Artykuły

Piekło to my

"Samotny Zachód" w reż. Eugeniusza Korina w Teatrze Nowym Praga w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Życiu Warszawy.

"Samotny Zachód" ma wszelkie szanse stać się scenicznym przebojem. Lecz choć to spektakl efektowny i uczciwy, pozostawia niedosyt.

W Warszawie mamy mały festiwal dramaturgii irlandzkiej. W ubiegłym tygodniu teatr Studio pokazał "Światła miasta" Connora McPhersona, teraz w Fabryce Trzciny spotkanie z Martinem McDonaghem i jego "Samotnym Zachodem". Dla polskich dramaturgów oba seanse powinny być obowiązkowe. Bo choć obu Irlandczyków wiele dzieli, łączy najważniejsze - nie znajdziemy u nich publicystycznych odprysków ani nachalnej aktualności. Nie potrzebują ich, bo piszą o złu w świecie i o desperackiej potrzebie miłości. A te nie zależą od ostatniego serwisu informacyjnego.

O ile McPherson mówi półgłosem, autor "Samotnego Zachodu" wali między oczy. Miasteczko Leenane znane z jego poprzednich sztuk, tym razem staje się piekłem na ziemi. Ludzie piją na umór, z byle powodu gotowi są wbić sobie nóż w plecy. Ci bardziej wrażliwi albo uciekają, albo kończą na dnie jeziora.

Bracia Coleman (Tomasz Kot) i Valene (Michał Żebrowski) są tacy jak wszyscy. Napędza ich wzajemna nienawiść. Dopiero interwencja pogrążającego się w pijackim nałogu księdza Welsha (Piotr Kozłowski), na swój kaleki sposób próbującego naprawiać podły świat, otworzy im drogę do nowego życia.

Aktorzy porzucają swe dotychczasowe wizerunki. Kot pokazuje nieokiełznanego w swej agresji bulteriera z irokezem na głowie, gotowego zabić za każdy drobiazg. Jeszcze dalej idzie Żebrowski, który wyposaża Valene'a we wszystkie cechy najbardziej żałosnych ludzkich kreatur. Obaj są przy tym chwilami nieodparcie śmieszni, choć pod tym śmiechem ma czaić się rozpacz.

I tutaj spektakl Korina zaczyna budzić wątpliwości. Niby wszystko jest w porządku - znakomity tekst, świetnie dysponowani wykonawcy. A jednak efektowność przedstawienia staje się pułapką. Bo trudno do końca wierzyć aktorom, jeśli przez dwie godziny nie schodzą z najwyższego diapazonu emocji. Rozumiem, że Korin próbował dać przedstawieniu gwałtowność filmów Tarantino. Jednak gdy aktorzy nie mówią, tylko krzyczą, nie chodzą, ale biegają jak po narkotyku, wszystko staje się tylko grą.

"Samotny Zachód" to jeszcze spektakl w budowie. Gdy Korin i jego aktorzy trafią we właściwy ton między groteską a tragedią, może być znakomity.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji