Artykuły

Instrumentalna wersja II części "Dziadów" w ICE Kraków

- Moje "Dziady" odbędą się bez słów. Żadnych cytatów. Chciałem odczytać Mickiewicza tak, jakby to był dramat psychologiczny - wizje zaświatów i reakcje na nie realizują się w umysłach ludzi uczestniczących w obrzędzie. Ze sztuki wyabstrahowałem jego przebieg i aurę. Potem przełożyłem to na muzykę, starając się dźwiękami oddać emocje grupy wieśniaków zebranych w kaplicy, ale również duchów błąkających się w wieczności. Ważne było dla mnie zderzenie dwóch sfer: ziemskiej i duchowej, muzyki akustycznej z elektroniką, improwizacji z kompozycją - mówi Piotr Orzechowski, czyli Pianohooligan.

Pozostając pianistą improwizatorem, staje się coraz bardziej kompozytorem. 11, 12 i 18 listopada w Gdańsku, Warszawie i Katowicach Piotr Orzechowski przedstawi swój najnowszy projekt jazzowy "24 Preludia i Improwizacje". W przyszłym roku te utwory zostaną wydane w formie dwupłytowego albumu.

15 listopada w ICE Kraków Pianohooligan wystąpi z autorskim projektem "Dziady", instrumentalną wersją II części dramatu Adama Mickiewicza, a wraz z nim zespół freejazzowy High Definition oraz mistrzowie sceny elektronicznej i ambientowej: William Basinski, Robert Rich, Christian Fennesz i Krzysztof Knittel.

--

Rozmowa z Pianohooliganem

Anna S. Dębowska: Czym się różni pana działalność w kwartecie High Definition od tej indywidualnej, którą prowadzi pan jako Pianohooligan?

Piotr Orzechowski* "Pianohooligan": Improwizowaną wypowiedź solową porównuję do samotnej wspinaczki na ściance: odważne i przemyślane stawianie kolejnych kroków. Przez cały czas skupienie i lawirowanie, krótkie odpoczynki i stały cel. W zespole wszystko to rozkłada się na cztery osoby, ale wiąże się z utrudnieniami - nie ma już pełnej wolności wyboru i każdy ruch trzeba konfrontować z kimś innym, czy to kogoś wesprzeć, czy się w danym momencie odłączyć.

Obecnie realizuję dwa koncertowe programy: "Dziady" z High Definition Quartet i "24 Preludia i Improwizacje" na fortepian solo. Oba zestawiają ze sobą dwie muzyczne sfery: zamkniętą i zakomponowaną oraz otwartą, polegającą na improwizacji.

Jaki miał pan pomysł na koncertowe "Dziady"?

- Opierają się na II części dramatu, gdzie odtworzony jest pogański obrzęd wywoływania duchów i ofiarowywania im pożywienia. Garstka ludzi oczekująca w kaplicy na kolejne zjawy to dla mnie świat spontaniczny, zmienny, działający instynktownie. Chciałem oddać go muzyką improwizowaną, tworzoną po części na estradzie, dlatego od razu pomyślałem o High Definition. Inny jest za to świat duchów - wieczny i niezmienny. Muzycznie będzie się opierać na zarejestrowanych wcześniej setach elektronicznych, które przygotowali zaproszeni przeze mnie goście: Krzysztof Knittel, William Basinski, Christian Fennesz i Robert Rich.

Graliście już razem?

- Nie, znałem się wcześniej tylko z Krzysztofem. Według mnie to niezwykle ciekawi twórcy. Bardzo kusiło mnie to połączenie.

Trudno mi opisać, jakim dokładnie kluczem kierowałem się przy wyborze - muzyka elektroniczna to nie moja dziedzina, przestrzeń dźwiękowa i barwy, ale przyznam, że często zachwycam się tym, ile zapatrzony w nią twórca potrafi przekazać, ile daje ona możliwości komuś kreatywnemu. Goście zaproszeni do współpracy mają indywidualne sposoby wypowiedzi, własne pozamuzyczne zainteresowania. Opisałem im pomysł na "Dziady", własną analizę tekstu źródłowego i poszczególnych postaci-zjaw. Podesłałem również nagrania High Definition, wiedząc, że w niektórych przypadkach może to być pierwszy kontakt twórcy z muzyką jazzową, tak jak dla mojego zespołu będzie to pierwsze takie spotkanie z muzyką elektroniczną.

Miron Białoszewski, który urządzał i nagrywał recytacje "Dziadów" w ramach Teatru Osobnego, zwracał uwagę na melodyczność i rytmikę tego tekstu. Andrzej Stawar, jeden z komentatorów Teatru Osobnego, uważał, że Mickiewicz chciał napisać operę. Dostrzegali muzyczną strukturę tego dramatu. Pan też uważa, że "Dziady" są muzyczne?

- Moje "Dziady" odbędą się bez słów. Żadnych cytatów. Chciałem odczytać Mickiewicza tak, jakby to był dramat psychologiczny - wizje zaświatów i reakcje na nie realizują się w umysłach ludzi uczestniczących w obrzędzie. Ze sztuki wyabstrahowałem jego przebieg i aurę. Potem przełożyłem to na muzykę, starając się dźwiękami oddać emocje grupy wieśniaków zebranych w kaplicy, ale również duchów - dzieci, dziewczyny, złego pana, widma - błąkających się w wieczności. Ważne było dla mnie zderzenie dwóch sfer: ziemskiej i duchowej, muzyki akustycznej z elektroniką, improwizacji z kompozycją.

Nigdy wcześniej nie skomponował pan tak dużej partytury?

- I tak, i nie. Sety przyporządkowane zjawom skomponowali zaproszeni goście, ale na podstawie moich wskazówek; przygotowałem materiał dla zespołu i nadałem kształt całości. Szczerze mówiąc, nie spotkałem się jeszcze z próbą przedstawienia dramatu utworem czysto instrumentalnym, odtworzenia struktury dzieła dramatycznego poprzez muzykę, dlatego ciężko mi definiować moją rolę. Gdy idzie o scenografię, to też sprawa nie jest oczywista - w przestrzeni scenicznej pojawią się pewne elementy teatralne, ale wszystko po to, aby główny podział na świat ziemski i pozaziemski stał się bardziej czytelny.

To pan będzie Guślarzem, czyli pośrednikiem między nimi?

- W głównej mierze, ale dzielę się tą rolą z saksofonistą Mateuszem Śliwą, nieco inicjatywy oddałem też perkusji, na której zagra Grzegorz Pałka. Rola Guślarza będzie więc zmienna.

Skąd taki pomysł? Zaduszki? Rosnące zainteresowanie folklorem i tradycją przedchrześcijańską? Czy słowiański obrzęd i muzyka ambientowa pasują do siebie?

- Kulturą ludową interesuję się od dawna i była to dla mnie naturalna kolej rzeczy. Uważam też, że w polskim jazzie rodzimy folklor powinien przejąć funkcję, którą teraz pełni afroamerykańska muzyka ludowa, stąd moje "15 Studies for the Oberek" czy reinterpretacja kurpiowskich "Bukolików" Lutosławskiego.

Tym razem zaintrygował mnie sam rytuał. Mickiewicz bardzo celnie i zgrabnie go opisał, więc postanowiłem się na tym oprzeć. Najważniejsze było dla mnie zobrazowanie przez muzykę zdarzeń w kaplicy, tego, co się z tymi ludźmi dzieje: czy oni faktycznie dochodzą do zaświatów, czy może dochodzą do jakichś punktów granicznych w ludzkim umyśle? Po to właśnie jest mi potrzebny jazz - żeby takie obszary swojego umysłu odkrywać.

Jazz jako transgresja?

- W tym konkretnym przypadku - tak. W obrzęd dziadów jest wpisana utrata kontroli. Chcę muzyką przekazać taki stan wewnętrzny...

...który jest panu znany z koncertów? Czy muzyk improwizujący w obecności kilkuset osób dochodzi do jakiegoś zatracenia się w muzyce, do przekroczenia?

- Muzyka nie jest dla mnie używką. Każdy poziom można osiągnąć, nie tracąc przy tym kontroli nad sobą. Z drugiej strony nie mam zamiaru wprowadzać słuchaczy w konsternację czy szokować ich za wszelką cenę. Chcę, żeby autentycznie przeżyli to, co proponuję. Propozycja ta polega na wspólnej podróży ze wzlotami i upadkami, gdzie na drodze wciąż pojawiają się przeszkody - pokusy.

Pokusy?

- Tak, bo gdy improwizuję, nie wiem przecież, co dalej zagram, mam przed oczami całą gamę możliwości i natychmiastowych rozwiązań, właśnie pokus, aby pójść łatwą ścieżką. Ale mogę też poszukać czegoś mniej oczywistego. Muzyk, który improwizuje, musi podejmować takie decyzje w ułamku sekundy.

"24 Preludia i Improwizacje" to aranżacja "Das Wohltemperierte Klavier" Bacha lub cyklu preludiów op. 27 Chopina?

- W żadnym wypadku. To coś zupełnie innego niż to, co robiłem do tej pory na płytach "Experiment: Penderecki" i "15 Studies for the Oberek". Tym razem jest to czysto autorski materiał - 48 utworów, które wydane będą na dwupłytowym albumie. Tematem jest tu sama formuła, a więc zestawienie preludiów z improwizacjami w celu namysłu nad dwoma metodami twórczości - kontemplatywnej i spontanicznej. Właściwie tylko to będzie dalekim nawiązaniem do Bacha. Jest to dla mnie rodzaj namysłu nad sposobami improwizowania, tworzenia ujętego w krótkich konkretnych przykładach. Element dydaktyczny będzie tu zatem obecny - stąd nawiązanie do "Das Wohltemperierte Klavier", do jego chromatycznego pochodu tonacji.

U Bacha to preludia miały charakter spontaniczny jako wstęp do ściśle zaprogramowanej fugi.

- U mnie podobnie. Właściwie po to te dwie formy zestawiam, żeby wykazać też ich podobieństwa. Preludium jakby konserwuje to, co zaimprowizowane, improwizacja to czyste życie.

A nie prościej było skomponować po prostu cykl tematów i na ich podstawie improwizować? Przemawia przez pana chęć oryginalności?

- Cała konstrukcja służy postawieniu pewnej tezy. Tu improwizacja raczej nie opiera się na motywach melodycznych z preludium jak w jazzowych standardach. Myślę, że to jednorazowy wyłom na mojej drodze jako artysty - pewne podsumowanie, praca metodyczna nad własnym językiem muzycznym. Jest dużo ciekawych zjawisk pomiędzy jazzem a klasyką, ale też innymi gatunkami. Ten mały ruch ma zawsze początek w samej materii dźwiękowej zainspirowanej ludzką psychiką. Warto go próbować zinterpretować i uwiecznić w jakiejś formie - właśnie to staram się obecnie zrobić.

Nie jest pan dobrego zdania o współczesnym polskim jazzie. Zawsze mi się wydawało, że polski jazz ma się świetnie, a pan dostrzega symptomy kryzysu.

- Potęga polskiego jazzu leży w potencjale i wrażliwości polskich twórców, ale po drugiej stronie dostrzegam pociąg do lenistwa twórczego, który manifestuje się na różne sposoby. Młodzi muzycy naśladują amerykańskich mistrzów, a wzorowanie się zwalnia ich z obowiązku własnych poszukiwań. Druga wada to rozbestwienie, mieszanie wszystkiego ze wszystkim, bez kierunkowskazu, bez celowości wewnętrznej. To jest marnowanie cennej energii. Nie zawsze, ale często.

Chodzi o to, że muzycy weszli w rutynę? Czy o to, że robią, co im się podoba?

- Niektórzy uwierzyli, że kluczem do sukcesu jest nagromadzenie dźwięków i łatwych efektów, inni po prostu są w branży i złamała ich pogoń za groszem. Sądzę, że w takim przypadku nie ma po co brać się za jazz. Rutyna... Jeśli ktoś tę muzykę raz pokochał, to nie powinien darzyć sympatią tego słowa. Są też tacy, którzy idą na żywioł, grają wszystko ze wszystkimi i sami nie zauważają, że weszli w masę układów, z których wyjścia już nie ma - skończyła się upragniona wolność. Sztuka jest materią wymagającą, twórca musi czuć opór, nieustannie wymagać od siebie; wtedy większa szansa, że powie słuchaczowi coś cennego.

A co jest celem sztuki?

- Ma przyciągnąć, ale nie do swojej zewnętrznej warstwy. Podobnie jak religijny symbol odsyłać ma do najistotniejszych, wewnętrznych obszarów, od których często na co dzień stronimy. Sztuka na nie naprowadza.

*Piotr Orzechowski - pianista, rocznik 1990. W 2011 roku wygrał w Montreux Jazz Piano Competition. Lider High Definition (płyty "Hopasa" i "Bukoliki"), solowo występuje jako "Pianohooligan" (płyty wydane przez wytwórnię Decca: "Experiment: Penderecki", "Bach Rewrite" z Marcinem Maseckim i Capellą Cracoviensis", "15 Studies for the Oberek").

KONCERTY PIANOHOOLIGANA

"24 Preludia i Improwizacje": piątek, 11 listopada, godz. 20, klub Żak w Gdańsku, sobota, 12 listopada, godz. 19, Studio Koncertowe Polskiego Radia w Warszawie, piątek, 18 listopada, godz. 19.30, sala NOSPR w Katowicach

"Dziady": wtorek, 15 listopada, godz. 20.30, ICE Kraków

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji