Artykuły

Dobra energia lubi spokój

- Ja w teatrze, nawet jak się nudzę, to coś tam wartościowego sobie wyciągnę. W filmie, jak jest gniot, szmirowaty, to przemyka i już - mówi MACIEJ STUHR, aktor Teatru Dramatycznego w Warszawie.

SUKCES: Rozmawiamy w garderobie Teatru Dramatycznego w Warszawie, przed spektaklem, ale bardziej jednak jest pan kojarzony z filmem. Teatr jest dla pana ważny?

MACIEJ STUHR: Od teatru zaczęła się moja fascynacja tym zawodem. Dla mnie teatr w dużej mierze jest wspomnieniem z dzieciństwa, do którego dziś wracam jako dorosły. Wchodzę tutaj do garderoby, wiszą kostiumy, przebieram się i skrzypią te drzwi - gram w teatrze, który ma 50 lat. W Starym Teatrze w Krakowie też były stare drzwi, podłogi. Film zawsze ma większą widownię, czy się nam to podoba, czy nie. Nawet licha komedia przyciągnie tłumy, a już zwłaszcza puszczona w telewizji. Ostatnio wyświetlano film "Pogoda na jutro", który w kinach uciułał, powiedzmy, 200 tysięcy widzów, a w telewizji pierwszą emisję obejrzało dwa miliony widzów. W teatrze nie wiem, ile trzeba by grać, żeby te 200 tysięcy widzów zobaczyć. Stąd więcej ludzi kojarzy mnie z filmem.

Można porównać satysfakcję z roli w teatrze i roli w filmie?

Satysfakcja filmowa jest zawsze odroczona w czasie, a czasem jest wyrokiem. (śmiech) Nasza próżność aktorska w teatrze, o ile oczywiście gramy z powodzeniem, ma natychmiastowe sprzężenie zwrotne w postaci śmiechu czy oklasków albo jakiegoś ulotnego poczucia, że dobrze idzie, że trzyma się kontakt z publicznością. W filmie czasem jest to opóźnione o dobre kilka miesięcy i siada się na premierze tego filmu z duszą na ramieniu, myśląc, co się tam narobiło. Po drugie, myśli się o tym, co oni, realizatorzy, zrobili w montażowni, bo tam może wydarzyć się wszystko. Byłem już wielokrotnie świadkiem takich sytuacji, w których wydawało się na planie, że role są świetnie zagrane, a potem przemykały przez ekran niezauważone, a rzeczy za które przy realizacji nie dałoby się dwóch groszy, nagle przykuwają naszą uwagę. Ale satysfakcja z samego grania jest dość podobna.

Mnie się wydaje, że satysfakcja z roli w teatrze jest większa, bo wkłada się w rolę więcej pracy choćby przez próby. Teatr zawsze będzie mi się kojarzył z jakąś wartością, nawet jeśli przedstawienie jest średnio udane. Każdorazowe wyjście do teatru jest dla mnie czymś, z czego jestem dumny. W filmie nie zawsze tak jest. Czasami film jest tanią sztuką popkulturalną albo po prostu gniotem. Film przez te jedyne sto lat w porównaniu do 2500-letniej tradycji teatralnej nie wyrobił sobie takiej marki, takiej wartości. Ja w teatrze, nawet jak się nudzę, to coś tam wartościowego sobie wyciągnę. W filmie, jak jest gniot, szmirowaty, to przemyka i już.

Teatr komercjalizuje się, powstają prywatne przedsięwzięcia, jak choćby Kinoteatr Bajka, może to jest sposób na to, by teatr bardziej zaistniał w świadomości widza?

Jak w polskim społeczeństwie będzie się wykształcać klasa średnia, której do tej pory nie ma, to i teatr będzie musiał powstawać dla tej klasy. To dotyczy także filmów, książek. Żeby sięgnąć po rzecz ambitniejszą, trzeba się, że tak powiem, otrzaskać z dobrze wykonaną zawodową średnią. Tak, jak Amerykanie. Robią produkcji od metra, są w tym mistrzami, tam się wszystko zgadza pod względem narracji, na końcu widz wie, kto i co miał do zrobienia. W polskim filmie mam sporo wątpliwości: "Zaraz, a gdzie on tam jechał? I po co?". Filmy i spektakle dla widza niewymagającego, potrzebującego dobrej rozrywki muszą powstawać. Bo być może, kiedy on pójdzie dziesięć razy na coś takiego, to może wtedy będzie chciał zobaczyć coś innego. Natomiast rzeczywistość składająca się wyłącznie z przedsięwzięć ambitnych, kiedy do tego jeszcze niektóre kuleją, jest według mnie sytuacją niezdrową.

Po spektaklu "Goło i wesoło" we wspomnianym Kinoteatrze Bajka większość recenzji była zła lub bardzo zła. Może jest potrzebna tego typu alternatywa teatralna, tylko nie wolno do niej przymierzać miary teatru ambitnego. To świetny sposób na bezpośrednie spotkanie z teatrem, które być może obudzi potrzebę zobaczenia czegoś innego, ambitniejszego. Trzeba na to spojrzeć tak, że publiczność zostawiła swój serial w domu i wyszła zobaczyć coś innego.

W jednej z telewizji niedawno powiedział pan, że chciałby zerwać z wizerunkiem aktora komediowego, bardziej chciałby pan być kojarzony z aktorstwem dramatycznym.

Uściśliłbym to, bo chyba niezbyt precyzyjnie się wyraziłem. Podejrzewam, że uciec od tego wizerunku nie bardzo mi się uda, a poza tym nie wiem, czy tak do końca chcę. To znaczy, że jestem z tego dumny, że potrafię rozśmieszać ludzi w niektórych svtuacjach, i myślę, że mogę to czasami traktować jako swój atut, na to stawiać. Ważne jest to, żeby ta szala się nie przeważyła, żeby być człowiekiem dowcipnym, pełnym dobrego humoru, ale żeby nie zrobić z siebie błazna. Żeby grać w komedii "Chłopaki nie płaczą", ale też mieć swojego "Obłom-offa" w teatrze. To jest znowu stąpanie po kruchym lodzie. Czasem jedna rola za dużo w prawo lub w lewo może spowodować, że reżyser "Obłom-offa" powie: "Ten pan nie pasuje mi już".

To jest siłą, czasem niszcząca, telewizji. Niekończące się powtórki na różnych kanałach pańskiego kabaretu "Po żarcie" czy komedii dbają o pański komediowy wizerunek.

Rzeczywiście, w zeszłym roku jesienią zagrałem sporo ról, z czego większość dramatycznych, choć prawdą jest, że jeszcze nie ujrzały światła dziennego. Miałem poczucie, że jestem zapracowany w aktorskim fachu. Tymczasem dziesięciominutowy monolog, który popełniłem, prowadząc koncert w Opolu, jest puszczany co trzeci dzień. Jak się jakiś program opóźni, to lukę wypełniam ja. W świadomości widza ja nie robię nic innego, tylko latam z telefonem komórkowym przy uchu po scenie. I tu tkwi trudność ze zmianą wizerunku.

Po czymś takim, po jednym strzale w Opolu, ile ja muszę wykonać pracy, by to wahadło przeciągnąć na drugą stronę... i strasznie cieszę się, że znajduje się taki Piotr Tomaszuk, który jest jeszcze w stanie zobaczyć we mnie biblijnego Józefa.

Do tego dochodzi niezmiennie pierwsze miejsce w rankingu najbardziej seksownych aktorów w Polsce.

To traktuję z wielkim przymrużeniem oka, jako rodzaj żartu, chociaż na pewno jest to też miłe. Ale niespecjalnie się tym przejmuję.

Jeszcze ma pan chłopięcy wygląd, ale czas jest nieubłagany. Wtedy być może to wahadło na trwałe zadomowi się po stronie dramatycznej.

Tego nie wiem. Kiedyś, jak zauważyłem, że mówią o mnie kabareciarz i kojarzony jestem głównie z filmem "Chłopaki nie płaczą", z "Fuksem", "Porankiem Kojota", tak się tego przestraszyłem, że zacząłem bardzo gwałtownie walczyć o inny wizerunek, związałem się z teatrem, odrzucałem role komediowe itd. Potem jednak pomyślałem sobie, żeby to nie obróciło się przeciwko mnie. Ludzie mnie w takich rolach akceptują, ja nie mogę im się podlizywać, ale nie mogę też na siłę obsadzać się tylko w "Zbrodniach i karach", bo mogą to odrzucić. Chcą mnie raz na jakiś czas w takich monologach z komórką. To nie jest zawód, który można porównać z szewcem, gdzie efekt zależy od ilości zrobionych butów. W moim przypadku cały czas muszę kalkulować. To chyba też są takie czasy, że trzeba kalkulować. Bo sztuka sztuką, ale przecież nie żyje się w próżni.

Wiele lat temu aktorzy wzbraniali się przed telenowelami jako tą gorszą kategorią aktorstwa, ale z biegiem lat coraz więcej pojawiało się ich w różnego rodzaju produkcjach.

Mnie jeszcze to nie dopadło, ale jeśli moje dalsze zapierania się w tym temacie spowodują np. to, że moja rodzina musi sobie czegoś odmawiać, to już wtedy człowiek zaczyna się zastanawiać, w imię czego. Na razie stać mnie na luksus niegrania w serialach, nie muszę co chwilę prowadzić różnych programów, imprez.

Ale dlaczego w Polsce przyjął się pogląd, że granie w serialach jest czymś gorszym?

Ja daleki jestem od ocen, chociaż czasem, jak zobaczę jakiś serial, to mam wrażenie, że dobrzy aktorzy grają tam gorzej niż potrafią, a aktorzy źli grają gorzej niż nie potrafią. Jestem święcie przekonany i moje doświadczenia serialowe na to w skazują, że ja po prostu umarłbym z nudów. Po raz pierwszy zacząłbym traktować ten zawód jako zawód, że idę do pracy wykonać robotę i już. W serialach, w których grałem, po czterdziestym dniu zdjęciowym, a już nie daj Boże w tej samej dekoracji, kończyła się moja kreatywność.

W "Glinie" piętnaście dni kręciliśmy na komendzie. Zacząłem dostawać szału, ta komenda mnie zatłukła. A ja nadal mam ogromną, dziecięcą frajdę z wykonywania tego zawodu. Ja przed kamerą czuję się jak dziecko.

Mam wrażenie, że jest pan człowiekiem spokojnym, poukładanym, zamkniętym w sobie. Czy tak jest rzeczywiście?

Gdzieś te pana obserwacje są trafne. Na pewno spokojnym, nawet moi najbliżsi w zasadzie nie doświadczyli jeszcze jakiegoś ataku furii z mojej strony. To zresztą dla mnie dość ciekawa sytuacja, jak ja muszę zagrać coś takiego i wtedy przekonuję się, jak obce są mi takie reakcje, a przecież muszę być wiarygodny. Jeśli miałbym podpisać się pod jakimkolwiek hasłem politycznym ostatniego 17-lecia, to wybieram: "siła spokoju". Myślę też, że jest jakaś dwoistość mojej natury, która jest łatwa do zaobserwowania, kiedy przekraczam próg domu. Tam już w ogóle zamieniam się czasami w takiego aligatora, kiedy nie wiadomo, czy on do końca żyje.

Ale aligator zaczepiany potrafi reagować błyskawicznie i groźnie.

To dobra analogia, ale ja na szczęście nie bywam groźny. Natomiast bardzo często jest tak, że w kontaktach z kolegami w pracy czy nawet jeszcze w szkole, jestem bardzo żywy, uchodzę za człowieka wesołego, rozśmieszającego. I kiedy to zauważyłem, zacząłem zastanawiać się, skąd to się wszystko wzięło. Mam wrażenie, że ja nie rozśmieszam, bo mam wesołą naturę, ja poprzez śmiech chcę uzyskać sympatię ludzi, akceptację.

Stereotypem jest to, że kabareciarz czy aktor komediowy jest dowcipny 24 godziny na dobę.

Tak, i oczekuje się od niego sypania dowcipami w każdej sekundzie. Tymczasem ten kontrast między człowiekiem, który tak śmiesznie opowiadał wczoraj w telewizji, a teraz tak smutno kupuje bułki, jest dla niektórych nie do przyjęcia.

Właśnie, jak jest pan odbierany przez ludzi, otoczenie?

Różnie. Jednym z moich największych darów od losu jest tzw. dobra energia, którą lubię zarażać ludzi. Lubię ludzi, którzy się uśmiechają nawet w sytuacjach stresowych, a może nawet zwłaszcza w sytuacjach stresowych, to jest bardzo pomocne i przydatne.

My z natury jesteśmy narodem smutnym. Nie uśmiechamy się do siebie, co w prostej linii wiedzie do braku życzliwości.

To prawda, to jest jeszcze gorsze, kiedy brakuje nam tej życzliwość, i zaciskamy zęby na sąsiadów, kolegów z pracy itp. Ale co ciekawe, Polacy bardzo lubią się śmiać. Taką ciekawostkę usłyszałem ostatnio od ludzi, którzy zajmują się sprzedażą biletów na przeróżne wydarzenia, że kabarety sprzedają się lepiej niż koncerty rockowe. Być może dlatego, że na zespoły rockowe można pójść za darmo. Pewnie także dlatego, ale myślę, że nie tylko. Ludzie świadomie wybierają kabaret, bo to będzie do śmiechu.

Może ludziom potrzebny jest taki niejako wymuszony śmiech, przy jego braku na co dzień?

Bardzo możliwe, jako forma odreagowania.

Potrafi pan walczyć o siebie? W sensie zawodowym?

Powiem tak: dopóki nie stanę na planie filmowym, nigdy nie mówię publicznie, że będę w czymś grał, żeby nie zapeszać. Tyle już było filmów, w których byłem pewien, że zagram, a potem nie zagrałem...

Czasami to może i dobrze.

Tak, rzeczywiście. Natomiast mam w sobie coś takiego, że ja w ogóle nie lubię się chwalić. Mam kolegów, którzy gdy dowiedzą się, że gdzieś tam pisze się jakiś scenariusz, to już w wywiadach potrafią opowiadać, że właśnie mają w planach zagranie w danym filmie. To jest mi zupełnie obce. Ale mam też, z drugiej strony, pewną wrodzoną śmiałość do ludzi. Nie ma dla mnie problemu podejść do kogoś, nawet na ulicy, wejść z nim w rozmowę. W sprawach zawodowych również bywa to pomocne, bo czasami mogę podejść do reżysera i powiedzieć, że bardzo lubię pańskie filmy i moim marzeniem jest zagrać w którymś z kolejnych. Ale nic więcej w zakresie walki o siebie.

Nadal jednak mam wrażenie, że życie nabiera pan małą łyżeczką.

Ale tą małą łyżeczką można usypać całkiem pokaźną górkę. Jednocześnie trzeba przy tym wykazać sporo cierpliwości. Trzeba mieć cierpliwość i przede wszystkim pokorę. Ten zawód jest narażony na takie pokusy pyszności, że codziennie rano trzeba sobie powtarzać: jestem zwykłym, normalnym człowiekiem, który chodzi po ziemniaki. Ktoś kiedyś ładnie odpowiedział na pytanie, czy w Polsce są prawdziwe gwiazdy, mówiąc, że prawdziwe gwiazdy nie stoją w kolejce po ziemniaki. Ja stoję.

Myślę sobie czasem, że wielcy nasi aktorzy, jak choćby Krzysztof Globisz, Jan Peszek czy Janusz Gajos, gdyby przykładać do nich miarę "oscarową", to chyba mieli nieszczęście urodzić się w Polsce?

To jest dobre pytanie, bo oczywiście jest tak, jak w tym starym kawale, kiedy Żyd z księdzem rozmawia i ksiądz zastanawia się, gdzie może dojść, że może najwyżej zostać papieżem, Bogiem nie zostanie, na co Żyd mówi: "Ale jednemu z naszych się udało". Jakby aktora spytać, gdzie może dojść, no to może Oscara dostać najwyżej. Ale jak ja się nad tym zastanawiam, to wiem, że ja się tutaj realizuję, tu się urodziłem, tu zostałem wychowany, to są moi ludzie. Nie mam z tym żadnego problemu i mogę sobie wyjechać na wakacje do Chorwacji czy do Portugalii, zmieszać się z tym tłumem i jestem wtedy cudownie anonimowy. Widzę, jakie mam problemy w Polsce związane z moją popularnością, i jak sobie wyobrażam, że nie ma miejsca na świecie, gdzie ja jestem od tego wolny, to wiem, skąd się biorą pewne wynaturzenia, o których czytamy w "Gali" czy "VIVIE!", widząc ludzi anorektycznych, znarkotyzowanych, mieszkających w Nibylandiach. Trzeba na siebie uważać, bo jesteśmy bardzo słabi psychicznie.

Nie jest pan zachłanny na życie.

Nie ma czegoś takiego, że bardzo chciałbym wystąpić w amerykańskim filmie. Jeśli już chciałbym tam wystąpić, to nie z powodu kariery, pieniędzy. Chciałbym zagrać w filmie, w którym lata się z dinozaurami, bo chciałbym zobaczyć, jak to się robi. Bić się z niewidzialnym przeciwnikiem, jakimś robotem czy Obcym 4. Jako chłopiec chciałbym się w coś takiego pobawić. Ale nigdy nie myślałem o karierze za granicą. Ani to, ani większe pieniądze, ani większa sława nie są mi potrzebne, ponieważ to nie są powody, dla których jestem aktorem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji