Artykuły

Powrót Brechta

W artykule zamieszczonym na łamach "Współczesności" pyta Jerzy Koenig: "Co jest z Brechtem? Co z Brechta żyje we współczesnym teatrze? Kim jest i będzie - Brecht dla nas przede wszystkim: teoretykiem, inscenizatorem, autorem dramatycznym?".

Na te pytania odpowiedź dać może tylko teatr, tylko przedstawienia sztuk Brechta i litworów, wyrosłych z jego inspiracji ideowej i artystycznej. W ciągu ostatnich miesięcy odbyło się kilka premier sztuk Brechta, które zasługują na uwagę, dając po części odpowiedź na postawione przez Koeniga pytania.

Zacznijmy od przedstawienia "Kaukaskiego koła kredowego", które wystawił w Teatrze im. Jaracza w Łodzi młody reżyser i scenograf Jerzy Grzegorzewski. Dokonał on w tym przedstawieniu ciekawego zabiegu inscenizacyjnego przy opracowaniu tekstu.

Jak wiadomo sztuka Brechta zbudowana jest z dwóch ciągów fabularnych. Część pierwsza zawiera opowieść o losach gruzińskiej dziewczyny Gruszy, która ratuje z pożogi synka zamordowanego gu-bernatora, u którego żony jest służącą. Część druga jest historią wiejskiego mędrka, pisarczyka Azdaka, który zostaje naczelnym sędzią w czasie rewolucyjnych zamieszek. To on sądzić będzie sprawę Gruszy i jej dziecka w końcowej scenie sztuki. Otóż Grzegorzewski poprzekrawał obydwa wątki i wprowadził do sztuki układ chronologiczny, przeplatają sceny Gruszy scenami Azdaka. Po-mysł był na pewno ciekawy i nie widzę powodu, by traktować tekst Brechta, jako świętość, której nie wolno naruszyć. Sam autor "Kaukaskiego kola kredowego" ostrzegał przed onieśmieleniem wobec klasyków, a ponieważ już się nim stał, więc nie sadzę, by i wobec jego dzieł nie można było stosować tej zasady. Nie wszystko udało się Grzegorzewskiemu w realizacji jego zamysłu, nie zawsze starczyło mu doświadczenia technicznego dla precyzyjnego wykonania planu reżyserskiego, ale całość nabrała wewnętrznej logiki, a końcowe sceny przedstawienia, w których tak pięknie zbiegły się obydwa watki sztuki, wypadły znakomicie. Duży sukces odniosła w tym spektaklu EWA MIROWSKA w roli Gruszy, prosta, poetycka, chłopska i subtelna zarazem. Przekonująco zagrał Azdaka JÓZEF ZBIRÓG. Występowali w tym przedstawieniu nawet w mniejszych rolach tak dobrzy aktorzy, jak JERZY PRZYBYLSKI i KRZYSZTOF CHAMIEC. Podniosło to oczywiście rangę spektaklu, który spotkał się z bardzo serdecznym przyjęciem u łódzkiej publiczności.

Powstaje tu od razu pytanie: czy był to spektakl brechtowski, spektakl wierny autorowi? Sądzę, że tak, gdyż przekazał on myśl Brechta, jego lirykę, piękno jego poezji. Uczynił to środkami właściwymi stylowi reżysera i osiągnął skutek najważniejszy: dotarł do widzów. Wszelki dogmatyzm obcy był Brechtowi nie tylko w teorii, lecz także w praktyce, wobec własnej dramaturgii. Sam prze-rabiał swoje sztuki, ile razy je na nowo wystawiał, uważając, że w każdych warunkach, w każdym czasie, w każdym kraju trzeba czytać je na nowo i konfrontować z odczuciami (widzów. Toteż zgodził się bez trudu na propozycje Ireny Babel i Andrzeja Stopki, kiedy wystawiali po raz pierwszy w i Polsce "Kaukaskie koło kredowe" (w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie) w sposób odbie-gający dość poważnie od modelu Zespołu Berlińskiego i jego własnej inscenizacji.

Drugim ważnym spektaklem brechtowskim ostatniego okresu była inscenizacja "Dobrego człowieka z Seczuanu", którą zrealizował na scenie Teatru im. Horzycy w Toruniu Kazimierz Braun. Tym razem utalentowany reżyser, który ma już na swoim koncie udaną inscenizację "Kaukaskiego koła kre-dowego" był bardzo wierny i wskazówkom i stylowi Brechta. Stworzył bardzo czyste, brechtowskie przedstawienie, które zabarwił polską liryką i stonował nadmierne ostrości. Powstało w ten sposób bardzo piękne, urzekające swą liryką przedstawienie, które można porównać z najlepszą dotąd inscenizacją tej sztuki w Polsce, jaką było przed laty przedstawienie "Dobrego człowieka z Seczuanu" w Teatrze Dramatycznym m. st. Warszawy w reżyserii Ludwika Renę.

Rolę Szen Te zagrała w Toruniu uroczo TATIANA PAWŁOWSKA. Była delikatna i liryczna, zdobyła się też na potrzebną siłę w roli Szui Ta, złego kuzyna, przybywającego ratować z opałów biednego dobrego człowieka z Seczuanu. Prawdziwą niespodzianką toruńskiego spektaklu był PIOTR WYSOCKI, jako lotnik Sun, niedoszły mąż Szen Te. Lczynił on z tej postaci rzadko tak wyraźnie widocznej w przedstawieniach "Dobrego człowieka z Seczuanu" jeszcze jeden argument przeciwko warunkom społecznym, w których człowiek nie może być dobrym. Pokazał paralelę tej postaci do postaci Szen Te. Sun nie jest w gruncie rzeczy ziy. To warunki zmuszają go do tego, by takim się stał. On nie spotkał na swej drodze bogów, którzy by mu pomogli, jak Szen Te. I dlatego zwycięża w nim zły kuzyn Szui Ta. Byłem na przedstawieniu "Dobrego człowieka z Seczuanu", kiedy na widowni siedziała młodzież akademicka z toruńskiego uniwersytetu. Trzeba było widzieć z jaką uwagą słuchała ona tej sztuki, jak dobrze ją przyjmowała, jak rozumiała, by zdać sobie sprawę z tego, że Brecht trafia dziś znakomicie do najlepszej części naszej publiczności. Szczególnie jeśli jest tak starannie opracowany, tak trafnie zrozumiany i tak dobrze grany, jak w toruńskim spektaklu.

W recenzji Michała Misiornego z przedstawienia "Dobrego człowieka z Seczuanu", opublikowanej na łamach "Gazety Pomorskiej" przeczytałem zastanawiające zdanie: "Sztuki Brechta, zimne, rezonerskie, całkowicie wysterylizowane z czynnika poetyckiego i z zainteresowania fenomenem ludzkiego wnętrza, spotkały się, choćby przez swą inność, z ogromnym zainteresowaniem". Trudno o poważniejsze nieporozumienie. Sztuki Brechta, mądre i pouczające, są bowiem jednocześnie pełne poezji i liryki. Sam Brecht protestował nieraz przeciw tak oschłemu i jednostronnemu pojmowaniu jego dramatów. Przedstawienie Brauna zaprzeczyło tezie krytyka, opierając się na jednej z najbardziej poetyckich sztuk Brechta. Może więc wyjaśni jedno z nieporozumień, narosłych wokół twórczości autora "Matki Courage" w Polsce.

I wreszcie "Happy end" w Teatrze Starym w Krakowie.

Nie jest to właściwie sztuka Brechta, lecz utwór napisany przy jego współudziale w rok po "Operze za 3 grosze" i grany i pod pseudonimem Dorothy Lane. Brecht napisał tylko do tej sztuki songi i nadał jej swój styl. Była dla niego czymś w rodzaju wprawki przed napisaniem "Świętej Joanny szlachtuzów". Akcja "Happy endu"rozgrywa się w okresie prohibicji w USA. Bohaterami sztuki są gangsterzy i oficerowie Armii Zbawienia. Jej ostrze społeczne jest słabsze" i słusznie Zygmunt Hübner (reżyser spektaklu) zrezygnował w swej inscenizacji z mocniejszego podkreślenia krytyki społecznej. Za to najcenniejszym jej atutem są znakomite songi z muzyką Kurta Weilla, które sprawiają, że po dziś dzień ogląda się ten utwór z przyjemnością. Jest to prekursor współczesnego musicalu, komedia muzyczna o prawdziwych walorach literackich.

Przedstawienie jest żywe, barwne, ładnie opracowane, pod względem muzycznym i oprawione w ramę niemego filmu amerykańskiego z lat dwudziestych. Ma też bardzo trafną obsadę. ROMANA Próchnicka gra ostro i wyraziście bohaterkę sztuki Lilian Holliday, wydobywając z tej roli zarówno lirykę, jak i humor Brechta. Może za mało jest w jej ujęciu zmysłowości, ale to wynagradza Próchnicka znakomitą interpretacją songów, a szczególnie songu marynarskiego. Bardzo dobrym jej partnerem jest w roli gangstera Billa Crackera - RYSZARD KII.IPSKI. Wśród jego kompanii wyróżnia się FRANCISZEK PIECZKA i ANTONI PSZONIAK. Słabiej wypadła tym razem MARTA STERNICKA, która śpiewa songi Brechta raczej jak piosenki. Można też mieć zastrzeżenia do damskiej obsługi knajpy Billa. Wygląda ona jak dziewczęta ze studenckiej kawiarni "Pod jaszczurami", a nie jak półświatek Chicago, Ale i to nie zmniejsza walorów i sukcesu przedstawienia. A więc i la Brecht zwyciężył.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji