Artykuły

Przyjemne nieprzyjemności

XII Ogólnopolski Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi podsumowuje Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.

Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych stał się łódzkim oknem na świat teatru. Podczas gdy rozmaici impresariowie sprowadzają do Łodzi komercyjne komedyjki z warszawskich scen bulwarowych, organizujący festiwal od 11 lat Teatr Powszechny zaprasza, jeśli nie wyłącznie, to wiele najważniejszych inscenizacji przełomu sezonów. I jeśli nawet proponuje śmiech, to ten refleksyjny, jakże daleki od rechotu.

Przyglądając się tegorocznej imprezie z dystansu, można zaryzykować twierdzenie, iż był to chyba najlepszy z dotychczasowych festiwali (choć ubiegłoroczny również bardzo cenię).

Na osiem zaprezentowanych przedstawień jedno było okropne, dwa dyskusyjne, a pięć wspaniałych. Takich proporcji nie ma chyba na żadnym znanym mi festiwalu.

Kłopot z Jandą, himalaistka Komorowska

Nieporozumieniem, jeśli można tak powiedzieć - jakościowym, był spektakl Teatru Polonia "Stefcia Ćwiek w szponach życia" w reżyserii Krystyny Jandy. Lepiej wypadł jej monodram "Ucho, gardło, nóż" Vedrany Rudan. Janda przedstawiła portret współczesnej pół Serbki, pół Chorwatki na tyle ciekawie, że widzowie nagrodzili ją tytułem najlepszej aktorki egorocznego festiwalu.

Maja Komorowska "Niedokończonym. .." stworzyła kreację historyczną, osiągnęła himalaje artyzmu. Grając dwie postacie: jedną w "Mewie" Czechowa, drugą w "Sztuce hiszpańskiej" Rezy nie tylko stworzyła jedną, spójną rolę, ale jednocześnie zaprzeczyła wszystkiemu, co spójne. Paradoks? Tylko pozornie. Bo przedstawienie Krystiana Lupy (skonstruowane z czechowowskiej "Mewy" i "Sztuki hiszpańskiej" Yasminy Rezy i grane podczas dwóch wieczorów) jest traktatem poświęconym aktorowi i człowiekowi w sztuce teatru, eksponującym wszystkie teatralne umowności, a zarazem walczącym o każdą drobinę prawdy.

Gdyby nawet na tegorocznym Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych nie pojawiło się ani jedno przedstawienie więcej, festiwal należałoby uznać za udany. Ale przecież jednak były i inne spektakle, ważne dla współczesnego rozumienia teatru. Jak choćby "Made in Poland" (z nagrodzonym za rolę Bogusia Erykiem Lubosem): wstrząsający obraz rzeczywistości polskiego blokowiska, w którym rozbici o bandę życia ludzie poszukują sensu trwania i miłości.

Rozbić się i pozbierać

Obok tego przedstawienia obejrzeliśmy również uniwersalną, autorską wersję "Fausta" Goethego, wymyśloną przez Janusza Wiśniewskiego. Artysta swoją wizją "Fausta" sugeruje, że tytułowy bohater Goethego to "jederman". Każdy bowiem chciałby, aby jego udziałem była nieskończona rozkosz i doskonałość, i obiecałby za nie nawet własną duszę. I każdy bałby się wypełnić postanowienia cyrografu. Wiśniewski próbuje przestrzec przed brakiem skromności i pokory.

Na przeciwnym biegunie lokowały się dwa inne przedstawienia: zwycięzca festiwalu, urzekający "Słomkowy kapelusz" [na zdjęciu] Eugene Labiche'a w reżyserii Piotra Cieplaka (Teatr Powszechny z Warszawy) i pokazane przez gospodarzy "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" Petra Zelenki w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza. Pierwszy spektakl to uczta dla koneserów: farsa grana w, jeśli można tak powiedzieć, unowocześnionej konwencji dell'arte, zabawna i smutna zarazem. Kapelusz, wokół którego toczy się intryga, to symbol durnej gonitwy za byle czym.

Rymują się z "Kapeluszem..." odmienne w poetyce "Opowieści...". Charakterystyczny i świetny czeski humor po to powołany jest na scenę, by uświadomić współczesnym, jak łatwo rozbić się o niezrozumienia i jak trudno pozbierać w miłości.

Jak wspaniale, jednocześnie przyjemnie i nieprzyjemnie, jest zanurzyć się w sztukę, podziwiać jej formę i analizować sensy. Do 13 edycji festiwalu już niecały rok.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji