Artykuły

Teatr dostępny jak najczęściej

Marcinem Nałęcz-Niesiołowski | Dyrektor Opery Wrocławskiej mówi o tym, jak marzenia trzeba łączyć z możliwościami, i o nowej energii, która udziela się artystom.

Jacek Marczyński: Długo zastanawiał się pan, czy przystąpić do konkursu na stanowisko dyrektora Opery Wrocławskiej?

Marcin Nałęcz-Niesiołowski: Przyznam, że nie. Mniej więcej rok po premierze Eugeniusza Oniegina, którą tu przygotowałem, dowiedziałem się, że pani Ewa Michnik z końcem sezonu 2015/2016 przestanie być dyrektorem. Zachęciła mnie do udziału w konkursie, by, jak to określiła, w teatrze operowym muzyka wciąż miała prymat nad reżyserią. Podjąłem decyzję. Odbył się konkurs, jak wiadomo, z pewnymi przygodami. Po jego zakończeniu zastanawiałem się nawet przez chwilę, czy warto kontynuować tę przygodę, ale uznałem, że jeśli powiedziało się „a", trzeba dojść przynajmniej do połowy alfabetu.

Obejmując dyrektorskie stanowisko 1 września, wszedł pan do instytucji, którą pan znał z pracy nad Eugeniuszem Onieginem w 2015 roku.

Moje wcześniejsze kontakty z Operą Wrocławską nie ograniczały się tylko do tej premiery. Ale nie oznacza to, że poznałem całą instytucję. Natomiast rok 2016 to w ogóle czas sentymentalnego powrotu do Wrocławia. Oprócz dyplomu z dyrygentury mam też wykształcenie wokalne, bardzo zresztą pomocne w pracy w operze. W1996 roku brałem udział w Konkursie Wokalnym im. Franciszki Platówny we Wrocławiu. Przyznam się — to miłe wspomnienie — wygrałem go. Dokładnie 20 lat później w tym mieście wygrałem inny konkurs.

I jako dyrektor znalazł się pan w wyjątkowo trudnej sytuacji. Perturbacje z przebiegiem konkursu sprawiły, że zaczął pan pracę w momencie, gdy przed drzwiami teatru czekali widzowie na przedstawienia i premiery nowego sezonu.

To prawda, nie miałem wcześniej możliwości, by cokolwiek zaplanować. Opera Wrocławska ma zaś do wyboru kilkadziesiąt wystawianych tu tytułów. Dyrektor Ewa Michnik postanowiła jednak nie organizować sezonu, który rozpocznie się po zakończeniu jej kadencji. Dla każdego nowego dyrektora ważny jest okres przygotowawczy, byłoby lżej, gdyby w Operze Wrocławskiej wyłoniono go nieco wcześniej. Tymczasem ja dopiero 1 września mogłem zająć się organizacją bieżącej działalności artystycznej i premierami. Teraz program na obecny sezon jest domknięty. W planach mamy zbliżającą się premierę Trubadura, potem w kwietniu — Kopciuszka Rossiniego w inscenizacji Iriny Brook, a w czerwcu szykujemy Fausta Gounoda jako kolejne superwidowisko w Hali Stulecia. Zespół baletowy szykuje dwuczęściową Femme fatale, składającą się z Carmen-suity Rodiona Szczedrina i Zaczarowanej miłości de Falli, a tuż przed Wielkanocą zaprosimy na Requiem Mozarta w choreografii Jacka Tyskiego. Oprócz tego będą dwie bajki muzyczne: Pchła szachrajka z muzyką Macieja Małeckiego i baletowa Ngoma — tańczący słoń. Staramy się więc dodać do repertuaru pozycje edukacyjne, a nawet szerzej — familijne, takie jak przede wszystkim adaptacja Czarodziejskiego fletu dla dzieci. Chciałbym, żeby Opera Wrocławska oferowała w niedzielne południe spektakle dla rodziców i dzieci.

Na ile obecny sezon oddaje pana myślenie o teatrze operowym?

Na pewno jest kompilacją zamierzeń i możliwości. Zamiast Kopciuszka Rossiniego chciałem zrealizować Tryptyk Pucciniego w inscenizacji wybitnego reżysera Clausa Gutha, ale okazało się to na razie niemożliwe ze względów technicznych. Inne tytuły, które wymieniłem, miałem w głowie od dawna. Ogólnie rzecz ujmując, mój pomysł na Operę Wrocławską opiera się na współpracy z teatrami europejskimi i z naszą Operą Narodową. Staliśmy się członkiem stowarzyszenia Opera Europa, obecność w nim daje dodatkową szansę na pozyskanie partnerów. Trubadur powstaje więc razem z Łotewską Operą Narodową z Rygi, Kopciuszek Rossiniego z Théâtre des Champs-Élysées z Paryża. W następnym sezonie przygotowujemy się do Fidelia razem z Operą z Lubiany, do Zakazu miłości Wagnera z Opery w Lipsku czy do Orfeusza i Eurydyki w inscenizacji Mariusza Trelińskiego z Teatru Wielkiego - Opery Narodowej, ale z muzycznym udziałem Wrocławskiej Orkiestry Barokowej.

Łatwo jest planować premiery w teatrze, który ma w repertuarze kilkadziesiąt
dzieł?

Muszę przyznać, że dyrektor Ewa Michnik utrudniła mi zadanie. Jeśli weźmiemy listę najczęściej wystawianych i najchętniej oglądanych oper na świecie, to niemal wszystkie można obejrzeć we Wrocławiu. Coś nowego jednak udało się znaleźć. Trubadur był wystawiany 16 lat temu, Faust jeszcze dawniej.

Będzie pan chciał jednak mieć na afiszu nadal tak wiele tytułów?

Przede wszystkim chcę prowadzić teatr, który daje jak najwięcej spektakli każdego tygodnia. Nie chcę robić spotkań z operą w weekendy. Zmianą, jaką wprowadzam, jest grupowanie spektakli w pewne cykle — kilka pokazów w ciągu dwóch tygodni, a potem tytuł należy odłożyć na pewien czas. To korzystniejsze i dla zespołu artystycznego, i technicznego, a publiczność też to już zaakceptowała, choć pod tym względem były różne obawy. Niektóre starsze inscenizacje będziemy wymieniać, na przykład Halkę. W 2018 roku planuję premierę nowej inscenizacji w dwóch wersjach, z tekstem polskim i włoskim, ponieważ Achilles Bonoldi za akceptacją swego przyjaciela Moniuszki dokonał tłumaczenia libretta Halki.

Nie mówi pan nic o operach współczesnych.

Pamiętam o nich. W tym roku powinna odbyć się kolejna edycja Festiwalu Oper Współczesnych, organizowanego w cyklu dwuletnim. Zrezygnowałem z niej, gdyż nie chciałem proponować samych znanych już spektakli. Festiwal szykujemy na jesień 2017 roku z premierą Głosu ludzkiego Poulenca, Operetki Dobrzyńskiego według Gombrowicza lub Kanta Leszka Możdżera.

Wrocław oczekuje od pana kolejnych superwidowisk w Hali Stulecia?

Pytanie o nie jest mi zadawane bardzo często, odczuwam to jako znak rozpoznawczy Opery Wrocławskiej, ale też jako rodzaj testu: czy ja sobie z tym poradzę. Odpowiadam więc: chcę je utrzymać, czego dowodem przyszłoroczny Faust.

W jakiej kondycji znalazł pan zespoły artystyczne Opery Wrocławskiej?

W bardzo dobrej. Oczywiście dużo osób interesowało się tym, jak ułożą się moje relacje z orkiestrą, ponieważ jej członkowie należący do związków zawodowych po ogłoszeniu wyników konkursu wyrażali opinie, że boją się współpracy ze mną. Rozpoczęła się ona jednak bardzo dobrze, podobnie jak z chórem czy z solistami. Zespół baletowy ma nowe kierownictwo i zyskał nowe możliwości, chciałbym, aby był rozpoznawalny poza Operą Wrocławską.

A gdzie będzie miejsce dla dyrygenta Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego?

W kolejnych premierach i przy niektórych spektaklach z dawniejszego repertuaru. Chciałbym jednak, by więcej dyrygentów współpracowało z Operą Wrocławską. A jeśli chodzi o moją aktywność dyrygencką poza Wrocławiem, to choć otrzymuję dużo propozycji, na najbliższe trzy sezony Opera Wrocławska będzie dla mnie najważniejszym miejscem artystycznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji