Artykuły

Cztery możliwości

WSZYSTKIE imprezy mu­zyczne, od recitalu piosen­karskiego aż po wystawienie wielkich dzieł oratoryjnych, można podzielić na cztery podstawowe gru­py. W pierwszej znajdą się te, w których dobrzy kompozytorzy mają swoich rzeczników w dobrych wy­konawcach (grupa niezwykle rzad­ka). W grupie drugiej dobrzy kom­pozytorzy mają szczęście napotkać na swojej drodze marnych wyko­nawców (grupa najliczniejsza). Do trzeciej zaliczyłbym koncerty, na których występują dobrzy wyko­nawcy ze słabymi kompozycjami. Ostatnią grupę stanowi mariaż złych kompozytorów ze złymi wykonaw­cami. Pierwsza i ostatnia grupa nie pobudza do rozmyślań, bo dobrej kompozycji dobry wykonawca nie zaszkodzi, lecz wręcz przyda jej no­wych własności, złej zaś kompozy­cji zły wykonawca ani nie zaszkodzi (bo już nie może), ani nie pomoże (bo to jest beznadziejne).

Przedmiotem mojego zaintereso­wania będą więc dwie środkowe gru­py - a w zasadzie druga, która jak głos przeznaczenia staje na drodze twórcy, wlecze się za nim jak wyrzut sumienia.

Oczywiście kompozytorzy ugruntowani już w historii naszej kultury muzycznej nie muszą obawiać się owej zmory, zostali bowiem setki razy zweryfikowani, nieraz nawet przez szereg pokoleń. Nikt nie zrzuci winy na Mozarta za "położenie" Symfonii g-moll KV550, nikt nie będzie wybrzydzał na Symfonię d-moll Francka gdy zabrzmi ona w wykonaniu orkiestry, która tylko z nazwy głosi się "filharmoniczną".

Gorzej jest z kompozytorami, któ­rzy dopiero zdobywają słuchaczy, których dzieła są albo mało znane albo ze względu na liczne "nova" w ich języku muzycznym jeszcze niedostatecznie akceptowane. Wtedy jedynym rzecznikiem "interesów" kompozytora jest wykonawca. Wykonawca jest przeciętny albo wręcz zły. Wykonawca robi łaskę, że w ogóle zechce wykonać kompozycję, a jego stosunek do niej, mówiąc delikatnie, ukryty głęboko... Wiadomo, że wykonawca dzieło położy i za to "położenie" kompozytor musi mu jeszcze publicznie podziękować. Ta praktyka jako żywo przypomina sąd inkwizycji, która skazując człowieka na stos, każe mu dziękować Panu Najwyższemu, że dostąpił takiej łaski.

Dlaczego o tym wszystkim tak się rozwodzę? Ostatnie koncerty (październikowe) nasunęły mi właśnie te niezbyt wesołe refleksje (...)

Opera Wrocławska wystąpiła z prapremierą "Manekinów" polskiego kompozytora Zbigniewa Rudzińskiego. Chwała dyrektorowi Satanowskiemu za to, że tak często daje poznać naszemu społeczeństwu najnowszą twórczość rodzimą. Jest to niewątpliwy atut wrocławskiej sceny. I byłoby zaiste wspaniale na tej scenie, gdyby słuszne z gruntu i twórcze idee znajdowały godną ich realizację. "Manekiny" Rudzińskiego to bardzo dobra pod każdym względem kompozycja muzyczna: posiada wszelkie walory wyrazistości, zwartości i dyskretnie nakreślonej ekspresji muzycznej, która sama przez się prowokuje do takiego a nie innego ruchu scenicznego. Ponieważ Rudziński operuje małym ze­społem instrumentalnym (co jest zu­pełnie zrozumiałe, biorąc pod uwagę całą kameralność koncepcji reżyse­ra), operuje tym samym każdym z instrumentów jak gdyby z osobna, solistycznie, operuje tak, że wszyst­ko jest ważne, każdy szczegół coś znaczy i czemuś służy. Tego rodzaju muzykę trzeba przygotować nie­zwykle starannie, dbać o wyprowa­dzenie właściwych proporcji brzmie­niowych, właściwego "balansowa­nia" tempami, trzeba ją ożywić ową intymnością, której w muzyce kom­pozytora jest niemała porcja.

Wydaje mi się, że tak nie było. Być może zaważyła na tym zbyt ma­ła ilość prób, a może niedostateczne przemyślenie. Fakt, że współczesna muzyka nie ma jeszcze zbyt wielu odnośników do doświadczenia prze­ciętnego słuchacza, nie zwalnia jej realizatorów od jak najstaranniejszej realizacji. Robert Satanowski umie utrzymać w zespole rygor, ale sam rygor nie stworzy muzyki. Re­żyseria Marka Grzesińskiego, w za­myśle bardzo trafna, nie zawsze by­ła realizowana przekonująco, two­rzyły się "dziury", przestoje. Odnio­słem wrażenie, że czasem sami akto­rzy nie wiedzieli, co mają z sobą robić. I znowu niedopracowanie. Scenografia Janusza Wiśniewskiego oraz kostiumy zaprojektowane przez Irenę Biegańską podobały mi się, w bardzo poważnym bowiem stop­niu uplastyczniały fabułę drama­tu.

Przechodząc do solistów - głów­ką postać Jakuba kreował Antoni Bogucki. Rola ta od strony zarówno głosowej, jak i aktorskiej jest na pewno dla tego artysty wymarzona. Posiadając wyjątkową umiejętność operowania głosem, nadawania mu odpowiedniego "tonu", dysponując naturalną mimiką, nie powinien w zasadzie nigdy zawieść. Tym razem może nie zawiódł, ale nie ukazał wszystkich swoich możliwości wsku­tek daleko idącego skrępowania. Czyżby znów ten sam refren: nie­dopracowanie? Barbara Figas jako Królowa Draga dobra głosowo, ale nieco monotonna - oczekiwałem większej ekspresji. Ewę Iżycką wo­lałem w roli Adeli niż Magdy Wang, choćby z tego względu, że Adeli kompozytor nie kazał śpiewać, tyl­ko ograniczyć się do milczącego ukazywania swoich powabów kobie­cych, "Kobiecie z biczem" natomiast te atrybuty w tym wydaniu nie zda­ły się na nic, głos zaś zupełnie nie przylegał do charakteru postaci. Aurelia Adamczak i Jolanta Micha­lak jako Polda i Paulinka przy więk­szym zgraniu będą tworzyły na pew­no dobry duet.

Jak słyszałem, nowa pozycja wy­jeżdża za granicę. Czy w takim stanie? Chyba że premierę, na któ­rej byłem obecny, uznamy za jedną z prób otwartych.

Zdaję sobie sprawę z tego, że mo­ja niezbyt pochlebna recenzja z obu imprez muzycznych będzie raczej odosobniona, ale nie zawsze trzeba się z czymś czy kimś liczyć za wszelką cenę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji