Artykuły

"Wściekłość", Bogini, opiewaj Kleczewskiej

"Wściekłość" Elfriede Jelinek w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Tomasz Domagała na blogu Domagalasiekultury.

Tekst Elfriede Jelinek "Wściekłość" ma podtytuł - "krótki epos", a w pewnym jego miejscu padają następujące słowa: "Śpiewaj. Oddaj cześć. Gniew opiewaj". W tym kontekście łatwo o skojarzenia z innym, stojącym u początków kultury europejskiej eposem - homerycką Iliadą. Jej pierwsze słowa brzmią następująco:

"Gniew, Bogini, opiewaj Achilla, syna Peleusa,

zgubę niosący i klęski nieprzeliczone Achajom,

co do Hadesu tak wiele dusz bohaterów potężnych

strącił, a ciała ich wydał na pastwę sępom drapieżnym

oraz psom głodnym. Tak Dzeusa dokonywała się wola."

I właściwie mogłyby od biedy służyć za krótkie streszczenie spektaklu Mai Kleczewskiej w Teatrze Powszechnym, która wraz z dramaturgiem Łukaszem Chotkowskim wzięła na warsztat utwór austriackiej noblistki. Utwór ten ma formę kilkudziesięciu stronicowego monologu prozą. Kleczewska i Chotkowski musieli rozpisać go na aktorów i sytuacje. Punktem wyjścia spektaklu stał się atak islamskich terrorystów na redakcję paryskiego czasopisma Charlie Hebdo, której ekwiwalent w spektaklu stanowi redakcja fikcyjnej Telewizji Wściekłość. Na dwóch olbrzymich ekranach, zawieszonych nad pomieszczeniami redakcyjnymi widzimy transmisje TV Wściekłość oraz TVP Info, nadającą program na żywo, zgodny z fizycznym czasem przedstawienia (godz. 17, 25 września 2016). Po kilku minutach prologu w redakcji rozpocznie się główny program TV Wściekłość - Wiadomości. Odtąd przedstawienie będzie się rozgrywało symultanicznie - w redakcji i innych miejscach świetnej scenografii Zbigniewa Libery - oraz na ekranach scenicznej telewizji. Napięcie między rzeczywistymi wydarzeniami w redakcji a ich ekranowym ekwiwalentem stanie się głównym filarem tej części przedstawienia. Oczywiście z czasem - podobnie zresztą jak w dzisiejszym świecie - wydarzenia na ekranach staną się ważniejsze, żeby w końcu całkowicie zdominować tę część spektaklu. Stopniowo zmieni się też ich status z realistycznego na oniryczno-symboliczny.

Prezenterką wiadomości w Telewizji Wściekłość jest - Elfriede (Aleksandra Bożek), łudząco podobna do Mai Kleczewskiej. To tu właśnie padną owe homeryckie słowa - gniew opiewaj - zaś Elfriede (a wraz z nią Maja Kleczewska) - stanie się współczesnym Homerem Europy, piewcą nie "gniewu Achilla", a "wściekłości", bo od czasu Homera nasza cywilizacja zrobiła postęp - szlachetny gniew przerodził się w niską wściekłość, która - w przeciwieństwie do gniewu - nie da się już kontrolować. Wściekli, pozbawieni kontroli jesteśmy bezbronni, wystawieni na łup brutalnego, bezwzględnego Trojańczyka. Bo o wściekłości naszej, "współczesnych Achillesów", jest to spektakl. O wściekłości, "co do Hadesu tak wiele dusz bohaterów potężnych strąciła", o wściekłości, wynikającej z naszej małostkowości i zachłanności. A dlaczego tak się dzieje? Bo tak dziś "Dzeusa dokonuje się wola". Oczywiście pod warunkiem, że każdy ma jakiegoś "swojego" Dzeusa, w którego wierzy.

Wiodącym motywem Iliady jest gniew Achillesa, który z powodu zatargu z Agamemnonem o brankę odmawia udziału w walkach podczas oblężenia Troi. Czyni to w kluczowym momencie wojny, kierowany osobistą urazą. Gdy spojrzymy na "Wściekłość" przez pryzmat Homera, zobaczymy w niej diagnozę, jaką stawia Jelinek współczesnej Europie. Otóż w tle histerycznych targów o kwoty uchodźców, będących przyczyną naszego gniewu i niczym nieumotywowanej wściekłości - trwa wojna. Wojna dużo ważniejsza niż fala jakichkolwiek uchodźców - wojna z różnego rodzaju fundamentalistami, zarówno zewnętrznymi - ISIS, jak i wewnętrznymi, takimi jak nacjonalistyczne bojówki, członkowie ONR-u czy osobnicy pokroju Breivika. Ci bezwzględni "Trojanie" walczący na śmierć i życie, napadają na nasze "greckie namioty" i zaczynają nas, rozwydrzone, obrażone, hamletyzujące bachory wybijać. My, niestety, za bardzo skupiamy się na ilości "Chryzeid" czy też "Bryzeid" w naszych krajach, tracąc z pola widzenia wrogów, którzy - jak tak dalej pójdzie - wszystkich nas zabiją. Utną nam głowy. Zamykanie się w swoich domach, miastach, państwach nie na wiele się zda. Musimy walczyć i wygrać, jeśli chcemy przetrwać. Ale walczyć z fundamentalistami, nie z uchodźcami, którzy są ofiarą wściekłości zarówno fundamentalistów jak i naszej. Właśnie o tej naszej dzikiej, histerycznej wściekłości opowiada Jelinek, wcielając się we współczesnego Homera. Jej epos nie jest jednak skończony. Ciągle trwa, a jaki będzie jego koniec - czas pokaże.

Kleczewska ten współczesny epos ku przestrodze nas wszystkim dopowiada. Wchodzimy do teatru Powszechnego i na foyer widzimy porzucone przez uchodźców rzeczy - koce, kubki, gazety - wszystko to nie ma już właścicieli, bo nie żyją. Na ścianach foyer wisi lista 23 tysięcy ludzi, którzy już zginęli na tej wojnie. W finale spektaklu, gdy wszyscy bohaterowie zostaną zabici, a Elfriede wyjdzie, by powiedzieć do nas kilka słów, za nią na ścianie wisieć będą kartki z nazwiskami wszystkich zabitych. Jednej brakuje. Czy to miejsce czeka na nasze nazwiska?

Tak więc trwa wojna. My idziemy na przerwę, a w redakcji Tv Wściekłość wciąż trwają rozmowy. Po przerwie znikną ekrany, a Maja Kleczewska ze swoimi aktorami przeprowadzi nas przez konfrontację z różnymi obliczami Boga i religii oraz pokaże nam, co się z nami wszystkimi stanie, jeśli się nie opamiętamy. Wszyscy skończymy na podłodze Charlie Hebdo czy innego Bataclanu. Chór śmiechów (aluzja do prześmiewczych karykatur Mahometa?) będzie wtedy mógł wreszcie bezkarnie wybrzmieć i ulecieć w przestrzeń - tylko czy widzom będzie wtedy do śmiechu...?

W spektaklu, który oglądałem 25 września, rzeczywistość dopisała ponury prolog - na pasku lecącego od 17.00, na żywo TVP Info ciągle pojawiała się informacja, że zwycięzcą Festiwalu Polskich Filmów w Gdyni został film Ostatnia rodzina, a srebrne Lwy trafiły do Macieja Pieprzycy za film "Jestem mordercą". Po wyjściu z teatru pomyślałem, że w kontekście całości przedstawienia tytuły tych filmów - czy tego chcemy, czy nie - stanowiły złowrogie, symboliczne dopełnienie diagnozy Jelinek/Kleczewskiej. Czy zatem naprawdę jest tak źle? Bez względu na tekst Jelinek czy spektakl Kleczewskiej na to pytanie musicie sobie Państwo odpowiedzieć sami i to natychmiast. Czasu jest niewiele.

Aktorzy grają świetnie. Najbardziej podobali mi się: zakochana w krwistym mięsie i hamburgerach Netrebko Magdaleny Koleśnik oraz prometejski w swych zmaganiach z rolą polskiego fundamentalisty Julian Świeżewski. Dużym zaskoczeniem była też dla mnie Aleksandra Bożek, nie często tak błyszcząca na scenie Powszechnego. A to zarówno dzięki szansie jaką dostała od Kleczewskiej, jak i niewykorzystywanemu dotąd często talentowi. Wyróżniam tylko dlatego, że skradli mi serce, reszta zespołu była równie dobra.

Spektakl Kleczewskiej jest jednym z jej najlepszych. Wszystko to, co na przykład w "Szczurach" Hauptmanna było pretensjonalne, irytujące i amatorskie, we "Wściekłości" jest prawdziwe, interesujące i przejmujące. Chaotyczna adaptacja Chotkowskiego, zapożyczenia z "Podopiecznych", "Podróży zimowej", cytaty antyczne oraz kiczowaty anturaż teatru Kleczewskiej ze wszystkimi jej obscenicznymi pomysłami - porno majonez, zbliżenia na mielonego w ustach hamburgera, sukienka z mięsa a la Lady Gaga, hektolitry sztucznej krwi, nieznośnie długie monologi, krzyki Mateusza Łasowskiego, histeria Karoliny Adamczyk, nieznośne perory Michała Czachora, okropne przebranie Kai Kołodziejczyk, trzaski nieszczęsnych mikroportów, infantylne metafory typu Chrystus z wiejskiej kaplicy topiony w morzu jako uchodźca, czy Karolina Adamczyk upozowana na słynne zdjęcie z czarnoskórą kobietą - wszystko to, w połączeniu z kalekim tekstem Jelinek oraz naszą rozedrganą i histeryczną rzeczywistością złożyło się na bardzo dobry, miejscami poruszający spektakl.

Czemu nie wybitny? Po pierwsze, ma cztery finały, a wystarczyłby jeden - za to porządny. Po drugie, mam wrażenie, że ze względu na tempo przedstawienia można by je jeszcze trochę poskracać. Zastanowić się, gdzie można wyrzucić powtarzające się niepotrzebnie fragmenty, niewiele wnoszące do spektaklu. Jelinek to nie Bernhard, u którego powtórzenie to modus operandi świata przedstawionego. Po trzecie, jest jakiś dystans między spektaklem a widzem; może to wina specyficznego ustawienia widowni? We foyer uczestniczymy w spektaklu bezpośrednio, a potem patrzymy na niego z góry. A może to przez ten dzielący nas od sceny basen? Ja rozumiem, że od uchodźców dzieli nas morze, ale od Bataclan czy Charlie Hebdo już chyba niekoniecznie... przynajmniej nie powinno. Tym bardziej, że współczesna wojna trojańska toczy się tuż za granicami naszej świadomości - tym groźniejsza, im bardziej próbujemy trzymać się od niej z daleka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji