Artykuły

Trzy głosy i garść słów

Krakowski Salon Poezji. Stanisława Wyspiańskiego czytali: Anna Radwan, Wiktor Loga-Skarczewski i Jerzy Trela. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Podczas Salonu publiczność słuchała wersów Wyspiańskiego

Żeby na końcu mieć wszystko - na początku wystarczy, że jest niewiele. Prawie nic, małostka najprostsza. Choćby - nos. Sprawny nos, reszta może być martwa. W połowie wieku XVIII Étienne Bonnot de Condillac stworzył alegorię "Traité de sensations", powiedzmy - "Traktat o zmysłach".

Wymyślił marmurowy posąg w kształcie ludzkiego ciała - kamienny futerał duszy, lecz takiej, która nie posiada zdolności percepcji ani myślenia. Obdarzył go tylko jednym, najprostszym zmysłem: powonieniem. Kamień, co ma węch i niczego więcej. Tyle wystarczyło. Niech spośród woni jaśminu, róży i goździka posąg wyłuska zapach jaśminu - a do powonienia dojdzie uwaga.

Gdy na dłużej zatrzyma w sobie woń jaśminu, która zniknie ze świata - będzie miał pamięć. Gdy w pamięci posągu zaistnieją dwa wrażenia z różnych czasów - posąg zyska umiejętność porównywania. I tak dalej. Z czasem zjawią się: osąd, refleksja, wyobraźnia, wola, miłość, nienawiść, nadzieja, lęk, świadomość ilości, w końcu słuch, smak, wzrok i dotyk. Słowem, warstwa po warstwie - wszystko. Pełny człowiek w finale - z małostki na początku, z kamienia o sprawnym nosie. Coś podobnego stało się na ostatnim Salonie Poezji.

Sednem Salonów jest w istocie małostka: głos aktora i stare słowa poety. Niewiele. Lecz wcale często tyle wystarcza, by na końcu był teatr cały, pełny seans. A raczej tyle przedstawień, ile na widowni głów, którym do budowania widmowego przedstawienia wystarcza małostka głosu i słów. W niedzielę poezję Stanisława Wyspiańskiego czytali, mówili: Anna Radwan, Wiktor Loga-Skarczewski i Jerzy Trela.

Wyjątkowo nie w foyer gmachu głównego Teatru Słowackiego, a na Scenie Miniatura mówili i była to świetna zmiana miejsca. Inne światło - cieniste, żółtawe i miękkie - nie tak oczywiste, jak uliczne, wpadające przez okna. Inny, trochę pluszowy gatunek ciszy. I inne zasady wędrowania dźwięków, bez szans na pogłos, echo. Wyjątkowo tajemniczo brzmiały skrzypce Haliny Jarczyk i fortepian Jacka Bylicy - dźwięki nie tylko okrasą były, stawały się prologiem większej opowieści.

Dokładnie tak jak prologiem większych opowieści było mówienie aktorów. Niespiesznie pęczniały niewidzialne spektakle, niczym w księdze Itala Calvino niewidzialne, przecudowne, alchemiczne miasta, które Kubłaj-chanowi Marko Polo opowiada w intonacji abrakadabra, miasta, co ich nie ma, będące tylko słowami, które na nie się składają.

Radwan, aktorka z upływem czasu coraz smakowitsza, nieomylna, która w niedzielę kazała o sobie myśleć jak o Wróżce lub Muzie w widmowym "Wyzwoleniu". Loga-Skarczewski, który coraz mocniej mnie intryguje, aktor bezlitośnie trafiający ciemną, barytonową intonacją w sedno słowa każdego, każdej frazy, strofy, wreszcie wiersza całego. Usłyszałem w niedzielę, wyraźnie usłyszałem mroczną ironię, którą Loga-Skarczewski będzie dźgał Polaków w "Nocy Listopadowej", jeśli kiedyś stanie się Księciem Konstantym. No i Trela...

Czy trzeba mówić wiele? Czy trzeba w ogóle mówić cokolwiek? Kiedy na początku Salonu wznosił jako Samuel z "Sędziów" skargę do Boga, skargę-pretensję, snutą nad trupem maleńkiego Joasa - niczego śnić nie trzeba było. Naraz wróciło, co żyło. Zjawiły się wokół Treli wszystkie widma z "Sędziów", arcydzieła Wyspiańskiego, które wieki temu Konrad Swinarski wyreżyserował. Wszystkie widma, barwy, cienie i dźwięki, wszystkie rzeczy tamtego przedstawienia, filmu właściwie. Cała tamta wielka opowieść.

Taka to była godzina. Widmowy teatr, niespiesznie narastający na małostce trzech głosów i garści starych słów. Nie trzeba więcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji