Artykuły

Pamięć wymierza sprawiedliwość

"Pasażerka" w reż. Davida Pountney'a w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w wortalu Teatr dla Was.

Wrzesień najczęściej obfituje w premierowe spektakle, które teatry zaczynają przygotowywać jeszcze przed urlopem. Tak postąpił Teatr Studio realizując kolejną odsłonę "Ripleya" w reżyserii Radosława Rychcika - szkoda, że znowu nieudaną, czy Teatr Powszechny przygotowując bardzo przejmującą inscenizację "Wściekłości" wg Elfriede Jelinek w reż. Mai Kleczewskiej. Inaczej zdarzyło się w Operze Narodowej, która postanowiła w dwa jesienne wieczory pożegnać się z "Pasażerką" wyreżyserowaną w Teatrze Wielkim przez Davida Pountneya. Były to wieczory smutne nie tylko z powodu tematu opery Weinberga, która jak wiadomo opowiada o Auschwitz, ale również podyktowane tym, że to wspaniale zainscenizowane dzieło schodzi na zawsze z teatralnego afisza i już nigdy więcej tego spektaklu w Warszawie nie zobaczymy. Najbardziej rozgoryczeni byli wszyscy ci, którzy nie opuścili żadnego spektaklu, który na scenie TW-ON był obecny od roku 2010. Należy tylko mieć nadzieję, że choć zgasły echa operowych głosów zapisanych w wybitnej muzyce Weinberga, my nigdy nie zapomnimy czym jest pamięć, a czym zapomnienie. Na czym zatem polega fenomen tej inscenizacji, która przez sześć lat wzruszała nie tylko tych, którzy mogą jeszcze pamiętać tamte okrutne czasy, ale i młodzież, która w ogromnej liczbie zapełniła widownię podczas pożegnalnego spektaklu?

David Poutney podszedł do dzieła Weinberga z roku 1968, opartego na książce Zofii Posmysz, z dużą dozą odwagi, jako artysta w pełni świadomy tego, z jaką materią ma do czynienia i jakimi środkami chce budować sceniczną rzeczywistość. Ogromne wrażenie robi już sama scenografia Johasa Engelsa, która dzieli przestrzeń na kilka poziomów - na górnym, tonącym w bielach i w luksusie, zobaczymy pasażerów statku, na którym do Ameryki Południowej płyną Lisa z Walterem i tajemnicza Pasażerka. Na dole zaś toczyć się będą sekwencje obozowe z barakami, pryczami, torami i jeżdżącymi po nich wagonikami. Piekło Auschwitz-Birkenau unurzane jest we wszelkich odcieniach szarości i czerni. Po bokach tej konstrukcji będzie medytował chór komentujący przebieg zdarzeń. Ową dychotomiczność świata przedstawianego, sprowadzoną tutaj do prostych opozycji czystość - brud, niewinność - grzech, w całej rozciągłości tłumaczy geneza napisania utworu oraz rewelacyjna muzyka. Pountney nie bał się jednak podjąć dyskusji z tym, co przy problematyce dotykającej wątków Zagłady można zrobić w obszarze operowej konwencji. Stąd też jego niektóre pomysły, szczególnie te, których trudno by szukać w samym libretcie, nie znalazły swoich zwolenników. Z drugiej strony trzeba przyznać, że koncepcja inscenizacyjna Pountneya nigdy nie osunęła się na margines niestosowności, co przy tego typu tematyce nie jest zadaniem łatwym. Siłą warszawskiej inscenizacji jest takie zespolenie wszystkich jej elementów, które budują w sposób formalny całą fasadowość opowiadanej historii, jednocześnie stawiając ją jakby w narracyjny cudzysłów. Cała ekipa realizująca spektakl potrafiła tak budować dramaturgiczne napięcie i poruszającą autentyczność, by kulminacje wybrzmiały z cała swą siłą, najpierw wtedy kiedy zawoalowana Pasażerka wymusza na żonie dyplomaty opuszczenie pokładu idyllicznego statku i zejście do oświęcimskiego pandemonium, drugi raz gdy skrzypce, na których wcześniej grał Tadeusz zostają brutalnie zniszczone prze jednego z esesmanów. Nawet w tych najbardziej tragicznych dla protagonistów momentach Pountney dba o to, by nie uciec w afektację emocji czy gestu. Wszyscy wykonawcy są tutaj powściągliwi i przez to tym bardziej prawdziwi i wzruszający. Nie zamykają swych postaci w okowach stereotypu czy jednowymiarowości. Dzięki Zofii Posmysz dostali szansę na skonstruowanie pogłębionych psychologicznie postaci, zarówno tych, którym przyszło uprawiać zbrodniczy proceder, jak i tych opętanych później przez demony okrutnej przeszłości.

Do sukcesów tej realizacji należy również znakomicie skompletowana obsada. Agnieszka Rehlis wydaje się być wymarzona do postaci byłej esesmanki, która po nagłym spotkaniu z cieniem sprzed lat musi ponownie rozliczyć się ze wspomnieniami czasu minionego. Rehlis z ogromnym skupieniem buduje postać, która próbuje wyprzeć ze swej pamięci obrazy mogące zakłócić pozytywny wizerunek samej siebie. Równie przejmującą postać, której udało się nie utonąć w naddatkach liryzmu, stworzyła Wioletta Chodowicz w roli Marty. W całym przedstawieniu daje się zauważyć, nawet w koloraturowej pieśni Rosjanki idącej na śmierć, pewien rodzaj wysublimowanej transparentności, która jakby odkłada na bok pytania stawiane o sztukę po Oświęcimiu, mogące się w takich sytuacjach pojawić. Do tego, Gabriel Chmura umiejętnie oddaje emocjonalne skondensowanie tkwiące w muzyce Weinberga, całą jej cierpkość w próbie upamiętnienia ofiar, która doskonale komponuje się z dramatycznymi wydarzeniami rozgrywanymi na scenie. Już sama treść jest tak mocna, że nie trzeba jej podbijać jakimikolwiek interpretacyjnymi ozdobnikami. I zarówno dyrygent jak i reżyser wiedzą o tym doskonale.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji