Artykuły

Daniel Olbrychski i ogon smoka

Hania Miśkiewicz, aktorka Teatru Miejskiego, jest moim przewodnikiem po scenach z "Księgi Krzysztofa Kolumba". Siedzimy w sportowej hali gdyńskiego Startu, gdzie trwają próby do wielkiego widowiska, jakie 7 sierpnia br. zobaczymy na "Darze Pomorza". Zanim aktorzy i statyści przeniosą się na pokład fregaty, zanim nad spektaklem pie­czę artystyczną obejmie Andrzej Wajda, w Starcie mozolnie pracują amatorzy, którzy, przed 2-tysięczną widownią zagrają żeglarzy, Indian, halabardników. Przedstawienie przygotowują reżysersko absolwenci Wydziału Reżyserii warszawskiej PWST: Ryszard Nyczko i Wojciech Starostecki. W załogę Krzysztofa Kolumba przemienili się żołnierze z Witomina, których każdy gest, krok, obrót i miejsce w kompozycji całej sceny widzi w swojej wyobraźni Bohdan Głuszczak, mistrz ruchu scenicznego, na co dzień dyrektor teatru głuchoniemych w Olsztynie.

Hania Miśkiewicz (gra Anio­ła) podpowiada, że właśnie odbywa się scena 10 - bunt mary­narzy. Daniela Olbrychskiego nie ma. Porwała go telewizja i jego tekst ktoś markuje. Na żaglowcu zabrakło właśnie jedzenia i picia, o czym powiadamia do­wódcę wyprawy kucharz (Kuba Zaklukiewicz). Żołnierze chicho­czą pod nosem, nie bardzo biorą to wszystko na poważnie. Bez Olbrychskiego jakoś nie potrafią wczuć się w nastrój sztuki. Tym­czasem Bohdan Głuszczak wy­maga, aby np. stukot łyżek o pokład cichł w tych grupach, do których zwróci się dowódca, zajęty w tym czasie goleniem. W pewnej chwili Kolumb pozwala się golić kucharzowi. Marynarze muszą więc zagrać, że mają nadzieję, że ten zarżnie dowódcę. Ta sama scena, ale już z Olbrychskim wywołuje niesłychane emocje. Olbrychski wchodzi na pokład, jeszcze jak gdyby nie dowierzał, że to bunt załogi. Jego twarz wyraża zastanowienie nad sytuacją, zdumienie, że coś takiego jak bunt, było w ogóle możliwe i wreszcie złość. Marynarze zaczynają wczuwać się w chwilę, przenoszą się w czasie - są na pokładzie płynącego donikąd żaglowca, wście­kle głodni. Olbrychski jest ich dowódcą i oni naprawdę boją się go. Skupienie Olbrychskiego udziela się wszystkim, a przy słowach - "od wczoraj busola wiruje, nie zna już północy", rzeczywiście obawiamy się o losy wyprawy. Ale moment pryska, Olbrychski, przed sekundą wściekły na swoich żeglarzy, nagle, na zupełnym luzie, mar­kuje scenę pojedynku z kapita­nom (Leon Krzycki).

W przerwie na papierosa, trwają rozmowy. W tekście jest zdanie - człowieku, czy ty z żelaza jesteś? - To może się skojarzyć widowni i filmem Wajdy pod tym samym tytułem. - Ludzie zaczną się śmiać i napięcie pryśnie. - Lepiej zastąpić to żelazo - spiżem... Olbrychski powtarza tekst, zastanawia się jak najlepiej zabrzmi wiadomość o busoli - gdy powie na wesoło, na poważnie, głośniej, czy ciszej... I snów chwila koncentra­cji i przerywnik - jakiś dowcip, anegdota z życia wielkich ludzi teatru, rozmowa z żoną i córką, przyznanie, że nie zna treści sztuki, co tylko ułatwia mu granie.

Kolejna scena - werbowanie marynarzy przed wyprawą. Kolumb jest najszczęśliwszym człowiekiem świata - pod patrona­tem ich królewskich mości zapowiada się cudowna podróż. - "Siadajcie na trzy zacne korwety, dostaniecie po trzy dukaty żołdu dziennie" - woła Kolumb. Nadchodzi biskup, którego jedynym zadaniem jest błogosławieństwo Kolumba przed wyprawą, przełożenie pastorału z jednej ręki do drugiej i majestatyczne opuszczenie sceny. Biskupa gra statysta, a błogosławieństwo w jego wykonaniu przypomina rozkazy dla wojska - wyprężone jak struna ramię wytycza: środkiem pójdą czołgi, lewą stroną pie­chota, prawą - atak. - Dlaczego walczysz z powietrzem - pyta Olbrychski. - Spróbuj bar­dziej miękko, podpatrz księ­dza...". Pan Witold - biskup nie może uporać się z tym gestem, chyba rzeczywiście podpatrzę biskupa Gocłowskiego - żartuje. - Jak będzie miękko, to powiedzą, że dyryguję orkiestrą... Rola pana Witka jest niby prosta, ale komplikuje ją gest błogosławieństwa. - Jak maszerują ha­labardnicy? - dopytuje się Bohdan Głuszczak. - Chłopcy, liczcie krok, ustawcie halabardy, nie, nie tak, dwóch idzie, dwóch stoi i dopiero potem maszerują wszyscy. Tak, razem z biskupem, jako jego asysta. A co robią ministranci? Czekają na biskupa! Wokół biskupa niech kręcą się wierzyciele. Nie tak! Jeszcze raz - woła pan Bohdan. Scenę werbunku powtarzano trzykrotnie. Za każdym razem Olbrychski grał inaczej, zmieniał barwę głosu, gestykulację, mimikę... Było to trzech różnych Krzysztofów Kolumbów, których łączyła wspól­na cecha - silny charakter i wiara w powodzenie wyprawy. Którego Kolumba pokaże Ol­brychski widzom? Czy swoją grą sprawi, że uwierzymy mu, że taki musiał być Kolumb, czy będziemy razem z nim przeży­wać przykucie do masztu? Czy po zakończeniu opowieści o je­go życiu - odpowiemy sobie na pytanie, kim był ten żeglarz, który walczył aż ze smokiem?. Na "Darze Pomorza", oczywiście, zobaczymy smoka i odcinanie mu ogona. Ogon zagra 23 dzieci. Pan Bohdan wyczarował tę scenę tłumacząc - ogon musi falować, góra, dół, góra... Ogon musi być załamany, ale wtedy nie faluje... Gdy pan Olbrychski utnie mieczem końcówkę, to wy się rozsypujcie na kawałki po scenie... No, rozbiegajcie się po scenie, turlać się proszę, turlać, a pochodnie robią ogień ze smoka... i tańczymy lambadę, wszy­scy, i koło, obok smoka...

Wieczorem, w naturalnej sce­nerii "Daru Pomorza" - będzie to na pewno niezapomniany spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji