Artykuły

Porwanie w Tiutiurlistanie

Czy teatr kukiełkowy jest teatrem sce­nografia? Czy słowo pełni w nim tylko funkcję pretekstu? Wbrew wszelkim su­gestiom - nie.

Teatr lalki i aktora jest teatrem lite­ratury. Ściślej: teatrem literatury baś­niowej, teatrem bajki. Poprośmy w su­kurs Obrazoowa:

"Aktorzy grają na scenie nie człowieka, lecz odmianę człowieka. Lalki pozwalają wyobrazić najogólniejsze cechy ludzkie. Molierowski Harpagon jest genialnym por­tretem skąpca. Ale kruk w bajkach La Fontaine'a jest tylko pychą, a lis chytrością. I dlatego bajka jest naturalnym kró­lestwem teatru lalek".

A więc teatr kukiełkowy jest mieszka­niem bajki. Bajki z jej moralizator­stwem, z jej wartościami dydaktycznymi. On może w jednej postaci spiętrzyć zło, w innej dobro; dać wzory uczuć i na­miętności, gestów i sytuacji - bo dyspo­nuje lalkami. Prof. Jan Kott idzie jeszcze dalej: nazywa sztukę teatru kukiełkowe­go (Obrazcowa) teatralną powiastką filozoficzną. Pisze:

"Tak właśnie postępował Wolter. Czyż Kandyd, dr Pangloss i Kunegunda nie są zwykłymi kukłami, którym wielki pisarz dał parę niezmiennych gestów i bardzo wiele zdrowego rozsądku? A mimo to obraz osiemnastowiecznego świata ukazany w podróżach Kandyda jest prawdziwy i więcej nam mówi o dogorywającym feudaliźmie od wielu historycznych rozpraw".

Pamiętamy o tej konwencji patrząc na każde widowisko lalkowe - uchroni nas to od wielu nieporozumień. Ale spór o wałbrzyskie "Porwanie w Tiutiurlistanie" zacznijmy nie od scenografa (Zdzisław Tuczyński), nawet nie od reżysera (Sta­nisław Bukowski): od literata. Bo teatr kukiełkowy jest też teatrem literatury...

Wojciech Żukrowski napisał w czasie wojny uroczą opowieść pt "Porwanie w Tiutiurlistanie" To ważna informacja: w czasie wojny. Klimat czasu, w któ­rym powstaje dzieło jest często kluczem do rozszyfrowania jego tendencji. Książ­ka uczestnika, kampanii wrześniowej, na­pisana wówczas, gdy po Krakowie hula­ły budy gestapo załadowane opałem do pieców krematoryjnych i mówiące o - baśniowej co prawda - wojnie musi być satyrą na wojnę. Taką też jest! Oto jeden z epizodów walki:

"Król Baryłko VII zeskoczył z konia, wykonał głęboki przysiad i z trudem się wyprostował, tak mu ciążyła zgrzytająca zbroja. Podeszli ku sobie poważnym kro­kiem.

- Dobrze idzie - sapał król Baryłko.

- Pierwszorzędnie - warknął król Cy­namon.

- Ale przepraszam cię królu Cynamonie - zaczął zmieszany król Baryłko - do­prawdy w tym hałasie traci człowiek gło­wę, od godziny już się męczę i nie mogę sobie przypomnieć, o co my się bijemy?

- Jak to o co? - szepnął zdumiony król Cynamon - o ten pierniczek migdałowy!

- O takie głupstwo? - zdziwił się.

- Jak to głupstwo, dałem ci przecież w ciemię berłem.

- Ach, już wiem! Tylko nie mów o tym głośno, bo się nie będą chcieli za nas bić - wskazał ręką na wpatrzonych w ich twarze żołnierzy (...).

I bitwa potoczyła się dalej".

Albo - ileż goryczy jest w słowach uczestnika tej wojny o pierniczek, ka­prala Marcina Pypcia, gdy opowiada o zakończeniu walki:

"Czegóż nam nie obiecywano... Każdy z wysłużonych żołnierzy miał dostać grządkę pod uprawę rzodkiewki, co sobota mieliś­my prawo jeździć łódką w parku miej­skim, a w tłusty czwartek miano nam wy­dać po pięć pączków z różaną konfiturą, własnoręcznie zrobionych przez królową Kleponię (...).

Potem było wszystko inaczej... zapomnia­no o nas, zapomniano...".

I wreszcie - czy w ,,nieśmiertelnym hymnie" Tiutiurlistanu granym na trąbce przez Pypcia nie słyszycie echa sławet­nego marsza "Marszałek Śmigły - Rydz"?

"Mayonez dzielny wódz, z nim pójdziem wroga tłuc, Nikt nas nie zmoże, nikt, bo mamy dobry wikt!"

W tym kontekście tarapaty Pypcia, Chytruski i Mysibrata Miauczury zwią­zane z poszukiwaniem i zaspokajaniem kaprysów królewny Wiolinki mają okre­ślony cel: uchronić ojczysty Tiutiurlistan przed najazdem wrogich wojsk, nie do­puścić do wybuchu wojny. Miauczura o mało nie przepłaca tego, a Pypeć prze­płaca - życiem.

Z tej szlachetnej tendencji bajki Żukrowskiego w sztuce Anny Zelenay zo­stało niewiele. Jej baśń dramatyczna jest podwałą dobroci zamiast być potępieniem wojny. Anna Zelenay wyposażyła swych bohaterów w dobre serca, w ciepło i we­wnętrzną pogodę - i to dobrze. Chy­truska - na przekór utartym o lisach pojęciom - bezinteresownie karmi pchły w swym futerku, a później, gdy Wiolinka przymiera głodem, sprzedaje je do cyrku "Merdano". Kot Miauczura sprzedaje swój cień. Pypeć rozstaje się z trąbką - po to by Wiolinka miała buty. Na to wszystko jest pokrycie w tekście Żukrowskiego. Czepiam się więc tego, czego nie ma w adaptacji scenicznej. Czasem jednak trzeba tak robić: gdy idea utworu scenicznego mija się z ideą książki, z której się on wywodzi. We Wrocławiu krąży dowcip, że znany re­żyser, autor wielu adaptacji scenicz­nych, Jakub Rotbaum przygotowuje obec­nie "Kapitał" Marksa na scenę. Co po­wiedzielibyście o tej przeróbce, gdyby pominięto w niej teorię wartości dodat­kowej?...

"Porwanie w Tiutiurlistanie" zostało wystawione starannie. Zdzisław Tuczyń­ski zaprojektował ładne lalki i pomysło­wo rozwiązał plastycznie scenę gry w warcaby królów - antagonistów. Stanisław Bukowski pomógł autorce w spły­ceniu bajki Żurkowskiego, źle ustawił sytuację sądu nad Miauczurą w akcie IV (odsłona 3) oraz - bez żadnego po­wodu - całą tę odsłonę poprowadził na naciśniętym do niemożliwości pedale; w całości dał jednak widowisko wartkie, dobrze wypunktowane i - miłe.

Z wykonawców najbardziej podobali mi się: Kazimierz Ostrowicz (Miauczu­ra), Zdzisław Budzicki (Barnello) oraz Alicja Ostrowicz, która była na prze­mian Papugą, Pchinellą i Ropuchą. Na­tomiast zupełnie nie do przyjęcia jest Jadwiga Peryga w prologu i epilogu. Na taką ilość pustych gestów można sobie pozwolić wtedy, gdy jest się już wielką aktorką; do tego czasu trzeba grać dostępnymi sobie środkami. Tańce Mileny Drabent - interesujące i zabawne.

Państwowy Teatr Lalek wznowił "Por­wanie w Tiutiurlistanie" na dzień swe­go jubileuszu. Z Warszawy i Wrocławia przyjechali goście, wygłoszono mnóstwo przemówień. Mówcom nie udało się je­dnak utopić w potoku słów rzetelnego wzruszenia, które ogarnęło wszystkich siedzących na sali na myśl o prze­ogromnych trudach, ofiarności i poświę­ceniu całego zespołu teatralnego. Myśle­liśmy o aktorach i pracownikach techni­cznych, reżyserach i scenografach, dy­rekcji i kierownictwie objazdu - ciepło i serdecznie. Myśleliśmy o ich wędrów­kach przez mrozy i zawieruchy śnieżne do odbiorcy, który - w nie zawsze opa­lonej sali - czekał na wzruszenie, ra­dość i rozrywkę; o ich dziesięcioletniej pracy - jak trudnej oni tylko to wie­dzą..

Nie wygłaszałem przemówienia, ani na bankiecie, ani na uroczystości jubi­leuszowej, a chciałbym bardzo coś po­wiedzieć ludziom wałbrzyskiego teatru:

Gdy przyjechałem do Wałbrzycha spy­tałem małego chłopca o ulicę Mariana Buczka. Nie wiedział. Wówczas zapyta­łem o Teatr Lalek. Chłoptaś rozpromienił się i wskazał mi adres z dokład­nością mapy sztabowej.

Nie martwcie się tym, że kierownik wydziału kultury Prezydium WRN nie przybył do was ani na jubileusz, ani nigdy poprzednio. Może po prostu nie wie o waszym istnieniu?... Malcy Wał­brzycha, Dzierżoniowa, Zgorzelca i pię­tnastu innych miasteczek dolnośląskich - wiedzą.

Pozbierajcie ich wszystkie promienne uśmiechy: to są wasze Medale Dziesię­ciolecia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji