno papieża Leara
"Król Lear" Jana Klaty rozpoczyna się już na plakacie. Grający główną rolę Jerzy Grałek, ubrany w papieskie szaty, groźnie spogląda na widzów. Rozmazana twarz aktora i niepokojące czarne tło odwołują do malarskich studiów papieża Innocentego X według Velazqueza autorstwa Francisa Bacona. Poprzez to nawiązanie twórcy przedstawienia obiecują widzowi dające się wyczytać z obrazów Bacona obnażenie opresyjnych mechanizmów rządzących instytucją Kościoła, które w papieżu każe widzieć przede wszystkim władcę. Wydaje się, że wybrany przez Klatę dramat Szekspira idealnie nadaje się do podobnych rozważań. Jednak malarsko piękny spektakl Klaty niemal od pierwszej sceny rozczarowuje, stopniowo rozpuszczając niezwykle aktualny dziś temat związków władzy politycznej i duchowej w poetyce złego snu, z którego widz po wyjściu z teatru zbyt łatwo się budzi.
Na początku oglądamy teatr Klaty w szczytowej formie. Znajdujemy się w jednym z wielu pomieszczeń pałacu papieskiego w Watykanie. Przekonują o tym pieczołowicie zaprojektowane przez scenografkę Justynę Łagowską monumentalne ciemnozielone ściany, pozłacane okucia drzwi i okazały żyrandol. Papież Lear pojawia się na scenie w lektyce niesionej przez sześciu służących. Perfekcyjnie zainscenizowane entree w takt podniosłego utworu Shanzhai nowojorskiej didżejki Fatimy Al Qadiri ukazuje przepych i arogancję papieskiego dworu, sugestywnie ustawiając relacje między postaciami. Lear jest wyniosłym władcą dusz kontrolującym każdy ruch swoich poddanych. Jego wyrodne córki Goneril i Regan (bardzo przekonujący Jacek Romanowski i Mieczysław Grabka) stają się w tym układzie kościelnymi dostojnikami, którzy z trudem ukrywają niechęć do zwierzchnika. Kordelia natomiast (w tej roli Jaśmina Polak) od początku ma świadomość tego, że gdy odmówi czołobitnej przemowy ku czci duchowego przywódcy, straci nie tylko jego miłość, lecz także możliwość uczestniczenia w rozgrywkach o władzę. Stawia ją to poza watykańskim porządkiem władzy, co Klata zaznacza, obsadzając w tej roli jedyną aktorkę w spektaklu - skoro, jak wiadomo, kobiety są wykluczone z gry interesów w Kościele. Strategia reżysera jest na tyle skuteczna, że bardzo szybko zapominamy o dramacie Szekspira i oglądamy "Króla Leara" jak popularny serial "Rodzina Borgiów" czy film Nanniego Morettiego "Habemus Papam".
Problem z przedstawieniem Klaty jest jednak taki, że krytyczna perspektywa szybko się w nim wytraca. Przykład? Homoseksualny podtekst relacji księży: Edmunda (Bartosz Bielenia) i Edgara (Krzysztof Zawadzki), zamiast odwoływać do debaty na temat życia seksualnego duchownych, żenuje tanią emocjonalnością miękkich gestów i ukradkowych spojrzeń. Rozczarowują także sceny przemocy, którą stosuje Oswald (Bogdan Brzyski) obsadzony przez Klatę w roli księdza od mokrej roboty. Szczególnie blado wypada on w choreografii Maćka Prusaka, przygotowanej do sekwencji zakuwania w dyby Kenta (Jerzy Święch): zamiast sugestywnego obrazu oglądamy nieporadny układ przypadkowych ruchów i gestów. Nagromadzenie tego rodzaju niedopracowanych rozwiązań sprawia, że zamiast komentarza do instytucjonalnej pozycji Kościoła, szczególnie dwuznacznej w Polsce, gdzie mimo zadeklarowanej neutralności światopoglądowej państwa Kościół katolicki ma realny wpływ na rządzących, widzowie otrzymują jedynie zbiór słabo połączonych klisz i pustych znaków. Klata rezygnuje również z podjęcia refleksji na temat (podejmowany, na przykład, w filmie Morettiego) starości władcy (papieża), który nie czuje się na siłach sprawować urzędu i rezygnuje z powierzonej mu funkcji. Szekspirowski dramat jest przecież dramatem o starości i jej miejscu w społeczeństwie. Spektakl Klaty niewiele mówi na temat starych ludzi i ich słabości, na które nie mogą sobie pozwolić ani duchowi, ani polityczni władcy. Dzieje się tak dlatego, że przedstawienie pozbawione jest dystansu, który jest tak istotny dla tekstu Szekspira. Klata rezygnuje bowiem z komicznej funkcji Błazna (w tej roli również Jaśmina Polak). Ubrany w habit, ogromną mitrę i wielki różaniec jest on raczej uosobieniem ostentacyjnej i przerysowanej religijności niż ironicznym komentatorem, który mówi Learowi prawdę prosto w oczy.
W efekcie sceny szaleństwa głównego bohatera, w których zazwyczaj ujawnia się tragizm i śmieszność Leara, stają się u Klaty pompatyczne. Najlepszym przykładem jest tutaj przesadnie rozciągnięta w czasie scena burzy. Jerzy Grałek, umieszczony w klatce wykonanej z przezroczystej pleksi, leży przykuty do szpitalnego łóżka. Jego wyrażająca ogromne cierpienie twarz, filmowana przez umieszczoną nad sceną kamerę, wyświetlana jest na trzech ekranach umieszczonych po bokach i z tyłu sceny. Interesująca wizja starego papieża, uwięzionego w scenicznym i filmowym obrazie, przeradza się jednak w żałosny seans rodem z horroru klasy B. Przy sztampowych odgłosach grzmotów Lear rozmawia ze znajdującym się na dachu klatki Edgarem, który niczym religijny fanatyk obnaża swoje poranione od biczowania plecy i recytuje niezrozumiałe wersety po arabsku. W tym samym czasie Błazen wykonuje spazmatyczne ruchy znane z tanich horrorów o opętanych. Pozbawione cudzysłowu działania aktorskie nie tylko powodują znużenie na widowni, ale także prowokują pytania o to, czy Klata, który zbudował sobie wizerunek przenikliwego krytyka społeczno-politycznych mechanizmów, naprawdę dał się uwieść stworzonemu przez siebie scenicznemu obrazowi.
"Króla Leara" warto jednak zobaczyć ze względu na mistrzowską kreację Jerzego Grałka. W rozbuchanym estetycznie przedstawieniu aktor zachwyca powściągliwością. Grałek nie buduje tradycyjnej postaci opartej na interpretacji tekstu, skupia się raczej na tworzeniu intensywnej obecności scenicznej, przejawiającej się w oszczędnych, acz zdecydowanych, niemal żołnierskich gestach. Podkreślana w ten sposób fizyczność aktora chwilami rozrywa konstruowane przez reżysera piękne sceniczne obrazy i niezwykle silnie oddziałuje na widza. Dzieje się tak przede wszystkim w scenach, w których możliwość ruchu aktora jest ograniczona do minimum - tak jak wtedy, gdy Grałek wjeżdża na scenę unieruchomiony na szpitalnym łóżku. Grający Goneril i Regan aktorzy za pomocą pilota regulują wysokość, na której znajdują się jego nogi i głowa. Scena, która - zdawałoby się - symbolizuje ubezwłasnowolnienie władcy przez sprawniejszych politycznych graczy, szybko wymyka się tak łatwej interpretacji. W pewnym momencie aktorzy tak kierują szpitalnym łóżkiem, że Grałek znajduje się w pozycji pionowej na wprost widzów, kilkadziesiąt centymetrów nad sceną. Sekwencja ta nawiązuje w ten sposób do liturgicznego gestu Podniesienia, w którym celebrans podnosi do góry hostię, objawiając wiernym Chrystusa. Widzowie natomiast dostrzegają przede wszystkim ogromny wysiłek aktora starającego się utrzymać w niewygodnej pozycji. Jednocześnie kamienna twarz Grałka przekonuje nas, że jego papież Lear jest całkowicie świadom swojej sytuacji i dokonywanych na nim manipulacji. Skupiające się w ciele aktora ogromne napięcie między tym, co wzniosłe, i tym, co przyziemne, na tyle angażuje pozaintelektualny sposób odbioru widzów, że opisywana scena długo zostaje w ich pamięci.
Oglądając "Króla Leara" trudno oprzeć się wrażeniu, że teatr Klaty przechodzi istotną zmianę, a oczekiwania widzów rozmijają się z jego artystycznymi poszukiwaniami. Jako dyrektor Starego Teatru, Klata nie może już z taką łatwością formułować ostrych społeczno-politycznych diagnoz, które przez lata były zasadniczym rysem jego twórczości: każdy jego potencjalny buntowniczy gest osłabiany jest bowiem przez instytucjonalną pozycję, z której występuje. Wydaje się, że Klata szuka drogi wyjścia z wciąż nowej dla siebie sytuacji, o czym świadczy wystawiony przez niego dyptyk królewski. Podczas gdy w "Ubu Królu" reżyser przesadził z poetyką skandalu, w "Królu Learze" zbyt szybko postanowił wystąpić z pozycji wyrafinowanego estety. Otwarte pozostaje więc pytanie, czy Klata będzie w stanie znaleźć drogę pomiędzy tymi skrajnościami.