Artykuły

Niewinni

Osiem odcinków, jakie zaprezentowali Demirski ze Strzępką, może olśnić. Otóż: od pierwszych minut widać, że twórcom się chce! Że nikt nie podchodzi do pracy nad tym serialem jak do kolejnej fuchy, jak do czegoś nieistotnego - o serialu "Artyści" pisze Andrzej Horubała w Do Rzeczy.

Oczywiście w tle "Artystów" Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki są gdzieś "Aktorzy prowincjonalni" (1978) Agnieszki Holland, w których Tadeusz Huk, wówczas 30-letni, grał ambitnego aktora pragnącego rolą Konrada w "Wyzwoleniu" Wyspiańskiego wybić się, zabłysnąć, wyrwać z lokalnego teatru do Łodzi, a może i Warszawy, ale też wykrzyczeć swój sprzeciw, rzucić: "Warchoły to wy!" i wypowiedzieć słynną frazę-zaklęcie: "Musimy zrobić coś, co by od nas zależało, zważywszy, że dzieje się tak dużo, co nie należy do nikogo".

Prowadzony przez Agnieszkę Holland Tadeusz Huk jako żegnający młodość aktor, łysiejący, łapiący się nerwowo ostatniej szansy, by zagrać Konrada, i Halina Łabonarska, partnerująca mu w roli Ani, biednej, udręczonej żony, która postawiła wszystko na artystyczny sukces swojego mężczyzny i zaczyna coraz boleśniej zdawać sobie sprawę ze wspólnej przegranej, to wszystko, choć miejscami szyte grubymi nićmi, było manifestem pokolenia duszącego się w PRL, niezgadzającego się na brak perspektyw, szamoczącego się w niezgodzie, protestującego przeciw panom reżyserom z Warszawy, którzy skreślali najmocniejsze kwestie z "Wyzwolenia". W kontekście zatem tamtego filmu, filmu-manifestu, rozgrywają Demirski ze Strzępką swą opowieść o artystach A.D.2016.

Tadeusz Huk, dzisiaj prawie 70-letni, gra u nich kierownika technicznego Teatru Popularnego mieszczącego się w demonicznym Pałacu Kultury i Nauki, Edward Linde-Lubaszenko - portiera, a korytarze, kulisy i gabinety nawiedzane są przez duchy dawnych zmarłych mistrzów, w których wcielają się m.in. Jerzy Trela (nieśmiertelny Konrad w inscenizacjach Swinarskiego) czy Jan Peszek (aktorski prestidigitator ze sztuk Bogusława Shaeffera). Medium, łączącym świat duchów ze światem żywych, jest sprzątaczka Helena kreowana przez Ewę Dałkowską (która zresztą pojawia się w "Aktorach prowincjonalnych" w roli przyjaciółki Ani).

Taki drugi plan zbudowali sobie Demirski ze Strzępką: aktorzy-instytucje, świadkowie, uczestnicy i twórcy najwspanialszych wydarzeń teatralnych sprzed lat. Spoglądają swoim zmęczonym, mądrym wzrokiem na harce młodych, kiwają głowami - czasem z politowaniem, czasem z prawie uznaniem ("złożyło się..., chłopaczek poskładał"). I przecież młodzież, szamocząca się z przerastającymi ją tekstami, z rolami, do których nie dorośli, patrzy ku nim, choć niewidocznym, szukając potwierdzenia swej drogi.

Energia

Osiem odcinków, jakie zaprezentowali Demirski ze Strzępką, może olśnić. Otóż: od pierwszych minut widać, że twórcom się chce! Że nikt nie podchodzi do pracy nad tym serialem jak do kolejnej fuchy, jak do czegoś nieistotnego. Od niesamowitej pracy operatora (Bartosz Nalazek), do ustawienia scen i zaangażowania aktorów - wszystko wygląda tak, jakby ekipa "Artystów" traktowała ów projekt jako swą jedyną i ostatnią szansę na zaistnienie na szklanym ekranie. Oczywiście taka napinka może owocować pewną nadekspresywnością, manierycznością, ale przecież powiedzieć trzeba, że unikatowemu duetowi Demirski-Strzępka, mającego wyrazisty charakter pisma na scenie, udało się wymyślić nowy, własny język dla telewizyjnej narracji.

Paweł Demirski, mnożący w swych dramatach słowne spiętrzenia, obdarzający swe sceniczne postaci słowotokami demaskującymi ich zapętlone wnętrza, z lubością uruchamiający absurdalne z pozoru gry skojarzeń, każący wypowiadać bohaterom teksty wykraczające poza ich językową kompetencję, tutaj powściągnął tę manierę i choć nadal wyczulony na grepsy i grepsiki mowy potocznej, to stworzył dialogi bardzo funkcjonalne i oszczędne.

Monika Strzępka z lubością zamieniająca scenę teatralną w miejsce napadów histerii, paniki i agresji, posługująca się wrzaskiem i szokiem, tutaj też wyraźnie nałożyła sobie tłumik, oddając część swej energii operatorowi, który stworzył naprężone do bólu, ukośne, męczące kadry, oddające napięte relacje między bohaterami opowieści.

To, co w pełnych furii spektaklach duetu Demirski-Strzępka spełniane było słowem, krzykiem i przerysowanym gestem, graniem do publiczności i bełkotem raz po raz wylewającym się z ust groteskowych scenicznych postaci, tu przepisano na język filmowej opowieści: staranne, nieprzypadkowe ujęcia, sceny z mocno zarysowanymi relacjami pomiędzy nabuzowanymi bohaterami, a jednocześnie przy tym bardzo dużo zabawy i puszczania oka do widza. A do tego muzyka tworząca nastrój grozy i nerwowości oraz pozostające w pamięci narracyjne klipy z symultanicznymi scenami czy to do "Ta noc do innych niepodobna" Maanamu, czy do przejmującego "Wielkiego ognia" Miry Kubasinskiej i Breakoutu.

Serial rzeczywiście ogląda się niesamowicie i przecież scena "serialu w serialu", czyli epizod, gdy oglądamy aktora Macieja (Dobromir Dymecki) na planie telenoweli, nie jest konieczny, by uzmysłowić nam przepaść, jaka dzieli projekt Demirskiego-Strzępki od rutynowych produkcji telewizyjnych.

Do swego dzieła Demirski ze Strzępką zaprosili aktorów w większości nieopatrzonych w telewizji, za to doskonale znanych teatralnym bywalcom, okrasili też serial żarcikami środowiskowymi. W roli starego cynicznego reżysera, wystawiającego XVII-wiecznych "Natrętów" Józefa Bielawskiego w rytmie udawanego hip-hopu, widzimy Mikołaja Grabowskiego (w realu dawnego dyrektora Starego Teatru, a przy okazji autora przełomowej inscenizacji z "Opisu obyczajów" Kitowicza, reaktywującej polski sarmatyzm), w znerwicowaną księgową wciela się kapitalnie Agnieszka Glińska (wyrzucana wówczas przez władze Warszawy z dyrektorowania teatrem Studio), jako niezdarnego ochroniarza spotykamy Jana Klatę, czytającego "Wieszanie" (obecnego dyrektora Starego Teatru), z kolei prezydenta Warszawy gra Maciej Nowak, publicysta "Gazety Wyborczej", były szef Instytutu Teatralnego, animator teatralny... No właśnie, przywołane nazwiska zaczynają wzbudzać niepokój, wiem, wiem.

Marzenia artystów

Bo jakiż to obraz teatru przynosi serial Demirskiego-Strzępki? Jaki portret "artystów"? Trzeba powiedzieć, że dość niepokojący. Oto po spektakularnym samobójstwie poprzedniego dyrektora Teatru Popularnego, który powiesił się na sztankiecie w trakcie wystawiania "Wiśniowego sadu" (akurat dobrze zgrał się z klimatem sztuki), konkurs na jego następcę wygrywa przybysz z prowincji, Marcin Konieczny (w tej roli Marcin Czarnik - Hamlet z pamiętnego "H." wystawionego w ruinach Stoczni Gdańskiej, a także Idol/Nieznajomy, swoiste alter ego Jana Klaty z "Do Damaszku" oraz zatroskany Feliks Dzierżyński z haniebnej "Bitwy Warszawskiej 1920" duetu Demirski-Strzępka).

W wystąpieniu przed nieufnym zespołem aktorskim nowy dyrektor przedstawia swój program. Nie jest to - jakby można było się spodziewać - jakiś manifest ideowy, polityczny czy choćby estetyczny, nie, jest to deklaracja związana z zapewnieniem zarobków, jest to obietnica czterech premier i wysoko-obsadowych sztuk. Marcin Konieczny nie chce reformować teatru, narzucać swej wizji, chce, by było tak jak dotychczas - czerpać pieniądze od miasta, ściągać tu modnych inscenizatorów, pomagać kumplom. A i aktorzy nie mają wygórowanych wymagań, pokornie znosząc wizyty cudacznych nowomodnych reżyserów, chcą realizować karierę, spłacać kredyty, załapać się na badziewiasty serial telewizyjny, pozować na ściance. Gdzież im do wykrzykiwania słów Wyspiańskiego! Gdzież im do Konradów!

Demirski w wywiadach promujących "Artystów" opowiada, że przygotowując się do pisania scenariusza, obejrzał wszystkie dostępne seriale, nie wyłączając tych najbardziej egzotycznych. Może zresztą tak mówiła o nim Strzępka? Trzeba powiedzieć, że "Artyści" są akurat tworem oryginalnym, niekopiującym maniery zachodniej, rodzajem środowiskowej rozrywki. Bardzo dużo tu groteski, ironii, scen przerysowanych, przechylających narrację ambitniejszych amerykańskich seriali ku estetyce rodzimego teatru telewizji. I chyba temu połączeniu zawdzięczamy, że osiem kolejnych piątkowych wieczorów września i października było prawdziwą ucztą dla koneserów współczesnej polskiej sceny.

Postaci kreowane pod okiem Moniki Strzępki miały przecież status bardzo migotliwy: były reprezentantami pewnych postaw, ale też odsyłały do konkretnych person, a jednocześnie sami aktorzy nieśli ze sobą też swoją historię i prowadzili grę między własną biografią a obsadzeniem w roli. Podobnie intryga oscylowała między samodzielnością a aluzją do znanych w środowisku realnych zdarzeń.

Serial dał się więc czytać na wielu poziomach, chociaż dla delektowania się epizodami niepotrzebna była szczegółowa wiedza o środowisku. Rozhisteryzowany, bełkotliwy ignorant, reżyser mocujący się z Szekspirem w kapitalnym groteskowym wykonaniu Andrzeja Kłaka jest czytelny bez wiedzy, którą dzielą się portale, czyją karykaturę on stanowi. Urzędnicy miejscy uwikłani w korupcyjne afery (wyborne portrety szuj, a każda w swoim typie smakowicie obrzydliwa), są przekonujący bez klucza personalnego i bez szczegółowej znajomości przekrętów, jakich od lat dopuszcza się ekipa Gronkiewicz-Waltz.

Nieszkodliwe zabawki

Demirski swą opowieść o artystach prowadzi z dobrotliwą ironią, pokazując, że jest to środowisko w gruncie rzeczy niezwykle poczciwe: ot, wrażliwi, niespecjalnie mądrzy ludzie, którzy umiarkowanie poświęcają się dla sztuki i chcą za to pieniędzy od społeczeństwa, by móc realizować swój sen o byciu klasą średnią. A jak społeczeństwo reaguje na to, co robią?

Owszem, Demirski ze Strzępką pokazują nam spektakularne zerwanie wystawienia "Snu nocy letniej", nawiązując do głośnej manifestacji prawicy przeciw niszczeniu Starego Teatru przez Jana Klatę. Ale jak to ogrywa duet twórczy? W serialu okazuje się, że protest widzów jest inspirowany przez urzędników magistratu dążących do zamknięcia teatru, a i złośliwe komentarze w Internecie: "Stop pedalskim eksperymentom z pieniędzy podatnika!" nadsyłane są przez użytkowników korzystających z IP urzędu miasta.

Nie ma więc problemu teatru oddanego w służbę ideologii, zaprzęgniętego do społecznej inżynierii, budzącego społeczny sprzeciw. Nic z tych rzeczy. Nie ma forsowania permisywizmu i walki z Kościołem, z tradycyjną moralnością, nie ma obyczajowych przekroczeń (jedynym jest przegięty asystent dyrektora, w tej roli kapitalny Tomasz Nosiński), ba, nie ma nawet dwuznacznej sytuacji kawiarnianych rewolucjonistów, którzy za publiczne pieniądze walczą z władzą.

A polityczne zaangażowanie Teatru Popularnego? Ostre diagnozy społeczne? Umierająca reżyserka wystawia - zdaje się dość klasycznymi środkami - "Śmierć komiwojażera".

Dla potrzeb swej opowieści Demirski kastruje więc wątki polityczne, przedstawiając artystów teatru jako niewiniątka, którym władza nie chce dać pieniędzy na ich nieszkodliwe zabawki. Ba, wycofane zostają jazdy klasowe, w których celował duet. Zostają jakieś kpinki z Żoliborza, mezalians aktorki z pracownikiem technicznym, ciekawe obserwacje dotyczące ukrytych hierarchii w małych społecznościach, no i kompleks blokowiska. Ale cała polityczność teatru zredukowana jest do walki z magistratem o pieniądze i trwanie.

Dziwne to, bo choć w trakcie oglądania serialu dajemy się bez reszty wciągnąć w kreowany świat, ba, kibicujemy walce nowego dyrektora, trzymamy kciuki za aktorów, cieszymy się z udanej premiery, wzruszamy podczas owacji, to przecież zastanawia takie ujęcie: czy duet chciał nam opowiedzieć, że jedynym problemem polskiego teatru jest jego niedofinansowanie?

Czy rzeczywiście chciał przekonać nas, że przesunięcie pieniędzy przeznaczonych na wystawienie Szekspira przez nie całkiem zrównoważonego twórcę, że przeznaczenie owego budżetu na remont spalonego mostu na Wiśle jest tak oburzające?

Oto opowieść o scenie prowadzona przez Demirskiego i Strzępkę, próbujących wcześniej brutalnymi nierzadko środkami przebić się do świadomości społecznej, atakujących po imieniu i wulgarnie swych przeciwników, tutaj zdaje się skamleniem spłacających kredyty nad-wrażliwców, którym miasto nie daje kasy.

Kim są Demirski ze Strzępką w tej wciągającej widza opowieści? Zewnętrznymi szydercami pokazującymi marność swego otoczenia, podkpiwającymi z mniej zdolnych i lotnych kolegów czy też solidarnymi współuczestnikami miałkiego teatralnego świata?

Chyba sami twórcy do końca nie wiedzą, jak się określić, stąd dziwaczne zakończenie tego kapitalnego serialu - marzenie o jakiejś ulicznej rewolcie, sporze, o ekspresji społecznej i wyrwaniu teatru ze środowiskowego getta. Dziwaczne i nieco rozczarowujące zwieńczenie ośmiu wieczorów, chociaż i tak chciałoby się poprosić o jeszcze.

PS. Cały serial można obejrzeć na www.vod.tvp.pl, przy okazji zapoznając się z mnóstwem telewizyjnych reklam, co dla osób nienawykłych może być też szokującym doświadczeniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji