Artykuły

"Czekając na Godota" Becketta. Dlaczego teatry tak boją się wystawiać klasyka XX wieku?

"Czekając na Godota" Samuela Becketta w reż. Michała Borczucha w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Do 2059 r. twórcy "nieprzepisowych" inscenizacji dramatów Samuela Becketta muszą się liczyć z interwencjami strażników czystości jego dzieła. Czy na wskroś Beckettowski z ducha "Godot" Michała Borczucha w Teatrze Jaracza w Łodzi spełnia te wymogi?

Zanim publiczność wejdzie do sali Teatru Jaracza w Łodzi, by obejrzeć "Czekając na Godota" w reżyserii Michała Borczucha, we foyer wysłucha "Prologu" - historii sztuki, której tytuł wszedł do potocznej polszczyzny i który na afiszu zobaczyć można rzadko - nie tylko w Polsce.

Przypomnijmy więc: Irlandczyk w napisanym po francusku dramacie pokazuje dwa dni z egzystencji poczciwców Vladimira i Estragona, którzy żyją w niedookreślonym, zdegradowanym świecie. Pogrążeni w beznadziejnym zapętleniu, wyczekują w nieskończoność tajemniczego Godota. Pełna wieloznacznych, niepokojących symboli sztuka czytana jest na sto sposobów: Godot jako nieobecny Bóg, alegoria świata po II wojnie światowej itd.

Beckettowi się nie podoba? Beckett zablokuje (nawet po śmierci)

Ale nie o interpretacjach opowiada dziecięcy głos w prologu Borczucha, ale o prawach autorskich i restrykcyjnych normach, które Beckett wyznaczył przyszłym inscenizatorom. Nie wolno mianowicie dodawać muzyki, zmieniać płci postaci, dodawać ani skracać tekstu. Na straży poprawności wystawień stoi Towarzystwo Beckettowskie, które dysponuje prawami autorskimi do tekstów oraz wytycznymi pisarza - i rygorystycznie je (prawa i wytyczne) egzekwuje.

Kontrowersje wokół wystawień tej sztuki mają długą historię. W Holandii pod koniec lat 80. Beckett sądownie dążył do tego, by zablokować inscenizację, w której męskie postaci miały grać kobiety. Gdy przegrał z żeńską grupą teatralną, na dwa lata zablokował wszelkie wystawienia swojej twórczości w Niderlandach. Sąd uchylił zakaz po śmierci Irlandczyka w 1989 r. Wydawca Becketta próbował z kolei zablokować pokazy innego "Godota" z kobietami (teatru Brut de Béton) na festiwalu w Awinionie w 1991 r. - paryski sąd uchylił jego wniosek, ale nakazał odczytywanie listu z zastrzeżeniami przed każdym pokazem. W 1993 r. nietypowego "Godota" wystawiła w rozdartym wojną Sarajewie sama Susan Sontag, mnożąc bohaterów: pojawiły się trzy pary w różnych płciowych konfiguracjach. W 1998 r. z Towarzystwem Beckettowskim procesowała się Joy Zinoman z nowojorskiego Studio Theatre. Reżyserka, eksplorując "niewolniczy" wątek w sztuce, nie tylko zaangażowała czarnoskórych aktorów (tylko sługa Lucky był biały), ale wykorzystała hip-hop, saksofony i nawiązania do starych amerykańskich rasistowskich karykatur.

Szymborska ogląda "cyrk filozoficzny"

Te doświadczenie to jeden z powodów, dla których współczesny polski teatr boi się sięgać po Becketta - jeszcze bardziej niż po teksty Sławomira Mrożka czy Bertolda Brechta, z czym również wiążą się restrykcje. Ograniczenia będą trwały aż do czasu, gdy twórczość pisarza trafi do domeny publicznej, a tak dzieje się 70 lat po śmierci autora. W tym wypadku oznacza to 2059 r.

A zaraz minie 60 lat od polskiej prapremiery "Czekając na Godota" w warszawskim Teatrze Współczesnym (25 stycznia 1957) - Jerzy Kreczmer wystawił ją zaledwie cztery lata po światowej prapremierze w Paryżu (Beckett napisał dramat po francusku). "Trybuna Ludu" uznała spektakl za dowód zmierzchu "estetyki burżuazyjnej". Sztuki broniła za to na łamach "Życia Literackiego" 34-letnia Wisława Szymborska. Zobaczyła w niej "cyrk filozoficzny" o głębokim, uniwersalnym charakterze. Król polskiej beckettologii, tłumacz i pisarz Antoni Libera, zwracał uwagę po latach, że "czekanie na Godota" stało się synonimem na niespełnione obietnice Października '56.

To właśnie Libera wyreżyserował ostatnie znaczące wystawienie "Czekając na Godota" - w Teatrze Narodowym w Warszawie, w 2006 r. Potem przez dekadę nikt znaczący się z "Godotem" w Polsce nie mierzył. Były spektakle w Słupsku i Elblągu, ciekawą taneczną wariację na temat "Godota" zrobił (też w 2006 r.) Norbert Rakowski z choreografami Witoldem Jurewiczem i Jackiem Owczarkiem w poznańskim Starym Browarze. Dla bezpieczeństwa jednak zatytułował swój spektakl "Flow".

W cieniu zmumifikowanego Picassa

"Czekając na Godota" postanowił przypomnieć Sebastian Majewski, nowy dyrektor artystyczny Teatru Jaracza w Łodzi, wcześniej współtwórca sukcesu teatru w Wałbrzychu i zastępca Jana Klaty w krakowskim Starym. Zaproszony przez Majewskiego Michał Borczuch znany jest zamiłowania do ironicznych aktorskich improwizacji, sugestywnych obrazów, budowania nastroju intymności i melancholii - ale z pewnością nie kojarzy się go z pietystycznym pochylaniem się nad literą klasyków. Dla fanów Borczucha - ale też dla wyznawców Becketta - pomysł ten mógł brzmieć prowokacyjnie, a nawet kuriozalnie.

Na szczęście teatr wciąż czasem lubi robić niespodzianki. Jeśli "Czekając na Godota" jest o egzystencjalnym niepokoju, samotności i zagubieniu - to Borczuch zrobił spektakl na wskroś Beckettowski. A jednocześnie odpowiadający wrażliwości reżysera.

Borczuch działa subtelnie. Nie przepisując (broń Boże!) tekstu, zamienia w trakcie akcji postaci między aktorami, ustawia ich w coraz to nowe konfiguracje. Tworzy dźwiękową panoramę (czy to już "zakazana" przez Becketta muzyka?), w której powracają archiwalne nagrania dramatu. Zapętla głosy, tworzy dziwną, intensywną audiosferę. Jego "Godot" rozgrywa się w cieniu skamieniałej awangardy - podwieszonych nad sceną zmumifikowanych reprodukcji dzieł Picassa czy Malewicza.

W gabinecie krzywych luster

U Becketta pamięć się zaciera, nie można jej ufać, staje się gabinetem krzywych luster i więzieniem jednocześnie. Kolejne dwa dni Vladimira i Estragona są przygnębiająco podobne, choć przecież nie identyczne. Borczuch wzmacnia niepokojącą aurę "Godota" zamianami twarzy i głosów aktorów. Chłopca oznajmiającego nieobecność Godota w finale II aktu gra u Borczucha bliźniak małego aktora z aktu I (a w dramacie mowa jest o "bracie", ale postać jest jedna). U Becketta - i u Borczucha - Chłopiec nie rozpoznaje Vladimira i Estragona, których widział zaledwie dzień wcześniej. Gest reżysera poszerza pole interpretacji, mnoży typowe dla sztuki Becketta odbicia.

Borczuch nie czerpie z tradycji wystawiania Becketta przy użyciu groteskowych aktorskich "marionet", jego "Godot" jest egzystencjalno-liryczny. Temperatura kolejnych rozstań Vladimira i Estragona, ich kłótni i samobójczych fantazji jest wysoka. Już w 1957 r. Konrad Eberhardt zwracał uwagę na "dosyć wyraźną homoseksualną atmosferę sztuki".

Borczuch w swoim spektaklu prowadzi subtelną grą z powtórzeniem, z tożsamością, z czasem, który przez 1 godzinę i 40 minut płynie zupełnie inaczej. W otwierającym łódzki festiwal "Nowa Klasyka Europy" przedstawieniu tekst Becketta ożył na nowo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji