Artykuły

Fachowcy od oglądalności uważają, żę dla dobrych przedstawień najlepsza jest noc. Groński i Wardejn czyli zawodowcy

W miarę pilnego oglądania wszyst­kich w tym sezonie premier te­atru tv coraz bardziej zaczyna mi doskwierać myśl, że wedle fachowców od oglądalności bez wątpienia należę do półgłówków. Już się prawie wstydzę, że chętnie bym sobie coś obejrzał po kolacji, a przed północą poszedł spać. Dla tej bo­wiem grupy widzów przeznacza się na ekranie debilizmy serialowe, zaś dla chęt­nych chwili zabawy bardziej mózgowej - rezerwuje się noc. Kryminały po Wiadomo­ściach działają wymiotnie (co raczej kiep­sko komponuje się z porą mojej kolacji); subtelniejszą zabawę czy refleksję emituje się sześć godzin przed moją poranną po­budką.

Czepiałem się już godzin emisji Studia Teatralnego Dwójki; teraz czas najwyższy zaprotestować przeciw absurdalnym okien­kom dla Teatru Sensacji oraz Teatru Kome­dii i Farsy. Jakiś czas temu Jan Peszek, jako uwięziony w szpitalnym łóżku inspektor po­licji, prowadził zabawne dochodzenie: czy Ryszard III aby rzeczywiście zamordował był bratanków, czy też mu to Szekspir nie­smacznie przykleił do życiorysu. Peszek do­łożył wszelkich starań, aby wciągnąć mnie w tę logiczną łamigłówkę z przymrużeniem oka - był jednak w o tyle lepszej sytuacji, że on leżał sobie w łóżku, mnie zaś przed tele­wizorem oczy same już się zamykały.

Szeroko natomiast rozwarłem powieki kolejnej niedzielnej nocy. Zwłaszcza po Teatrze Poniedziałkowym, w którym prze­wrotnie udowodniono, że scenę tę lepiej by jednak pozostawić ważniejszej literaturze; "Podłużna walizka" kryła w sobie wprawdzie przednie aktorstwo, ale jako farsa - mimo że francuska - była po prostu nudna, rozla­zła i kompletnie pusta. Aż tu nagle nie­dzielną nocą w Teatrze Komedii i Farsy "Bezpruderyjna para": prawdziwa współcze­sna farsa, oparta na zabawnym pomyśle i niegłupia w zgryźliwych konstatacjach na­szej rzeczywistości. Mimo że żaden z nie­go Francuz, lecz zwykły sobie warszawiak, Ryszard Marek Groński, świetnie zacho­wując klasyczne reguły farsowej konwen­cji, wypełnił ją rzeczywiście współczesny­mi realiami. Z dawna natomiast obumarła w polskim teatrze sztuka farsowego grania - w cuglach wariackiego rytmu, w galopadzie, z dialogowym ping-pongiem, na gra­nicy komicznego absurdu. Ciągoty do te­atru obyczajowego i do aktorskiego psychologizowania nie sprzyjają farsowym kaskadom śmiechu widzów z samych sie­bie. Ale też i komu chce się zaśmiewać przed telewizorem o pierwszej w nocy...

Z prawdziwą radością tak często goszczę ostatnio u siebie Zdzisława Wardejna. I z szacunkiem dla jego zawodowstwa. Nawet wówczas, kiedy przychodzi mu grać w ta­kim zakalcu jak "Uśmiech losu" Perzyńskiego, nad którym pastwiłem się przed paroma ty­godniami. Jeszcze chętniej goszczę Wardej­na, kiedy w "Bezpruderyjnej parze" z Dorotą Pomykała bezpruderyjnie, a z taktem i dow­cipem grają smutek sex party a la maniere polonaise. A już najbardziej cieszy mnie te­lewizyjna wizyta Wardejna, kiedy w "Małym pogromie w bufecie kolejowym" Juriewa gra Żyda z całym sztafażem charakteryzacji, gestyki, melodyki frazy, a równocześnie bez naiwnej identyfikacji - z subtelnym dystansem i zachowaniem własnej aktorskiej tożsamości. Cóż, wielka literatura zdarza się na deser, zaś aktorskie mięso to w teatrze zawsze danie główne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji