Wrocławski Magnus
"Magnus" narodził się przed kilku laty w konkursie na libretto operowe o tematyce związanej z ziemią śląską, rozpisanym przez Operę w Bytomiu. Pierwotne libretto "Wojewoda 68", napisane przez Tadeusza Kaszczuka (dyrektora szkoły muzycznej w Kłodzku), zostało uzupełnione i przebudowane pod względem dramaturgicznym przez poetę śląskiego, kierownika literackiego Opery Bytomskiej Tadeusza Kijonkę, który napisał też teksty wszystkich arii i niektórych chórów. Akcja rozgrywa się współcześnie, w okresie okupacji i w roku 1093 - łączy ją pewne podobieństwo, czy powtarzalność losów ludzi żyjących w odległych od siebie okresach. W nadodrzańskim parku we Wrocławiu zbiera się młodzież. Krystyna, studentka PWSP, kocha się w jednym z kolegów, ten jednak darzy uczuciem inną studentkę, Wiesławę. Młodzieży przygląda się emerytowany nauczyciel historii. Gruda, który odnajduje w Krystynie podobieństwo do swojej córki, również Krystyny, zamordowanej przez gestapowców. Rozpamiętywanie osobistego nieszczęścia i rozczytywanie się w historii Śląska nasuwają Grudzie analogię między losem jego córki a śmiercią Krysty, córki Magnusa, wielkorządcy Wrocławia z XI wieku. Cofamy się do roku 1093, kiedy to naturalny syn Władysława Hermana, Zbigniew, buntuje się przeciw swemu królewskiemu ojcu i przy pomocy Magnusa i wrocławskich rycerzy pragnie dochodzić swych praw do tronu. W czasie nieobecności Magnusa we Wrocławiu Czestnik, któremu Magnus powierzył opiekę nad grodem i córką, przekupiony przez Sieciecha, nastaje na życie Zbigniewa. Młodego rycerza ratuje zakochana w nim Krysta, która osłania u-cieczkę Zbigniewa i sama ginie z rąk oprawców Sieciecha. W następnej odsłonie przenosimy się w czasy okupacji hitlerowskiej - Krystyna, córka Grudy, ginie w podobny sposób jak Krysta, osłaniając przed gestapo ucieczkę swego ojca, dowódcy polskiego podziemia, występującego w konspiracji pod pseudonimem "Magnus". W ostatnim obrazie wracamy do nadodrzańskiego parku - wspomnienia i rzeczywistość tak mieszają się w myślach Grudy, że bierze on studentkę Krystynę, za swoją zmarłą córkę. Koledzy Krystyny myślą, że starszy pan napastuje dziewczynę w zgoła nie ojcowskich zamiarach; wybucha awantura, sytuacja jednak rychło się wyjaśnia; studenci przepraszają Grudę i śpiewają mu nawet swoją optymistyczną piosenkę "Ten świat daje się lubić". Młodzież się rozchodzi, zostaje w parku tylko malująca pejzaż Krystyna i wpatrzony w nią Gruda. Przed zamknięciem kurtyny Gruda recytuje wiersz o Odrze, której fale widziały już niejedno...
Libretto, oparte na ciekawym pomyśle, zbudowane jest jednak bardzo niezgrabnie, posiada miejsca nieznośnie deklaratywne, a ostatni akt, właściwie zupełnie pozbawiony akcji, naszpikowany sztucznymi sytuacjami, pogłębia jeszcze uczucie niedosytu jakie odnosimy słuchając napuszonego tekstu, podawanego w dodatku w sporych partiach prozą, źle mówioną przez śpiewaków operowych.
Znacznie ciekawszą i wartościowszą warstwę "Magnusa" stanowi muzyka Józefa Świdra, kompozytora śląskiego, adiunkta przy katedrze kompozycji PWSM w Katowicach, który ma już w swoim dorobku kilkadziesiąt dzieł symfonicznych, oratoryjnych i kameralnych. Dla odtworzenia klimatu poszczególnych scen Świder zastosował trzy odmienne języki muzyczne. Najpiękniejsze, głęboko emocjonalne partie średniowieczne pisane są językiem archaizowanym, posiadającym wyraźnie polski charakter (zwłaszcza w motywach rytmicznych). Bohaterzy w tych scenach historycznych śpiewają arie, duety, recitatiwy o śpiewnej, umiarkowanie nowocześnie potraktowanej linii melodycznej. Dialogi Grudy z Krystyną i innymi bohaterami obrazów współczesnych, prowadzone są w stylu "Sprech-gesang", śpiewu zbliżonego intonacją do potocznej mowy, natomiast sceny studenckie poprowadzone są w stylu musicalowym. Elementem scalającym owe odmienne dla każdej grupy bohaterów "języki" muzyczne są reminiscencje kolorystyczne i źródła motywiczne wspólne dla poszczególnych postaci w ich "wędrówkach w czasie".
Do zestawiania obok siebie w tyglu jednego dzieła operowego fragmentów pisanych w kilku "stylach", w zależności od sytuacji rozgrywającej się na scenie, przyzwyczaili już nas kompozytorzy współczesnych oper, zwłaszcza kompozytorzy amerykańscy, którzy z zamiłowaniem mieszają tradycyjną muzykę operową z muzyką jazzującą, rozrywkową, a nawet z rockiem; i ta różnorodność w operze Świdra nie budzi sprzeciwów nawet wówczas, gdy jest pogłębiona przez wkładkę piosenki studenckiej "Ten świat daje się lubić", napisaną przez Zbigniewa Kalembę do tekstu Krzysztofa Rotnickiego.
Zofia Urbany-Świrska bardzo starannie przygotowała stronę muzyczną spektaklu; przez rozmieszczenie chórów na balkonach widowni wydobyła ciekawe efekty "stereofoniczne" i nastrojowe, energicznie prowadziła dobrze grającą orkiestrę. Z wykonawców bardzo mi się podobała Krystyna Tyburowska w potrójnej roli: obu współczesnych Krystyn i średniowiecznej Krysty. Pięknie śpiewana ballada Krysty jest na pewno najładniejszym fragmentem "Magnusa". Ładny dramatyczny tenor zaprezentował Henryk Trojanowski w podwójnej partii współczesnego i historycznego Zbigniewa. Janusz Temnicki, dobry w partiach śpiewanych, prozę, niestety, mówił z nieprawdziwym patosem. Jak zwykle bardzo piękny śpiew zaprezentowała Halina Słoniowska. W pozostałych, drugoplanowych partiach wokalnych wyróżnili się Antoni Bogucki, Urszula Walczak, Jerzy Kulczycki i Feliks Tarnawski.
Ogromne kłopoty z nieporadnościami libretta miała debiutująca jako reżyser operowy Barbara Radecka. Zgrabnie zróżnicowała ruch sceniczny we wszystkich trzech warstwach czasowych, nadając bohaterom obrazów historycznych pewną hieratyczność gestu, wprowadzając w scenie okupacyjnej maksymalną ekspresję ruchu i ubarwiając współczesne sceny studenckie tanecznie zrytmizowanymi ewolucjami (choreografia Waldemara Fogla); nie potrafiła jednak zatrzeć sztuczności scen deklaratywnych, a niektóre nawet pogłębiła przez niepotrzebną grę świateł, narzucanie solistom i chórowi zadań aktorskich, których nie zdołali udźwignąć. Wydaje mi się, że powinna była wespół z dyrygentką zastosować daleko idące skróty, a już na pewno odrzucić cały nastrojowo-deklaratywny finał, kończąc operę optymistyczną piosenką młodzieży. Inscenizatorce niewiele pomogła scenografia Mariusza Chwedczuka, który zastosował dające się wprawdzie szybko zmieniać zastawki, opuszczane i podnoszone przy otwartej kurtynie, pozostawił jednak scenę otwarta i płaską, co uniemożliwiło stworzenie odpowiedniego klimatu w scenach kameralnych, w jakie obfituje opera Świdra. Również zbyt agresywna kolorystyka kłóciła się z archaizowaną muzyką w obrazach historycznych.
Mimo wszystkich niedostatków libretta i realizacji wystawienie "Magnusa" na scenie Opery Wrocławskiej należy uznać za potrzebne i wartościowe. Zbyt mało mamy współczesnych dzieł operowych, aby rezygnować z ich wystawiania. Wprawdzie "Magnus" był już pokazywany w Operze Śląskiej w 1970 i wtedy też budził wiele wątpliwości, wydaje mi się jednak celowe powtórne wprowadzanie współczesnych oper na scenę, zwłaszcza po dokonaniu korekt. Jeśli nie otworzymy scen naszych teatrów operowych przed nowymi operami polskich kompozytorów, nigdy nie doczekamy się rozkwitu współczesnej polskiej twórczości operowej.