Artykuły

Pomalujmy sobie twarze na czarno

"Wściekłość" Elfriede Jelinek w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Jolanta Nabiałek w Krytyce Politycznej.

W studiu telewizyjnym zasiadają - prawdziwy uchodźca z krwi i kości (Mamadou Goo Ba), młodzieniec w dresie z wypisanym na twarzy "śmierć wrogom ojczyzny" (Julian Świeżewski) i Pan Wiesław - pielgrzym z gitarą, rwący się, aby odśpiewać Barkę (Michał Jarmicki). Naprzeciw nich - prowadzący, zapewne o liberalnych, umiarkowanych poglądach (Mateusz Łasowski). Jaką mają szansę się porozumieć? Żadną.

"Wściekłość", którą Elfriede Jelinek napisała po zamachu w redakcji "Charlie Hebdo", w najnowszym spektaklu Kleczewskiej staje się nie opowieścią, nie historią, nie manifestem nawet, ale dojmującym wyciem zbiorowiska ludzi zmęczonych przemocą, bezsilnych, pozbawionych nadziei. Wściekłych.

Gówno dla uchodźców

23 tysiące ludzi, którzy utonęli - listy z ich nazwiskami atakują widzów jeszcze przed wejściem na salę. Co, według Kleczewskiej, mamy do zaoferowania - już nie im, ale tym, którzy jeszcze nie utonęli, ale już płyną? Otóż - gówno. Dosłownie i literalnie, właśnie to określenie pada w spektaklu z ust aktorki (Karolina Adamczyk), która w tragikomicznym geście solidarności maluje sobie twarz na czarno. Możemy też zaoferować im modlitwę albo intensywne zajęcia z jogi w ich intencji - dziewczyna w obcisłym stroju gimnastycznym (Magdalena Koleśnik) łączy się duchowo z uchodźcami i wysyła im dobrą energię oraz zaklęcie "nie toniemy". Niewiele jednak trzeba, żeby o nich zapomniała - niedługo potem wciera w siebie hamburgera, zachwycając się konsystencją majonezu.

Przede wszystkim możemy zaoferować uchodźcom wrogość, nienawiść i tytułową wściekłość. Dlatego, że niszczą nasz święty spokój. Dlatego, że wolelibyśmy nie myśleć o chłopaku z reportażu telewizyjnego, którego krewnym odcięto głowy, choć nie możemy zaprzeczyć, kiedy pyta: "czy te głowy nie mówią same za siebie?". Nasz mechanizm obronny może co najwyżej obrócić to w kiepski żart - odcięte głowy mówią, bardzo śmieszne. Jest jeszcze jedna przyczyna tego braku solidarności - mamy swoje problemy.

Wasza Jelinek mnie nie interesuje

Oto nie wiadomo (choć wiadomo) dlaczego, nie wiadomo (choć wiadomo) jak, na fali integracji europejskiej, zachwytu kapitalizmem i dyktatu wolnego rynku wyrosło nam nowe pokolenie.

Reprezentuje je młodzieniec w dresie, który mówi nam przykrą prawdę - wy, wasza kultura, wasza Jelinek - to mnie nie interesuje.

Nie macie mi nic do zaoferowania, zapomnieliście o mnie. Więc ja teraz będę się mścił pod narodowym sztandarem. Zabiję wszystkich, którzy nie pasują do mojej wizji świata - liberałów, lewaków, uchodźców - bo jestem wściekły, tak bardzo wściekły.

Widać w spektaklu pewną paralelę, może przesadzoną, ale niepozbawioną trafności - pomiędzy polskimi nacjonalistami, wyjętymi jakby żywcem z Białegostoku Marcina Kąckiego, a terrorystami odpowiedzialnymi za jatkę w "Charlie Hebdo". Za przemocą, której są autorami, stoi nienawiść i wściekłość. Za nienawiścią i wściekłością - wykluczenie i marginalizacja, czyli także przemoc, z tym że systemowa. Pomysłu i nadziei na przerwanie tej spirali - brak.

Pomiędzy kotem, bazarkiem a jatką

Spektaklem Kleczewskiej rządzi chaos i kakofonia. Pośrodku sceny kręci się koło, które wprowadza klimat obwoźnego, prowizorycznego cyrku. Zbiorowym bohaterem spektaklu można nazwać "TV Wściekłość", specjalizującą się w pokazywaniu wszystkiego, co brutalne i straszne. Jednak nawet twórcy tej telewizji nie mają pomysłu, jak dać upust swojej wściekłości, przez co ich materiały oscylują pomiędzy nagraniami walczących kotów, reportażami z bazarków, na których ma miejsce prawdziwa integracja europejska, a sprawozdaniami z jatek z różnych zakątków świata. Każdy bohater jest wyrwany jakby z innej rzeczywistości, jak w scenie z uchodźcą, dresiarzem i Panem Wiesławem. Z tym że w kontekście zarówno polskim, jak i europejskim, ta nieprzystawalność jest wyjątkowo spójna.

Właśnie w takim kraju i świecie żyjemy - nie rozmawiamy, potrafimy tylko wściekle i bezsilnie domagać się tego, co się nam należy, każdy na własną rękę i bez szans na wysłuchanie przez kogokolwiek.

Chaos ex machina

W pewnym momencie wściekłość zamienia się w śmiech. Bohaterowie najpierw obłąkańczo biegają po ruchomej części sceny, następnie zmęczeni padają pośrodku i każde z nich śmieje się do mikrofonu. Śmiech ten jest sztuczny i niezaraźliwy, stanowi wyraz rezygnacji i zmęczenia. Ma to miejsce po serii monologów, z których pod koniec niewiele już wynika, zaczynają być powtarzaniem w kółko tego samego. Podobny zabieg Kleczewska zastosowała chociażby w "Szczurach" - kiedy nie było już nic więcej do powiedzenia, aktorzy wykąpali się w pianie, po czym spektakl powoli się zwinął. Nasuwa się pytanie, co jest główną motywacją stosowania tego typu zabiegów - są takie wymowne czy takie łatwe?

Podejrzenie, że spiętrzenie chaosu pełni u Kleczewskiej funkcję deus ex machina, nie osłabia emocji, które wywołała we mnie "Wściekłość". Reżyserka jest nie tylko przenikliwą diagnostką współczesności, ale też zmusza do konfrontacji z tym, o czym na co dzień wolimy nie pamiętać. Jej spektakle pozostawiają niesmak, ale czym się zniesmaczamy? Sami sobą się zniesmaczamy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji