Artykuły

Baj Pomorski eksperymentuje

"Placet experiri" - powiada Luigi Settembrini w powieści T. Manna "Czarodziejska góra". Wolno eksperymentować! Wszelka nowość bowiem pociąga i dążenie do nowych odkrywczych pozycji jest rzeczą dobrą i słuszną. Dlatego też należy pozytywnie ocenić poszukiwania włożone w całkiem odmienną inscenizację, jaką zastosował dyr. Stanisław Stapf wystawiając w "Baju Pomorskim" sztukę A. Borisowej "Buratino", w wolnym przekładzie K. Śniadeckiej. Co jednak to dało?

Przyjrzyjmy się najpierw samej sztuce. Oto w pewnym zamku królewskim "oddzielonym od świata wysokim murem, którego nie może przeskoczyć żaden z jego mieszkańców" despotyczny król Tarabas więzi ulicznego grajka ojca Karla i sfabrykowane przez niego lalki. Stary Karlo i jego drewniane "dzieci" nie mają prawa wyjść do ludzi, gdyż król żąda, aby lalki te grały wyłącznie w jego królewskim teatrze i tylko dla niego samego. Zamku strzegą straszliwi strażnicy - psy, dyrektorem teatru zaś jest okrutny i złośliwy Karabas - Barabas. Zdawałoby się, że dla uwięzionych, a tęskniących do ludzi istot nie ma już żadnego ratunku, ale oto sprytny drewniany chłopczyk Buratino, znajduje złoty kluczyk od ukrytych drzwi wiodących w świat. Po okpieniu strażników, Karabasa - Barabasa i po przezwyciężeń u najróżniejszych przeszkód ojciec Karlo i jego gromadka wydostają się poza mury zamku - na wolność.

W inscenizacji S. Stapfa widz ma do czynienia z trzema rodzajami istot, którymi są: lalki, człowiek i potwory w olbrzymich maskach: Król, Karabas - Barabas, strażnicy-psy i doradcy dworu Kot i Lisica, grane przez aktorów w tzw. planie żywym. Sam pomysł wprowadzenia masek jest ciekawy, świeży, powiedzielibyśmy nowatorski. Powstaje jednak pytanie, czy tego rodzaju zestawienie laleczki i potwora, "mikro" i "makrokosmosu" jest słuszne i czy młodociany widz zrozumie myśl, jaka przyświeca reżyserowi zestawiającemu te dwa irrealne światy na korzyść drewnianych mikrusów? Maski niewątpliwie wypadają sugestywnie, ale czy nie działają li tylko wizualnie? Poza tym niewspółmierna wielkość lalki (drewniane laleczki są mniejsze niż zazwyczaj są lalki w "Baju") i człowieka-potwora w olbrzymiej masce utrudnia kontakt tych ostatnich z lalkami, kontakt, który jednak jest widoczny i wyczuwalny pomiędzy ojcem Karlo (aktor gra bez maski), a lalkami. Powstaje więc przykra uczuciowa luka, której nie wypełnia ani gra aktorów ani doznania czysto optyczne. Widz ma wrażenie, że każda działająca grupa działa niejako na własny rachunek, co wpływa na to, że przedstawienie nie ma charakteru jednolitego.

Drugim zarzutem jest czas jego trwania. W sztuce są partie, które stanowczo domagają się ponownej ingerencji ołówka reżysera. Niektóre sceny, np. prawie wszystkie pomiędzy Kotem a Lisicą, niepotrzebnie przedłużają i hamują akcję, nie wpływając wcale na jej właściwy przebieg. Weźmy dla przykładu scenę, w której Lisica i Kot dobijają się do dowódcy straży królewskiej. Scena ta jeszcze raz daje charakterystykę Lisicy i Kota, jako osób podłych i wyrachowanych, a przecież już sceny poprzednie ukazały je nam w tym świetle i widz doskonale już sobie zdaje sprawę z kim ma do czynienia. Podobnie rzecz się ma ze sceną uwolnienia Karabasa - Barabasa, który własną brodą okręci się wokół drzewa. Dla dalszej akcji wcale nie jest ważne, w jaki sposób Karabas zostaje odwiązany - ważne jest natomiast, co się tymczasem dzieje z lalkami, dążącymi do ucieczki z zamku. Zniesienie tych dłużyzn ożywi akcję, która chwilami blednie, osłabiona zresztą jeszcze dodatkowo przerwami wywołanymi koniecznością dość częstych zmian dekoracji.

Jeśli chodzi o lalki, to maleńkie drewniane człowieczki nie są dla nas nowością i nie budzą żadnych za-strzeżeń. Są wdzięczne i miłe. Rozpatrując zaś maski musimy przyznać, że są one ciekawe, w typie zwierząt, wykonane bardzo dobrze. Zwłaszcza strażnicy-psy wypadły interesująco. Mniej udany jest Kot i Lisica. Kot jest zbyt sztywny jak na przedstawiciela zwinnej kociej rasy, Lisica zaś wypadła jakoś asymetrycznie: olbrzymia maska, strój kokoty z wielkim bufiastym rękawem z jednej, a szczupłym, obnażonym ramieniem z drugiej strony, przecięta aż nad kolano suknia - wszystko to nie daje właściwego obrazu i sprawia, że niejeden mały widz dopiero po kilku scenach domyśla się, jakiego zwierzaka właściwie ma przed sobą. Pomijam już nieporozumienie z imionami tych dwojga, zaszłe nie z winy reżysera, ale niedopatrzone. Prawdopodobnie w tekście rosyjskim Lisica i Kot nazywają się Alisa i Wasilij i dla widzów radzieckich imiona te są czytelne, gdyż iminę Lisicy dźwiękowo naprowadza widza na jej rodowód, a Wasilij, czyli Waśka, jest najpopularniejszym kocim imieniem odkąd istnieje Rosja. Nasze zaś spolszczone Alicja i Bazyli wyglądają na imiona przypadkowe, w danym wypadku nie brzmią i chybiają celu.

Zakończenie sztuki jest wyraźnie niefortunne. Szkoda, że reżyser nie poszedł za tekstem i nie dał na końcu przedstawienia, jakie wyzwolone lalki urządzają dla ludzi. Oczywiście zakończenie, jakie widzimy, ma swoją wymowę: oto groźne potężne potwory, oszukane przez malutkiego, mądrego Buratina, skręcają się ze złości i wyją ze strachu, ale scena ta, jak zresztą wiele innych jest zbyt jaskrawa dźwiękowo i pozostawia przykre słuchowe wrażenie.

Dekoracje - fragmentaryczne i na ogół przyjemne. Może tylko w porównaniu z innymi obrazami zbyt dużo nagromadzono różnych elementów w pracowni ojca Karla. Niknie też - zwłaszcza dla widzów w ostatnich rzędach - malutki stawek i maciupcie żabki, choć pełen wdzięku jest ten brzozowy mosteczek, stanowiący śliczny fragment obrazu. Bardzo ładnie wypada scena w ogrodzie przy wazonie z kwiatami.

Rozpatrując przedstawienie od strony gry należy również ująć je w dwóch płaszczyznach: w płaszczyźnie zapadni i planu żywego. Jeśli chodzi o prowadzenie lalek, to jak zawsze mamy do czynienia z doskonałą techniką i dobrą interpretacją. Świetny np. jest ten malutki, czupurny Buratino (Teresa Karasińska), dużo wdzięku ma ślicznie dygająca Maleńka (Zofia Ziembińska). Szkoda że mądra Sowa o przejmującym głosie została umieszczona tak fatalnie na tle szarej ściany. Nawet z pierwszych rzędów jest mało widoczna.

Z wykonawców "żywych" dużo ciepła i prostoty włożył Stanisław Stapf w rolę ojca Karla, choć miejscami (piosenka!) jest zbyt jednostajny w gestykulacji. Świetną sylwetkę króla tyrana i obżartucha daje Wacław Iwanicki, dobry i swobodny w ruchach jest Marian Dymała jako Karabas - Barabas. Zważając na trudności poruszania się nad zapadnią i mówienia w wielkich maskach - pierwszy raz zastosowanych w "Baju" - należy wybaczyć zbytnie natężenie głosu i pewne skrępowanie w ruchach aktorom grającym dowódcę (Czesław Kurzawski), strażników (Andrzej Grzmociński i Henryk Radułowicz), Lisicę (Lucja Krajewska i Kota (Jan Czaudema).

Przedstawienie wymaga, aby jeszcze nad nim popracować. W tej formie, w jakiej ujrzeliśmy je na premierze jest zbyt jaskrawe dźwiękowo, nieskoordynowane i długie. Dobrze jednak, że "Baj Pomorski" szuka nowych dróg ożywienia swoich przedstawień, nowych ciekawych możliwości. Może ten pierwszy śmiały, ale, powiedzmy szczerze, niezbyt udany eksperyment, stanie się punktem wyjścia do dalszych, które przyniosą prawdziwe osiągnięcia, Placet experiri!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji