Artykuły

Bez ryzyka

"Śnieg" w reż. Kariny Piwowarskiej i "Dzień dobry państwu - Witkacy" w reż. Andrzeja Dziuka w Teatrze im. Witkiewicza w Zakopanem. Pisze Marcin Kościelniak w Tygodniku Powszechnym.

Teatr im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem obchodził w ostatnim tygodniu lutego 21. rocznicę urodzin. Z tej okazji przygotowano dwie premiery.

Intrygująco zapowiadała się inscenizacja "Śniegu" Stanisława Przybyszewskiego. Młodopolski manieryzm dramatu wzbudza opór U w spółczesnego czytelnika; "Śnieg" stanowi dobry przedmiot studiów historyczno-literackich, mniej nadaje się do wystawienia na scenie, toteż rzadko na niej gości. Trudno jednak w przypadku spektaklu Kariny Piwowarskiej mówić o inscenizacji "Śniegu". Wykorzystano jedynie fragmenty tekstu, które uzupełniono urywkami pism Przybyszewskiego, m.in. o twórczości Edwarda Muncha. Powstała zupełnie nowa historia.

Zamiast wiejskiej chaty mamy salę wystawową. Uczestniczymy - aktorzy i widzowie - w wernisażu prac Muncha. Tłoczymy się na scenie, przy ścianach ustawione są płótna, jeden z aktorów komentuje je słowami Przybyszewskiego, pozostali chodzą i oglądają. Piwowarska wskazuje na powinowactwo obu artystów i stąd wywodzi pomysł na drugą część spektaklu: bohaterowie, którzy za chwilę przemówią słowami "Śniegu", to jednocześnie ożywione postaci z obrazów.

Szereg luźno powiązanych sekwencji łączy powracające kilkakrotnie motto: "Na początku była chuć". Jesteśmy świadkami walki mężczyzn z żądzą, ucieleśnioną pod postacią demonicznej kobiety. Temat usprawiedliwia nadekspresywność gry aktorów, którzy ilustrują przeżycia bohaterów z przejęciem, choć może zbyt dosłownie. Przedstawienie jest nieco nużące, bo monotematyczne; broni się jednak dzięki pomysłowym rozwiązaniom scenograficznym i umiejętnie podsycanej onirycznej atmosferze. Wszystko okazuje się bowiem jedynie snem, który na końcu pryska: znów jesteśmy w galerii, bohaterowie jak gdyby nigdy nic kontemplują płótna, po czym wychodzą.

Inscenizację trudno uznać za pełnowartościowy spektakl: to bardziej studium czy zilustrowany wykład. Piwowarska dała w nim wyraz fascynacji artystą, który w swoim dziele jako jeden z pierwszych poruszył zagadnienie podświadomości. Wybierając ze sztuki tylko stosowne fragmenty, nie rozwiała wątpliwości, czy można ją dziś jako całość obronić na scenie. To wyzwanie karkołomne - szkoda, że go nie podjęto.

O ile przedstawienie Piwowarskiej należałoby opatrzyć informacją, że powstało "na podstawie" dramatu Przybyszewskiego, o tyle niezrozumiała jest podobna praktyka w przypadku "Dzień dobry państwu - Witkacy" [na zdjęciu]. Wbrew sugestii jest to - z uwagi na niewielkie skróty - nie tylko pełna inscenizacja "Bezimiennego dzieła", ale inscenizacja w jakimś sensie modelowa. Andrzej Dziuk poprzestał na skodyfikowanej interpretacji utworu Witkacego; nie podjął próby nowego ujęcia, zamiast tego - z sukcesem - skupił się na tym, by owe stare prawdy podać sprawnie, rzetelnie i z mocą.

Przedstawienie rozgrywa się na długim, drewnianym podeście, otoczonym przez widzów. Na początku jest zabawnie: bohaterowie to grupa postrzeleńców opętanych niestworzonymi ideami. Aktorzy są silnie ucharakteryzowani, poruszają się na poły mechanicznie, mówią głosem zafiksowanym na jednym, nienaturalnym tonie. Budują postaci barwne, dziwaczne, nie boją się przejaskrawień. Całość ujęta została w karby sprawnej, dynamicznej choreografii. To Witkacy groteskowy, pokazany z brawurą i wyczuciem komizmu. Nie brakuje pomysłów, może tylko różnorodności - po pewnym czasie spektakl przestaje zaskakiwać.

Tymczasem groteskę powoli wypiera powaga. Gasną fajerwerki, pojawia się ton serio. To Witkacy-profeta, przepowiadający klęskę indywidualizmu, śmierć jednostki, triumf bezmyślnego tłumu. Widzom rozdane zostają jednakowe, białe maski - chwyt prosty, ale czytelny i skuteczny. Podest stopniowo znika rozbierany przez mieduwalszczyków; na koniec pozostaje tylko niewielki fragment, a na nim ocalała grupka bohaterów. W potarganych, pomiętych kostiumach, z resztkami makijażu, wyglądają biednie i smutno.

Finał wybrzmiewa solidnie, choć bez wstrząsu. Częściowo dlatego, że jest przewidywalny, częściowo z winy aktorów, którzy dobrze sprawdzają się w pierwszej części spektaklu, gorzej - w drugiej, gdzie nie można pomóc sobie wyrazistym gestem. Mimo to spektakl Dziuka wciąga, bawi, dobrze ilustruje dzieło dramatyczne Witkacego. Nie jest to interpretacja wnikliwa ani odważna, ale w obrębie wytyczonych zamierzeń udana. A to wcale nie tak mało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji