Artykuły

Lekcja historii w Miniaturze

"Taśmy gdańskie" Wojtka Zrałka-Kossakowskiego w reżyserii autora w Teatrze Miniatura w Gdańsku. Pisze Łukasz Rudziński w portalu Trójmiasto.pl.

Powojenna historia Gdańska, przedstawiona oczami osób, które uczestniczyły w odbudowie miasta po II wojnie światowej, musi robić duże wrażenie. I tak się dzieje w spektaklu "Taśmy gdańskie" Miejskiego Teatru Miniatura. Jednak poruszająca historia zrujnowanego miasta tonie w opowieści o socjalistycznej Polsce, a całość w zaproponowanej przez reżysera formie jest, niestety, przegadana, przez co trudno będzie zaciekawić nią młodych widzów.

Wchodzimy na Salę Prób Teatru Miniatura w półmroku. Wcześniej, w drodze na scenę, słuchamy puszczonych z offu słów reżysera spektaklu, Wojtka Zrałka-Kossakowskiego, jeszcze nie wiedząc, że jego głos będzie naszym przewodnikiem po świecie spektaklu od początku do końca. "Taśmy gdańskie" bowiem w dużej mierze poświęcone są historii jego dziadka Stanisława i próbie zrozumienia jego motywacji jako ideowego komunisty. Jego biografia dominuje nad innymi wątkami przedstawienia, a zainscenizowany w formie rodzinnej rozmowy "wywiad" z dziadkiem Stanisławem stanowi główną oś narracyjną "Taśm gdańskich".

Zaskakuje już sama klaustrofobiczna przestrzeń spektaklu (ciekawa, dobrze wkomponowana w przedstawienie scenografia Anny Met), która budzi skojarzenia ze schronami przeciwlotniczymi, w jakich chowała się ludność podczas bombardowań podczas II wojny światowej. Półmrok, mrugające światło wraz z efektami dźwiękowymi (przygotowanymi przez kompozytora muzyki spektaklu Marcina Lenarczyka), materace rozłożone na podłodze, na których siadają widzowie pomiędzy niewyróżniającymi się początkowo spośród publiczności aktorami - to wszystko sprawia wrażenie współuczestnictwa widzów i bliskości wobec prezentowanej historii. Najbardziej porusza ona właśnie na początku przedstawienia, gdy głos aktorów miesza się z nagraniami puszczanym przez nich z dyktafonów kasetowych. Przejmujące są też wyznania dziadków młodzieży, która wzięła udział w warsztatach poświęconych tematyce spektaklu i nagrała wspomnienia swoich bliskich z pierwszych lat po II wojnie światowej oraz krajobrazu, jaki zastali w zniszczonym Gdańsku.

Jednak wraz z czasem trwania spektaklu atmosfera współuczestnictwa gdzieś się ulatnia, a publiczność zamienia się po prostu w słuchaczy, bo też opowieści o losach powojennego Gdańska wypiera osobista, intrygująca historia Stanisława Zrałka, komunisty, działacza społeczno-politycznego, wojewody gdańskiego w powojennej Polsce, który musiał mieć wiedzę m.in. na temat brutalnych przesłuchań, tortur i rozliczeń komunistów z działaczami Armii Krajowej, na których w Gdańsku wykonano kilkadziesiąt wyroków śmierci. Reżyser stara się nie oceniać, a jedynie zgłębić motywację swojego dziadka. Jednak drobiazgowo przedstawiona biografia Zrałka-seniora dominuje nad innymi wątkami przedstawienia.

Wojtek Zrałek-Kossakowski co jakiś czas stara się urozmaicać opowieść, dlatego czwórka aktorów porusza się pomiędzy widzami i działa w kontrze do piątego - archiwisty siedzącego za biurkiem, porządkującego fakty lub przesłuchującego pozostałych, gdy "odgrywają" rodzinę reżysera sprzed lat. Przywodząca na myśl idee socjalistyczne choreografia Uli Zerek wypada mechanicznie i nienaturalnie, a dłubanie przy jednej ze ścian scenografii (nawiązujące, jak sądzę, do komunistycznego kultu pracy), dla młodszego pokolenia będzie po prostu kompletnie nieczytelne i poprzez zmarginalizowanie w spektaklu, sprawia raczej wrażenie jakiejś usterki scenografii niż zaplanowanego działania. Nie ma też uzasadnienia dla przesadzania siedzących na materacach widzów, co powoduje niepotrzebne zamieszanie wśród publiczności.

Z piątki aktorów zdecydowanie najlepiej prezentuje się Jakub Ehrlich w roli Stanisława Zrałka, który staje się adwokatem postaw i decyzji dziadka reżysera podczas rozmowy z puszczanym z offu głosem jego wnuczka. Ehrlich subtelnie, niekiedy samą mimiką, buduje postać stanowczego komunisty, który ślepo wierzy w idee marksizmu-leninizmu. Poprawnie wypadają Andrzej Żak (archiwista), Wojciech Stachura i Wioleta Karpowicz, szkoda, że Jolanta Darewicz znajduje się w ich cieniu, niemal niewidoczna na tle pozostałej czwórki.

Największą siłą gdańskiego spektaklu jest jego dokumentalna, faktograficzna precyzja (wsparta fragmentami książki Magdaleny Grzebałkowskiej "1945. Wojna i pokój" oraz "Gdańsk - miasto od nowa" Piotra Perkowskiego) i przywołani z offu świadkowie historii. Największą słabością - przegadanie spektaklu, który pomimo wysiłków reżysera zbliża się w swojej bardzo statycznej formie do słuchowiska na żywo, będącego dobrą, ale monotonną lekcją historii powojennego Gdańska.

Szkoda, bo postawa twórców spektaklu należy do rzadkości. Zamiast przemyślanej analizy dużo łatwiej jest przecież o reakcję przytoczoną przez reżysera jako złowieszcze i ponure "memento" spod znaku ulicznych manifestacji: "Raz sierpem, raz młotem...". Czy zaproponowana przez Miniaturę prezentacja ważnego tematu zaciekawi gimnazjalistów, do których ma być adresowana? Niestety, mam co do tego wątpliwości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji