Artykuły

Robert Wabich: Tańczę lepiej niż umiem

W "Tańcu z gwiazdami" bardzo ciężko pracowałem. Ale często jest tak, że to co robimy w filmie nie ma tak medialnego odzewu jak to, co robimy w tego typu programach. Wiedziałem, że to się tak skończy. Ale to jest jeden z ostatnich kulturalnych programów, w którym nie musiałem się strasznie wygłupiać. My tylko tańczyliśmy i było to bardzo ładnie pokazane. Poza tym chciałem ocieplić swój wizerunek, bo jestem kojarzony w filmie głównie z czarnymi charakterami typu gangster, zły policjant.

Jest pan drugim po Agacie Kuleszy aktorem ze Szczecina, który wygrał "Taniec z gwiazdami".

- Z Agatą byliśmy w kontakcie w trakcie tego turnieju. Była nawet w studiu ze Stefano Terrazino, z którym tańczyła. Rozmawialiśmy o tańcu i gratulowała mi.

Co pana skłoniło do wzięcia udziału w tym programie?

- Złożono mi taką propozycję. Byłem bardzo zdziwiony. Ale myślę, że to było konsekwencja serialu "Powiedz tak", który zrobiliśmy w Polsacie. Miałem zaszczyt tam grać absztyfikanta Marysi Pakulnis. Uważałem, że się do tego nie nadaję, bo to nie moja bajka. Każdy tańczył gdzieś tam w dyskotece, ale to jest zupełnie inna dyscyplina sportu. Mówię sportu, bo miałem partnerkę, Hannę Żudziewicz, a Hania jest mistrzynią świata w tańcach standardowych, więc nie było łatwo. Oczywiście jestem aktorem, więc zdarzało się, że gdzieś tam musiałem się trochę poruszać, ale to nie był taniec towarzyski w takim wymiarze. Na początku w programie był jeden taniec, a potem trzy. Nie wiedziałem co się dzieje wokoło. Było bardzo dużo choreografii, a ja nie wszystko zapamiętywałem. Byłem dumny z siebie jak się udało zejść i nie pomylić kroków. W paru tańcach się pomyliłem, ale to było nieuniknione, bo mieliśmy 4 dni na przygotowanie trzech tańców. Mimo że jestem prawie 30 lat na scenie, w filmie czy w serialu, to jednak jest to inny rodzaj tremy. Tutaj jest półtorej minuty na taniec i nie ma możliwości powtórzenia. Trzeba wyjść i zatańczyć. Mogłoby się wydawać, że aktorstwo pomaga w takiej sytuacji, ale jednak nie. W pierwszych odcinkach nie wiedziałem co się dzieje. Nie wiedziałem ile punktów dostaliśmy za taniec. Naprawdę byłem tym przejęty.

Mówi pan o takich psychicznych odczuciach, a fizycznie jak pana organizm znosił taki maraton taneczny?

- Mój organizm znosił to okropnie. Po drugim dniu treningów już chciałem uciekać. Bolało mnie wszystko. Śmiałem się, że objawiło mi się 200 nowych mięśni i wszystkie mnie bolały. To jest inny rodzaj ruchu. Ta sławna rama, głowa, którą się trzyma w odpowiedni sposób. To wszystko wydawało mi się tak nienaturalne i w moim wykonaniu tak karykaturalne, że mój organizm bronił się przed tym. Mówiłem, że organizm odrzuca choreografię. Każdy mój ruch był dokładnie obserwowany przez Hanię i tak po 8 godzin dziennie. Hania nie słuchała tego co ja mówię, więc w końcu przestałem się skarżyć, a potem się okazało, że wszystko wszystkich boli.

W Szczecinie miał pan grono osób, które panu kibicowały. Szczególnie w Teatrze Polskim.

- Oczywiście. W teatrze moi koledzy, którzy w życiu nie oglądali "Tańca z gwiazdami", tym razem na stojąco, w nerwach oglądali moje występy. Niektórzy mieli nawet łzy w oczach. To było coś pięknego. Nigdy mnie tak nie witali w teatrze, jak wtedy, kiedy wróciłem z Kryształową Kulą. Wszyscy sobie robili zdjęcia. Ale nie tylko w teatrze mi kibicowali. Miałem sygnały z całej Polski. W życiu się nie nasłuchałem tylu komplementów, a nie bardzo umiem to przyjmować. Byłem zakłopotany.

Zaczął pan być bardziej rozpoznawalny na ulicach?

- Być może. Nigdy się tym specjalnie nie przejmowałem. W Warszawie, gdzie pracuję, czasami tramwaj się ożywia, ale to naturalne.

Nie odczuwa pan żalu, że przy tak bogatym dorobku filmowym, jeden program rozrywkowy dał panu większą popularność niż filmy?

- Zdaję sobie sprawę z tego, że taki jest ten zawód. W "Tańcu z gwiazdami" bardzo ciężko pracowałem. Ale często jest tak, że to co robimy w filmie nie ma tak medialnego odzewu jak to, co robimy w tego typu programach. Wiedziałem, że to się tak skończy. Ale to jest jeden z ostatnich kulturalnych programów, w którym nie musiałem się strasznie wygłupiać. My tylko tańczyliśmy i było to bardzo ładnie pokazane. Poza tym chciałem ocieplić swój wizerunek, bo jestem kojarzony w filmie głównie z czarnymi charakterami typu gangster, zły policjant.

Skąd to się bierze, że reżyserzy obsadzają pana w rolach czarnych charakterów? - Nie wiem. Kiedyś robiłem dużo reklam telewizyjnych i tam byłem przedstawiany jako ciepły tata. Ktoś mi nawet powiedział, że mam twarz wzbudzającą zaufanie. A w filmie co propozycja, to kogoś biję, co jest mi bardzo obce.

Zaszufladkowano pana jako czarny charakter?

- Ktoś kiedyś powiedział, że aktor to jest zawód wysokiego ryzyka. Jesteśmy predestynowani do jakiego rodzaju ról, a wychodzi zupełnie inaczej. Najlepiej by było, gdybyśmy robili bardzo różne rzeczy. Rozumiem kolegów, którzy po kilku latach grania w serialu lekarza mają dość. Dla aktora ważna jest różnorodność. Tego doświadczyłem w "Tańcu z gwiazdami", bo tam były różne tańce, różne klimaty. Hania się przejmowała drobiazgami jak np. czy palce będą na zewnątrz czy do wewnątrz. A ja dbałem o to, żeby był wyraz. Jeśli tańczy mężczyzna z kobietą to musi być między nimi jakaś chemia. Muszą to pokazać. Teraz mam czas, żeby obejrzeć poszczególne odcinki i patrzę na siebie jak na obcego faceta. Nawet wymyśliłem dowcip o sobie: tańczę lepiej niż umiem. Świetnie się bawiłem. Lepiej bym sobie tego nie wymyślił.

A wymyśliłby pan, że będzie pan aktorem jednego z najbardziej uznanych współczesnych polskich reżyserów - Wojciecha Smarzowskiego?

- To jest dla mnie ogromne wyróżnienie, ponieważ ja Wojtka bardzo szanuję jako człowieka. Mogę o nim mówić tylko dobre rzeczy. Jest rewelacyjnym facetem. Kiedy po projekcji filmu siedzimy całą ekipą, zawsze jesteśmy wbici w fotele. Pierwszy materiał, który zrobiliśmy z Wojtkiem to była "Kuracja", teatr telewizji, ale pracowaliśmy razem już na studiach. Nawet kiedyś robiliśmy razem Sylwestra u Fukiera. Ja prowadziłem, a Wojtek robił wystrój. Wojtek to cudowny człowiek, który nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. A ja zagrałem we wszystkich jego filmach.

Pracuje pan w Warszawie, a mieszka w Szczecinie. Zazwyczaj aktorzy, którzy trafiają do Szczecina, po kilku latach wyjeżdżają. Bo jednak Warszawa daje większe możliwości. Pan nigdy nie chciał się przenieść?

- Prywatnie wolę Szczecin, bo jest pięknym zielonym miastem. Nie spędzam tu pół życia w korkach. A Warszawa daje mi chleb. Ale lepiej, przyjemniej i spokojniej mieszka mi się w Szczecinie. To jest tylko 5 godzin pociągiem.

O aktorze

Robert Wabich

Urodził się w Kamieniu Pomorskim. Wychował się w Gryficach, gdzie ukończył szkołę podstawową. Naukę kontynuował w kołobrzeskim LO im.M.Kopernika. W latach 1988-1990 uczył się w Studium Wokalno-Aktorskim w Gdyni. W1994 roku ukończył studia na Wydziale Aktorskim Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi. Jest jednym z aktorów z ekipy reżysera Wojciecha Smarzowskiego. Robert Wabich ma na swoim koncie grę w wielu polskich filmach i serialach. Jest zwycięzcą Zawodów Aktorów Wędkarzy im. Jaremy Stępowskiego o Puchar Augustowianki, która odbyła się w dniach 6-8 lipca 2008 roku nad jeziorem Białym koło Augustowa. W 2016 roku został zwycięzcą 6. edycji polsatowskiego programu "Dancing with the Stars. Taniec z gwiazdami". Jego partnerką była Hanna Żudziewicz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji