Artykuły

(Prze)lot nad kukułczym gniazdem

"Lot nad kukułczym gniazdem" Dale'a Wassermana w reż. Krzysztofa Babickiego w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Katarzyna Malec w Teatrze dla Was.

"Lot nad kukułczym gniazdem", wymieniony na liście stu najlepszych powieści anglojęzycznych tekst Kena Keseya, znalazł się w grudniowym repertuarze gdyńskiego Teatru Miejskiego. Teatralna realizacja Babickiego, przez wielu czytana z perspektywy znakomitej adaptacji filmowej Milosa Formana, wypada nie najgorzej, lecz zasadniczo różni się od chronologicznie starszego odczytu czeskiego twórcy. Reżyser teatru Gombrowicza w swoim "Locie" nie zgłębia tematu ograniczonej wolności, nie skupia się tylko na ukazaniu niewolniczej rzeczywistości. Przedstawia raczej wartką fabularnie opowieść o nieposkromionym, choć wielkodusznym McMurphym, którego hart ducha stawia na nogi słabszych, pogrążonych w chorobie kolegów. Jednak czy to nie za mało?

Zanim jednak poznamy głównego bohatera, McMurphy'ego (świetny Piotr Michalski), stykamy się z kilkoma innymi postaciami spektaklu. Są nimi pacjenci oraz personel szpitala psychiatrycznego. Siostra Ratched (zbyt neutralna w tej roli Dorota Lulka) jako główna pielęgniarka czuwa nad chorymi, bardzo sumiennie trzyma się wytyczonych zasad. Jej gabinet to w przedstawieniu wysoka, przeszklona konstrukcja, która znajduje się na środku sceny i stanowi doskonały punkt widokowy dla rygorystycznej Przełożonej. Jest czymś na kształt centrum dowodzenia, z którego pielęgniarka za pomocą mikrofonu wydaje swoje rozkazy. Po usłyszeniu choć jednego sygnału pacjenci zobowiązani są pojawić się w wytyczonym miejscu. Ich indywidualność da się dostrzec już na pierwszy rzut oka. Nękani różniącymi się od siebie przypadłościami posługują się szeregiem charakterystycznych gestów, tików nerwowych. Sugestywne skonstruowanie ośmiu różnorodnych postaci, które mimo wszystko spełniają wspólną funkcję, to efekt dobrej współpracy reżysera i aktorów. Sceny, w których biorą udział wszyscy panowie, ożywiają akcję. W tak zwanej "paczce" szczególną uwagę przykuwa Billy Bibbit (znakomity Szymon Sędrowski), którego nieśmiałość połączona z zaburzeniami mowy (jąkanie się) wprawia we współczucie. Kolejną ciekawą postacią jest Wódz Bromden (Grzegorz Wolf) - wyalienowany Indianin, przywiązany jedynie do swej miotły. Szpitalna rzeczywistość, ukształtowana na przełomie wielu lat, ulega zmianie, gdy pojawia się w niej rozswawolony McMurphy.

Główny bohater (rola słusznie powierzona Michalskiemu) natychmiast orientuje się w sytuacji i rozgryza manipulatorkę - siostrę Ratched. Sceny, w których zostały zestawione obie te postaci, za każdym razem kończą się przewagą aktora, który zręczniej posługuje się swoją rolą. Dorota Lulka wypada tutaj znacznie gorzej; jej aktorstwo jest bardziej powierzchowne, nie do końca wykorzystuje możliwości, jakie spoczywają w zawiłej charakterystyce pielęgniarki. McMurphy szybko zyskuje uznanie w grupie i osiąga rolę przywódcy. Podczas zebrań, na których pacjenci opowiadają o swoich problemach, kwestionuje metody pracy naczelnej siostry. Swoim kolegom dodaje odwagi, pokazuje proste sposoby na odnalezienie radości życia i pewności siebie. Na scenie odbywa się np. wspólny seans meczu NBA czy rozgrywka koszykówki, co jeszcze silniej scala zaprzyjaźnionych mężczyzn. McMurphy w swych działaniach dociera nawet do wyalienowanego Wodza Bromdena. W spektaklu często pojawiają się osobne monologi Indianina. Widzowie słyszą jego wewnętrzny głos; poznają historię, o której wcześniej nie wiedział nikt. Babicki w scenach monologowych często wykorzystuje wypuszczony w widownię podest, co ułatwia ich odbiór, zwłaszcza gdy sekwencje te przedstawiane są równolegle z innymi działaniami dotyczącymi akcji właściwej. Postać McMurphy'ego nieco wtłacza Wodza do świata realnego. Ich przyjaźń zyskuje niezwykły charakter.

Przyjacielska sielanka niestety kończy się, gdy niereagujący na pouczenia główny bohater zostaje poddany elektrowstrząsom z polecenia siostry Ratched. Strach przed długotrwałym zniewoleniem budzi w McMurphym chęć ucieczki, którą poprzedza huczna impreza pożegnalna w gronie przyjaciół - pacjentów. Pielęgniarka, zszokowana zaistniałą sytuacją, prowokuje pijanego inicjatora zabawy, który reaguje agresją. W pewnym momencie światła zostają wygaszone, a po chwili naszym oczom ukazuje się szpital wraz z pacjentami. Budynek wygląda prawie tak samo jak przedtem. Zmienia się jednak jedno: McMurphy jest już tylko wegetującym ciałem po wykonanym zabiegu lobotomii. Szpitalne łóżko, na którym leży, znajduje się w samym centrum sceny, a zrozpaczeni przyjaciele stoją dookoła niego. W pewnej chwili Wódz Bromden nie wytrzymuje i dusi McMurphy'ego poduszką, oddając mu tym samym upragnioną wolność.

Babicki za pomocą "Lotu" przedstawia przepiękną historię o przyjaźni i odwadze. Akcja spektaklu mknie, niosąc za sobą coraz to więcej wydarzeń. Niektóre warstwy, takie jak na przykład muzyka czy kostiumy, nie do końca jakby wpasowują się w całą tę opowieść (w niektórych momentach nawet delikatnie rażą), natomiast nie są też tak istotne, by pozwolić na zlekceważenie na przykład starannej reżyserii. "Lot nad kukułczym gniazdem" to spektakl o nieskomplikowanej fabule, w którym występuje zdecydowana przewaga wątków komediowych. Niezobowiązujący aż nadto, pozwala jednocześnie na chwilę wytchnienia i zastanowienia. I choć niekoniecznie porusza wszystkie te zagadnienia, które w swojej powieści zawarł Kesey, można w nim odnaleźć kilka zalet. Teatr Gombrowicza w Gdyni formułuje własną interpretację "Lotu" - poza tym, że jest nieco obok oryginału, wpasowuje się w odczytanie o tym samym tytule.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji