Serial Hanuszkiewicza
PRZED paru laty, na fali mody na ekranizację dzieł naszej literatury klasycznej, bodajże jedna z popołudniówek lansowała ideę przeniesienia na ekran mickiewiczowskiego "Pana Tadeusza". Rozpisano nawet swego rodzaju plebiscyt wśród czytelników, którzy mieli zaproponować obsadę poszczególnych ról. Jeśli mnie pamięć nie zwodzi, to jako Zosia zwyciężyła Pola Raksa, a jako Tadeusza widziano - czy nie Olbrychskiego?
Oczywiście, nic z tych planów nie wyszło, no i chwała Bogu. Nikomu bowiem w świętym zapale nie przyszło do głowy, że co jak co, ale "Pan Tadeusz" najmniej spośród naszej klasyki na adaptację filmową się nadaje. Prawdopodobnie wszyscy mieli w pamięci albo w oczach niezwykłą plastyczność opisów, barwność obrazów, realizm szczegółów itd., tak charakterystyczne dla tego narodowego poematu. Tyle, że nie są one w ogóle przekładalne na język kina (czy teatru), bo zawierają się w tym, co stanowi istotę i wielkość mickiewiczowskiego dzieła: w wierszu, w partiach narracyjnych pisanych cudownie rytmicznym trzynastozgłoskowcem.
Przecież poza stosunkowo nielicznymi tyradami, nie ma w "Panu Tadeuszu" normalnych kwestii, nie ma prawie dialogów. Jak więc ten filmowy "Pan Tadeusz" miałby wyglądać. Napisany od nowa przez scenarzystę, bądź z recytowanymi bez przerwy zza kadru strofami - na tle pejzażu i sztucznie animowanych postaci? Próbowano już tej sztuki w przedwojennej kinematografii, rzecz jasna z żałosnym skutkiem.
Nic więc dziwnego, że na wieść o telewizyjnej adaptacji "Pana Tadeusza" ogarnął mnie lekki niepokój. Choć nazwisko realizatora Adama Hanuszkiewicza, zasłużonego i doświadczonego popularyzatora poezji romantycznej w widowiskach telewizyjnych "Studia 63" gwarantowało kulturę inscenizacji. Niepokój ów minął po pierwszym niedzielnym wieczorze, kiedy to w programie II TV przedstawiono ,,Gospodarstwo" - I księgę tej "historii szlacheckiej z r. 1811 i 1812".
Hanuszkiewicz zrezygnował bowiem w zasadzie z prób dramatyzacji, które niczym dobrym zakończyć się nie mogły. Piszę "w zasadzie", bowiem zrobił jedno odstępstwo od zasady w scenie między Tadeuszem a Telimeną. Próba dramatyzacji nie wyszła na dobre ani Mickiewiczowi, ani spektaklowi, który w tym miejscu stracił tylko tempo i klarowność. Może to wina aktorki, która zanadto "grała", cedząc zdania, zawieszając głos gdzie trzeba i nie trzeba? Hanuszkiewicz przyjął jedynie chyba słuszną koncepcję prezentowania tekstu a nie fabuły, intrygi - poprzez rozpisanie go na głosy występujących postaci. Nie silił się na odkrywczość, na "oryginalność" inscenizacyjną, ale pozwolił świetnym w większości aktorom po prostu mówić wiersz na tle skrótowej scenografii i w stylowych kostiumach A że niemal wszyscy mówili pięknie, z wyczuciem nastroju i urody wiersza więc i słuchało się tego z dużą przyjemnością. Tu trzeba dodać, że wykonawców dobrał Hanuszkiewicz wielce starannie i obsadził na ogół bardzo trafnie, łącznie z rolą tytułową.
Jedno tylko w tym szlachetnym w tonie i stylu wieczorze, zastanawiało. Skoro twórca tego swoistego serialu (co miesiąc jedna księga) odszedł - i słusznie - od dramatyzacji, fabularyzacji, która ex definitione zakłada konieczność skrótów i dekompozycji a przyjął zasadę po prostu recytacji utworu, to po cóż okroił go tak znacznie? Co prawda księga I jest jedną z obszerniejszych w poemacie (blisko 1000 wierszy), ale czy trzeba ją było zubażać w wersji telewizyjnej niemal o jedną czwartą?
W skrótach "poległy" przecież partie nie tylko efektowne, ale i mające istotne znaczenie dla akcji poematu, wyjaśniające np. powód przybycia Tadeusza:
"Ale stryj nagle pierwsze zamiary odmienił,
Kazał, aby przyjechał i aby się, żenił
I objął gospodarstwo; przyrzekł na początek
Dać małą wieś, a potem cały
swój majątek"
bądź charakteryzując poszczególne postacie (finał księgi I - dający portret ks. Robaka).
W wyniku tych skrótów, które wydają mi się niczym nie uzasadnione przepadły tak wdzięczne fragmenty, jak np. opis czytania przez Woźnego trybunalskiej wokandy, kończący się pamiętną strofą:
"Marząc i kończąc pacierz wieczorny pomału,
Usnął ostatni w Litwie Woźny trybunału."
To co napisałem nie jest pretensją polonisty mickiewiczologa zazdrośnie strzegącego każdego słowa uwielbianego wieszcza. Idzie mi tylko o to, że skoro już raz podjęto trud tak wielki i tak społecznie nieobojętny, że skoro postanowiono dać "Pana Tadeusza" w tak wybornej obsadzie, to nie było chyba sensu czynić z niego wyboru. A może to tylko w "Gospodarstwie" poczyniono skróty?
Skoro wspomniałem polonistów, to mogą oni mieć pretensje także i o coś innego, o sypki i przejęzyczenia w tekście, o przestawianie szyku zdań, o mówienie niekiedy "własnymi słowami" - w czym celowali zwłaszcza młodsi z wykonawców. Bądźmy jednak sprawiedliwi: były to drobiazgi w tym wielkim przecież i zasługującym na uznanie przedsięwzięciu, dzięki któremu - tym razem bez żadnej przesady - słowa Mickiewicza jeśli nie już, to poprzez powtórzenia w I programie TV na pewno zawędrują pod polskie strzechy.