Artykuły

Największy teatr

Wśród ważnych wydarzeń minionego tygodnia poczesne miejsce zajmuje "Pan Tadeusz" Adama Mickiewicza. Księgę I tej narodowej epopei, zatytułowaną "Gospodar­stwo" wystawił w niedzielę Teatr Studio 63. Na pewno jeszcze wrócimy do omówienia tego wielkiego przedsięwzięcia, na razie więc ograniczmy się do paru uwag wstępnych. Autorem scenariu­sza i reżyserem całości, która składać się będzie - podobnie jak literacki pierwowzór z 12 części, jest Adam Hanuszkiewicz.

To, co usłyszeliśmy i zobaczyliśmy w księdze I niewiele różni się od oryginału. Hanuszkiewicz zastosował tylko w kilku miej­scach niewielkie skróty, tak że telewizyjną wersję "Pana Tadeu­sza można z powodzeniem traktować jako przypomnienie poe­matu, który wielu z nas ostatni raz czytało jako...lekturę szkolną. Być może, dla niektórych dopiero telewizyjni wersja "Pana Ta­deusza" stanie się odkryciem literackim i historyczno-obyczajowych wartości epopei. Aktorzy wywiązują się ze swych ról do­brze (wymieńmy na razie tylko Joannę Jedlewską w roli Telime­ny, Andrzeja Zaorskiego w roli Tadeusza oraz A. Hanuszkiewicza, Henryka Machalicę, Mieczysława Voigta w roli narratorów oraz Kazimierza Opalińskiego, Kazimierza Wichniarza, Zbigniewa Zapasiewicza, Władysława Krasnowieckiego i innych), chociaż w kilku miejscach się mylili. Trzeba wyróżnić spokojną scenografię i piękne kostiumy oraz dobrze dobrane twarze. Czyżby telewizyj­ny "Pan Tadeusz" miał być wydarzeniem roku 1970? Z ostatecz­nym omówieniem tej serii poczekajmy jeszcze parę tygodni. W każdym razie gorąco zachęcam do oglądania telewizyjnego "Pa­na Tadeusza".

Teatr Telewizji wystawił w piątek z Poznania dramat Stanisła­wa Przybyszewskiego pt. "Gody życia" w reżyserii Macieja Pru­sa i scenografii Józefa Kaliszana. Dzisiaj treść sztuki brzmi może miejscami trochę staroświecko, a przeżycia bohaterów Przyby­szewskiego wydają się niekiedy naiwne. Mimo to jednak dobrze się stało, że zespół Teatru im. W. Bogusławskiego w Kaliszu za­prezentował nam właśnie tę sztukę, przypominając jeszcze jedno dzieło autora "Śniegu" - dramatu demonstrowanego zresztą niedawno na szklanym ekranie. Czyżby więc spuścizna literacka Przybyszewskiego przeżywała jakiś wielki renesans na kształt te­go, który stał się udziałem dramatów Witkacego? Dotychczas bar­dziej była znana legenda otaczająca Przybyszewskiego, legenda o posmaku sensacyjno-skandalicznym, niż jego twórczość.

Podobał mi się sposób wyreżyserowania "Godów", trafnie od­dający nastrój i klimat modernistycznego dramatu, w którym nie mniej niż treść liczą się symbole i atmosfera. Aktorzy grali przez większą część również bardzo nastrojowo, kameralnie często zni­żając głos do szeptu niemal. Dopiero końcowa scena w lesie - zgodnie z wymogami modernizmu - wyzwala szał namiętności, który jednak nie robi na współczesnym widzu zbytniego wraże­nia. Podobała się także gra aktorów (zwłaszcza Ewy Milde w ro­li Hanki i Janusza Szydłowskiego w roli Minty) oraz scenografia harmonijnie współgrająca z tekstem sztuki. Spektakl ten był dla widzów miłą niespodzianką.

Prawdziwym przeżyciem dla miłośników teatru stał się spek­takl pt. "Żywy trup" Lwa Tołstoja w reżyserii Andrzeja Łapickie­go, który też był wykonawcą głównej roli. Towarzyszyło mu w tym przedstawieniu wielu znanych aktorów. "Żywy trup", dramat oparty na prawdziwym wydarzeniu, rzucał wyzwanie obowiązu­jącym na początku XX wieku zwyczajom i przyjętym konwenan­som oraz normom moralnym. Był ostrą satyrą oraz protestem przeciwko krępowaniu jednostki tymi konwenansami i normami. Fiedia Protasow, chcąc się uwolnić od tych więzów, jedyne roz­wiązanie widzi w rzeczywistym samobójstwie. Innego wyjścia wła­ściwie nie miał. "Żywy trup" był głośnym i wstrząsającym prote­stem autora przeciwko panującemu porządkowi. Jego wymowa jest aktualna - dla niektórych społeczeństw i środowisk po dzień dzisiejszy.

Dużą porcję emocji mieli miłośnicy sportu, a zwłaszcza piłki nożnej. W środę dwa wygrane mecze międzynarodowe Górnika i Legii, w niedzielę pojedynek tych dwóch zespołów oraz zawo­dy hokejowe Polska - NRF. Ale nie o tym chcę pisać. Ci, któ­rzy oglądali magazyn "Kraj" (bardzo interesująco redagowany), dowiedzieli się szczegółów i okoliczności towarzyszących przy­znaniu walkowerem Stali Rzeszów zwycięstwa nad Mazurem Kar­czew. Piłkarze Mazura nie wyszli na boisko z tego prostego po­wodu, że mecz wyznaczono na środę o godzinie 14, kiedy wszy­scy piłkarze Mazura pracują.

Przy stoliku zadecydowano, że ta okoliczność wystarcza do u-karania Mazura walkowerem. W "Kraju" bardzo ostro potępiono takie stanowisko Wydziału Gier i Dyscypliny oraz jednoznacznie postulowano zmianę tej krzywdzącej i niezgodnej z duchem spodu decyzji. Na szczęście, zmiana nastąpiła m. in. dzięki pro­gramowi tv. Ale sprawa ma także szerszy aspekt, zahacza bo­wiem o problemy amatorstwa i zawodowstwa w sporcie. Amatorstwo Mazura nie ulega żadnej wątpliwości, Natomiast ci, którzy dla takiej drużyny wyznaczają termin meczu na dzień roboczy i w dodatku na godzinę 14, uważają, widać, piłkę nożną za sport tylko dla wybranych. W pełni solidaryzuję się z ostrą krytyką pierwotnej decyzji w sprawie Mazura. Wolałbym jednak, żeby ta­kie tematy poruszano w poniedziałkowym magazynie "Echo sta­dionu", który np. przedwczoraj zaprezentował nam typowe "młócenie słomy".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji