Artykuły

Wspomnienie o Janinie Romanównie

W październiku mija 25 rocznica śmierci Janiny Romanówny. Jednej z największych aktorek mojego pokolenia - wspomina Witold Sadowy.

W październiku mija 25 rocznica śmierci Janiny Romanówny. Jednej z największych aktorek mojego pokolenia. Wielkiej damy polskiego teatru. W pełnym tego słowa znaczeniu. Wzbudzała zachwyt, kiedy wchodziła na scenę. W życiu prywatnym godna najwyższego szacunku. Przebywanie w Jej towarzystwie nobilitowało każdego, kto miał zaszczyt poznać Ją osobiście. Szczęśliwy los zrządził, że mogłem być z Nią blisko. Przebywać w Jej kręgu i podziwiać Ją na scenie. A nawet zagrać u Jej boku. Zachwycać się Jej aktorstwem i urokiem osobistym. Jej wszechstronny talent poparty pracą i wytrwałością, błyszczał na scenie pełnym blaskiem. Prawda wewnętrzna, głębia przeżyć i bogactwo środków wyrazu widoczne były w Jej rolach dramatycznych i komediowych. Cechowała Ją przy tym niezwykła skromność. Jak wiele aktorek tamtej epoki, szukała specjalnego wyrazu dla swoich scenicznych postaci. Szczególną cechą Jej aktorstwa było delikatne przerysowywanie słowa i gestu. Coś w rodzaju "maniery". Ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. Po mistrzowsku budowała postacie. Bezbłędnie i finezyjnie prowadziła dialog. Każdy, kto Ją zobaczył chociaż raz na scenie, poddawał się Jej niezwykłemu urokowi. Dzisiejsze pokolenie niewiele wie o tej artystce. A może nawet nie słyszało o Niej? Choć za życia weszła do historii polskiego teatru. Ale cóż? Świat pędzi naprzód w zawrotnym tempie. Przybywają coraz to nowi utalentowani ludzie. Szybko zapominamy o dawnych ulubieńcach. Toteż kiedy w październiku 1991 roku żegnaliśmy Janinę Romanównę na Powązkach, oprócz rodziny, zebrała się zaledwie garstka Jej uczniów i przyjaciół. Wzruszająco żegnali Ją Andrzej Łapicki, reprezentujący wówczas Związek Artystów Scen Polskich jako Prezes i Katarzyna Łaniewska - Jej uczennica. Nie było tłumów. Ani radia i telewizji. Nie była serialową aktorką. W filmie też niewiele grała. Jej domeną był teatr. Tam błyszczała pełnym blaskiem .W dniu pogrzebu przedstawiciel ówczesnego Ministerstwa Kultury ściągnięty przeze mnie na siłę, nie powiedział ani jednego słowa nad Jej grobem. Tyle tylko że przyniósł kwiaty. Smutne, ale prawdziwe

Urodziła się we Lwowie 9 października 1904 roku. Jej ojcem był znany aktor teatrów lwowskich Władysław Roman. Aktorstwa uczyła się u wielkiej Tekli Trapszo, śpiewu u profesor Zofii Frankowskiej. Debiutowała we Lwowie w roku 1921 rolą Kasztelanki w "Don Juanie" Tadeusza Rittnera u boku Wojciecha Brydzińskiego. W roku 1924 przyjechała do Warszawy. Do Teatru Narodowego na zaproszenie Juliusza Osterwy. Zaproponował Jej rolę Amelii w "Mazepie" Juliusza Słowackiego. Sam zagrał Mazepę. Rok później porwał Ją do Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego Aleksander Zelwerowicz. Zagrała u niego między innymi Rozalindę w "Jak wam się podoba", Horodniczankę w "Rewizorze" i Rozynę w "Cyruliku sewilskim". W roku 1926 przyjęła propozycję dyrektora Arnolda Szyfmana i przeszła do jego Teatru Polskiego. Pracowała w nim do końca swojej kariery. Jej przedwojenny dorobek aktorski w Teatrze Polskim to wachlarz różnorodnych ról. Począwszy od Hesi w "Moralności pani Dulskiej", Klary w "Ślubach panieńskich", Wandzi w "Grubych rybach", a nieco później Krystyny w "Ludziach w hotelu" i znakomitej Elizy w "Pygmalionie" z Aleksandrem Węgierko w roli Higginsa. Grała też Roxanę w "Cyrano de Bergerac", Fanny w "Mariuszu" i Anetkę w komedii muzycznej "Rozkoszna dziewczyna". Ściągała tłumy do teatru, ratując kasę dyrektorowi Szyfmanowi. Dzięki temu mógł wystawiać w swoim teatrze wielki repertuar. Rozgłos przyniosła Jej rola Aktorki w dwuosobowej sztuce Antoniego Cwojdzińskiego "Freuda, teoria snów". Grana latami przy wypełnionej po brzegi widowni.

Ten piękny przedwojenny okres w Teatrze Polskim przerwała w roku 1939 wojna. W okresie okupacji niemieckiej pracowała jako kelnerka w kawiarni "U Aktorek". Występowała na tajnych spotkaniach w prywatnych mieszkaniach czasem w Kawiarni "U Aktorek ". Interpretowała cudownie piosenki. Po Powstaniu Warszawskim znalazła się w Krakowie. Dyrektor Karol Frycz złożył jej propozycję engagement. Ale ponieważ nie mógł Jej zaoferować mieszkania, odmówiła i wybrała propozycję Władysława Krasnowieckiego. Pojechała do Łodzi. Do Teatru Wojska Polskiego. Zagrała tam dwie pierwsze, znakomite powojenne role: Zuzanny w "Weselu Figara" i Hrabiny Idalii w "Fantazym" Juliusza Słowackiego. Fantazego grał Jan Kreczmar. Ulubiony jej partner w kolejnych sztukach. Z rodziną Kreczmarów, Justyną i Janem, łączyła Ją przyjaźń. Była matką chrzestną ich przedwcześnie zmarłego syna Adasia, wielce utalentowanego poety.

Rolę Idalii powtórzyła na scenie Teatru Polskiego, kiedy wróciła do Warszawy. Jej pierwszą rolą w stolicy była Penelopa w sztuce Morstina "Penelopa". Odysem był Jan Kreczmar. Warszawa powitała Ją entuzjastycznie. Kolejne jej wielkie role w Teatrze Polskim to Elwira w "Mężu i żonie" Aleksandra Fredry z Janem Kreczmarem w roli Męża. Justysię grała Justyna Kreczmarowa a Kochanka Czesław Wołłejko. Przedstawienie reżyserował Bohdan Korzeniewski. Znakomicie przyjęte przez publiczność i krytykę latami nie schodziło z afisza w częściowo zmienionej obsadzie. Grane było w Paryżu w Teatrze Narodów i w Londynie. Wkrótce wielkim wydarzeniem stała się Jej rola Królowej Bony w sztuce Morstina "Polacy nie gęsi". Cały tekst rewelacyjnie zagrała w języku włoskim. Publiczność nagradzała ją huraganami braw. Inne, pamiętne Jej role to "Sprytna wdówka" w komedii Carlo Goldoniego, George Sand w "Lecie w Nohant", Celimena w "Mizantropie", "Wariatka z Chaillot", "Candida" i "Pani Warren" Shawa oraz Dulska.

Ostatnią Jej rolą była Sybilla w sztuce Tadeusza Łomnickiego "Noe i jego menażeria". Pożegnała się nią z warszawską publicznością w roku 1970 na scenie Teatru Kameralnego.

Poza aktorstwem zajmowała się pedagogiką. Była profesorem w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie. Studenci uwielbiali Ją. Wychowała kilku wspaniałych aktorów: Andrzeja Seweryna, Ignacego Gogolewskiego, Alicję Pawlicką i Katarzynę Łaniewską. Do końca żyła teatrem, ale nie chciała już w nim uczestniczyć. Mówiła do mnie ze smutkiem, że to już nie jest Jej teatr.

Byłem szczęśliwy, że obdarzyła mnie sympatią. W ostatnim okresie Jej życia miałem z Nią i Jej mężem, znakomitym dyrygentem Mieczysławem Mierzejewskim, bliski kontakt. Mietek Gajda jeszcze bliższy. Codziennie telefonowałem do Niej. Rozmawialiśmy o teatrze, o sztuce aktorskiej i nowych przedstawieniach a także o życiu, które przemija. Nie wychodziła już z domu i nie bywała w teatrze, ale bez przerwy o nim mówiła. Interesowała się, co się w nim dzieje. Pisałem o Niej w prasie i przypominałem Jej sylwetkę, kiedy tylko mogłem. Ostatnio z okazji Jej urodzin i okazji nadania Jej tytułu " Zasłużony dla kultury polskiej". Cieszyła się jak dziecko. Polskie Radio wiedząc że jestem z Nią w bliskich kontaktach, zwróciło się do mnie z prośbą, abym namówił Ją na nagranie fragmentów najbardziej ulubionych jej ról. Odmówiła. Powiedziała mi: " Witusiu, jesteś kochany, ale to już nie dla mnie. Umarłabym ze strachu". Rozumiałem Ją. Zastanawiałem się tylko, dlaczego nie pomyślano o tym wcześniej? .Nasze rozmowy telefoniczne ciągnęły się godzinami. Była wierną czytelniczką moich tekstów. Podrzucała mi często tematy. Pisałem przecież nie tylko Pożegnania i Wspomnienia. W dniu Jej 80-tych urodzin przypomniałem Ministerstwu Kultury i Sztuki o Jej istnieniu. Przysłali kwiaty i delegację. Nie bardzo chciała, aby Ją oglądano. Ja także długo czekałem na złożenie Jej wizyty. Mówiła mi, że chciałaby, abym zachował Ją w pamięci taką, jaką ją znałem przed laty. Wreszcie uległa moim prośbom. Pozwoliła mi przyjść do siebie. Niewiele się zmieniła. Stała się tylko mniejsza i drobniejsza. Kiedy przytuliłem Ją do siebie na powitanie, wyczułem, że nosi gorset. Kręgosłup - pomyślałem. I tak było w istocie. Zachowała dawną urodę, wdzięk, dowcip i bystrość umysłu. Kiedy Ją komplementowałem, powiedziała mi, że to nie Jej zasługa, tylko "różu z pudełka".

W dniu Jej ostatnich urodzin była już bardzo chora. O kolejnej wizycie nie było już mowy. Posłałem Jej tylko bukiet róż. Wieczorem zatelefonowała do mnie, dziękując za pamięć i przepraszała, że nie może mnie zobaczyć. Jej głos był zmieniony i smutny . Miała trudności z mówieniem To była nasza ostatnia rozmowa Dwa dni później, 11-go października 1991 roku zakończyła życie. Jej serce przestało bić. Odeszła na zawsze. Ale w mojej pamięci pozostała wraz z rolami, które widziałem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji