Artykuły

Po XXI Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych

Tak więc kolejny XXI Festi­wal Polskich Sztuk Współ­czesnych we Wrocławiu ma­my już za sobą. Pora na refle­ksje. Zakończył się lawiną na­gród, jurorzy okazali się tym ra­zem nad wyraz hojni. Przyznam, że dziwi mnie ta ich rozrzutność. Podejrzewam, że może wynikać z jakiejś osobliwej nadwrażliwości, z obawy, by nikogo nie urazić. Tegoroczny festiwal był jakby lepszy od poprzedniego, ale i je­mu daleko do doskonałości. Zaprezentowano przedstawie­nia, jakościowo bardzo różne. Tyl­ko w ich wyborze dała się zauwa­żyć pewna jednolitość, dotycząca samego tematu - problemu. Nie chciałbym pomawiać nikogo o tendencyjność, ale tak spiętrzonej ilości dzieł, w których mówi się głównie o przywarach naszego społeczeństwa, dawno nigdzie nie nagromadzono. Dramatopisarze zaprezentowani w tym festiwalu, zupełnie jakby się i zmówili, aby pokazać Polaka mo­żliwie jak najpaskudniej, od jak najgorszej strony.

Każdy ma prawo sobie lepić własne wyobrażenia - o wszyst­kim. To prawda. O własnym spo­łeczeństwie oczywiście też. Ale nie każde wyobrażenie nadaje się zaraz do uogólnień. Zwłaszcza zaś, kiedy chodzi o materię tak zło­żoną jak "demaskowanie degene­racji", czegokolwiek by ona nie dotyczyła. W tej materii wszelkie uogólnienia wymagają już nie tylko kompetencji, ale i wysubli­mowanej kultury. Pewnej wresz­cie delikatności, która powstrzy­mywałaby od wulgarnych naturalizmów. O wadach społeczeństwa mówić trzeba. Jest to najskuteczniejszy sposób uleczenia się z nich. Pow­staje tylko problem - jak mó­wić. Jaką formę przyjąć, by na­wet gorzkie słowa nie stały się pospolitym opluwaniem. Niestety nie każdemu można zaufać w tym względzie. Przykładem takiej - nie tylko po­myłki, ale wręcz rażącego nieporo­zumienia, było dla mnie przedsta­wienie Janusza Krasińskiego (wg opowiadania Marka Nowakowskiego - teatr Rozmaitości Warszawa) "Wesele raz jeszcze". To "świadome nawią­zanie" do dramatu St. Wyspiańskiego, to właśnie nic innego jak niedelikatność. A może już nawet lekce­ważenie - bądź co bądź, pewnego, trwale wpisanego w naszą świado­mość symbolu.

Niestety nie sprawdził się też na scenie, znakomity reportaż Hanny Krall "Zdążyć przed Pa­nem Bogiem". Ta wielka, tragiczna ludzka sprawa (powstanie w Getcie warszawskim) zupełnie inaczej przemawia do nas poprzez słowo pisane - inaczej ze sceny. Pozostawieni sam na sam z le­kturą, otwieramy się na jej tra­gizm. Głęboko nas porusza. W teatrze natomiast (mimo że reży­serował Dejmek) te same pyta­nia i odpowiedzi pozostają zimne. Jakby nagle powiększyła się od­ległość dzieląca nas od nich. I to źle. Literatura faktu rządzi się, jak widać własnymi prawami. U ich podłoża leży - przede wszystkim właściwy wybór wąt­ków - i właściwa inscenizacja - ów ton, od którego dopiero wszystko inne się zaczyna. Zabrakło mi go też w poznań­skim przedstawieniu dramatu Bohdana Urbankowskiego "Mochnacki - sny o Ojczyźnie". Rzecz jest napisana z ogromnym ładun­kiem możliwości inscenizacyj­nych. W moim przekonaniu - napisana znakomicie. Cóż, skoro ani reżyser, ani aktorzy nie sprostali temu zadaniu. Rzęsiście oklaskiwano przedstawie­nie "Sto rąk - sto sztyletów" Je­rzego Żurka, w reżyserii Jerzego Krasowskiego. Samo przedstawienie nie uzasadniało tak wysokiej tempe­ratury na widowni. Było wprawdzie warsztatowo nienaganne, akademicko czyste, ale i na tym koniec.

Podobnie oklaskiwano "Daczę" I. Iredyńskiego. (Teatr S. Jaracza w Ło­dzi - reż. Mikołaja Grabowskiego). A przecież sztuczka miałka i właś­ciwie żadna. O rodzimych snobach wiemy wystarczająco dużo, jeśli więc już portretować ich - to porządną, wyrazistą kreską. A nie tak mizernie, że nic z tego nie wynika. Wprawdzie - i reżyser, i aktorzy ratowali Daczę jak mogli, ale co się nie da, to się nie da.

Oddzielne zagadnienie na tle festiwalowych wątpliwości, stano­wi dla mnie "Operetka" Witolda Gombrowicza. (Teatr Dramatycz­ny Warszawa - reż. Maciej Prus). Parada znakomitości - Holoubek, Zapasiewicz, Dobrowolska, Fron­czewski, Boże! nic tylko na ko­lana. Wreszcie nagrody i jeszcze raz nagrody... A mnie - przed­stawienie to nie przekonało. Myś­lę, że reżyser powinien, a w każ­dym razie mógł był zaufać auto­rowi, który wyraźnie rzecz prze­cież skomentował - "ma być bos­ko idiotycznie i doskonale skle­rotycznie - ma być operetkowo". Tak chciał Gombrowicz. Maciej Prus potraktował sztukę odkrywczo - co oznacza do­wolnie. Zapominając jednak, jak większość "twórczych" reżyserów, o granicach tej dowolności. Fakt, że łatwiej jest robić rzeczy do­wolne niż zadane, ale bywa, że nawet maturzyści rezygnują nie­kiedy z takiego ułatwienia.

NAJBARDZIEJ przekonywa­jące były, w moim przeko­naniu, oba przedstawienia wrocławskich teatrów - "Koczowisko" T. Łubieńskiego w reż. T. Minca (Teatr Polski) i "Przy­rost naturalny" T. Różewicza, w reż. K. Brauna (Teatr Współcze­sny). Oba przedstawienia recenzowaliś­my w swoim czasie dość obszernie. Dziś tylko chciałbym potwierdzić ich wyjątkową rzetelność, wysoki poziom i bezsporną urodę. Wydaje mi się, że wrocławskie przedstawienia sku­piły w sobie coś, czego zabrakło in­nym festiwalowym propozycjom - osobliwy klimat - powagę - i chy­ba duszę. Bez której żaden teatr obejść się nie może. A w ogóle to, na marginesie tych festiwalowych niepokojów i wątpliwości warto może przypo­mnieć słowa Stanisławy Wysoc­kiej: "...do teatru trzeba przy­nosić gotowe rezultaty głębokich rozmyślań - a to przepuszczone przez filtr intelektu. Emocja mu­si być zrównoważona". Obowiązują po obu stronach rampy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji