Artykuły

Pusty dotyk

"Tristan i Izolda" w reż. Bogdana Cioska w Teatrze Groteska w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Nie zazdroszczę Tristanowi. Nie zazdroszczę temu Tristanowi. Rzecz jasna, nie idzie o to, bym miał jakieś zastrzeżenia do kobiecości Mai Kubackiej, która w teatrze Groteska, między 19.00 a 20.30, wygłasza teksty wieki temu przypisane Izoldzie. Niech Pan Bóg broni! Zresztą, Izoldzie też nie zazdroszczę, choć znacznie mniej niż Tristanowi w wydaniu Tomasza Kowola. I w sumie z tego samego powodu. Otóż - są oni parciani.

Wyobraźcie sobie, jak przed kominkiem leżąca skóra z niedźwiedzia naraz się podnosi, na palcach staje, w nos całuje trocinami wypchany, nad drzwiami wiszący łeb łosia, i szepce: kocham cię... Przesadziłem? Owszem. Pytanie tylko, o ile. O dużo? O średnio? O mało?

Parciany. Długo szukałem tego słowa. I nie ma się go co bać. Parciany on. Parciana ona. Parciani ludzie. Jakby bez życia. Kochankowie parciani. Czyli - miłość sucha, wyżęta z ciała, sypka jak bułka tarta. Bez szans na pot, łzę, ślinę, co ze szczęścia tańcuje w kątach warg. Kochankowie parciani są odcięci od skoków serc. Parciani kochankowie tylko recytują miłość. Właśnie - recytacja. Jeśli nawet skrajnie przesadziłem ze skórą niedźwiedzia i głową łosia, której z nosa trociny lecą, to w sedno trafiłem, mówiąc o recytacji. Tristan i Izolda, jedni z najpotężniejszych kochanków świata - w Grotesce zaledwie referują swą potęgę.

Doprawdy, jeśli o aż takie, mityczne przecież, miłowanie idzie - w teatrze można wiele. Pytanie tylko - po co? Scenograficzną alfą i omegą jest w Grotesce coś jakby szafa bez ścian. Można i tak. Tutaj kłębić się będzie stara jak świat opowieść Josepha Bediera, jeśli kto woli - niebywała polszczyzna Tadeusza Boya-Żeleńskiego. W szafie, przed szafą, za szafą, z boków szafy. W tle - ekran. Reżyser Bogdan Ciosek wyświetla tam różne filmy. Można i tak.

Można, choć prawdę rzekłszy - projekcjami lekko się spłoszyłem. Myślałem, że na ekranie tym - niczym na ekranie w "Mewie" Antoniego Czechowa, co ją Peter Stein wyreżyserował - będą podobizny potężnej obojętności natury. Albo tylko ocean, albo tylko chmury, albo tylko głazy. Miałem nadzieję, że nad dwojgiem, co popadli w miłość, która żadnych szans nie miała, pieczę sprawować będzie właśnie tak - jednym milczącym obrazem oddana - obojętność Boga. Niestety. Spłoszyłem się, gdyż Ciosek na ekranie wyświetla - ilustracje słów! Na ten przykład, jeśli jest mowa o morskiej podróży Tristana - kinooperator, wyobraźcie sobie, puszcza nam kawałek chyba Bałtyku... No i co ja mam z taką troską o moje pojmowanie uczynić teraz?

Cóż, podziękuję. Bardzo podziękuję, bo do tej pory, jak ktoś o żegludze gadał, mnie przed oczami stawał obraz człowieka, który na słoniu siedząc - brnie na Rysy. Cóż, tak też można. Ciekawe lalki, w paru przypadkach lalki intrygujące, aktorzy przestawiają z miejsca na miejsce. Kim jest dla nich ten kawałek drewna? Jeśli artysta wciąż kolebie się na krawędzi między graniem swym ciałem a graniem lalką, to jakie tutaj, między tymi ciałami z dwóch różnych światów, relacje się czają? Gdy Kowol dotyka drewnianego nadgarstka Tristana - co w istocie wyczuwa? Suchość martwych słojów, czy życie?

Oczywiście, można i tak - czyli można pokazywać, nie dając nawet cienia szansy na odpowiedź na pytania, jak na mój gust, fundamentalne. Lalka? Ot, człekokształtne drewno, niczym stare słowa Bediera - tylko do referowania służy. Do referowania wielkiej miłości, referowania trochę tak, jak się na kursach na prawo jazdy referuje działanie silnika dwusuwowego. Tu wtrysk, tu iskra, tu pierdyknięcie - i jedziemy, kursanty!

Można tak. Można jeszcze, jak u Cioska, całość okrasić lekko "hiphopizującą" muzyką Pawła Moszumańskiego. Można też w przeźroczystej szafie aktorom kazać wykonywać ruchy, delikatnie mówiąc - niezręczne. Można tak - i jeszcze na tysiąc innych sposobów można. I żeby jasność była - wszystko, co powyżej opisałem - opisałem nie po to, by miażdżyć.

Pomijając ilustrowanie morza gadanego - morzem wyświetlanym, oraz lasu gadanego - lasem wyświetlanym, wymienione i nie wymienione zabiegi inscenizacyjne w istocie nie są ani złe, ani dobre. Niniejszym nie oceniam więc. Proszę to zapamiętać. Nie oceniam, nie masakruję, nie dowcipkuję. Ja tylko starą prawdę przypominam, że gdy w teatrze gra o wielką miłość idzie - jakiekolwiek zabiegi inscenizacyjne ważą o tyle tylko, o ile między kochankami na scenie jest miłość wielka. Parząca. Do pozazdroszczenia.

Kochankowie u Cioska. Mówię, że są parciani, bo jak Kowol dotyka Kubackiej, albo jak Kubacka głaszcze Kowola - jest tak, jakby człowiek muskał jutowy worek. Dotyk pusty. I tyle. Pusty dotyk, teoretyczne namiętności, nie gorycz, lecz odczyt na temat goryczy. A gdzie łza? Gdzie lęki? Gdzie gorącość, co powoduje, że człowiek na widowni zazdrości tamtym, scenicznym katastrofom? Owszem, opowieść Cioska logiczna jest, wyraźna, sprawnie, choć nazbyt monotonnie prowadzona. W ogóle, gdyby się na moment w nudę teatrologiczną stoczyć, można by śmiało rzec, iż przedstawienie Cioska to generalnie kawałek porządnej scenicznej roboty.

Pięknie - tylko co mi z porządności, gdy jak przychodzi pokazać uczucie, to Ciosek musi wyświetlać film przedstawiający wulkaniczną lawę? Co mi po miłości zagranej tak, że po ostatniej kurtynie mam ochotę raczej tylko na frytki? Plus pepsi, rzecz jasna.

Na zdjęciu: Projekt Wandy Fik-Pałkowej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji