Artykuły

Rześki jubilat

Po długiej przerwie na największą lubelską scenę do Teatru im. Osterwy wróciła polska klasyka. Wróciły na scenę trochę drażniące, a trochę wzruszające zapachy z modrzewiowych dworków, pol­skie grzechy, grzeszki i słabostki. Zagrano "Pana Jowialskiego" hrabiego Aleksandra Fredry, którego 200 rocznicę urodzin czci w tym roku przedstawieniami wiele polskich teatrów.

Przedstawienie gwarantuje widownię, gdyż niechętna lekturom szkolna dziatwa bez większych protestów zostanie przygoniona do teatru. Z drugiej jednak strony inscenizacja klasyki wiąże się ze sporym ryzykiem. Publiczność, szczególnie młodociana, zamiast śmiać się z nieco zwietrzałego już dowcipu Fredry, może bezczelnie rechotać z wykonawców. Tym bardziej, że trudno zbyt wybujałe inscenizować sztuki jubilata, tuszując w ten sposób niedostatki aktorskie.

Na imieninach u babuni

Dyrektor Cezary Karpiński na początku swoich rządów w teatrze wygłosił śmiałą opinię, że lubelscy aktorzy hrabiemu komediopisarzowi i innej klasyce sprostają. Przynajmniej tym razem nie pomylił się. Przedstawienie, w którym grywali najwybitniejsi polscy aktorzy, znalazło w Lublinie sprawnych wykonawców, z których darów bożych i umiejętności nabytych, przytomnie i z umiarem skorzystała Romana Próchnicka.

O "Panu Jowialskim", którego prapremiera odbyła się w czasie gdy wylewano romantyczne łzy i rozdzierano narodowe szaty, chętnie wypowiadano sądy ekstremalne, a komedię pisaną na narodowych zgliszczach nieraz czytano w okularach tragedii. Nic z tego w lubelskim przedstawieniu nie zostało. Został nieco może pachnący naftaliną, ale posiadający staromodny wdzięk czysty dowcip - dobroduszny, podobny do dowcipów opowiadanych na imieninach całkiem jeszcze żywotnej babuni. Lubelskie przedstawienie łaskotało śmiechem łagodnym, ani przez chwilę nie przeradzającym się w rubaszny rechot, ani syczący chichot zza ściśniętych zębów. Żartowano w teatrze, jak przystało żartować w towarzystwie osób zacnych i leciwych, choć nie pozbawionych jeszcze życiowego wigory.

Romana Próchnicka poprowadziła lubelskich aktorów w kierunku interpretacji "Pana Jowialskiego" z dystansem, z przymrużeniem oka, ale z sympatią i umiarem. Zaufała aktorom. Aktorzy zachowali łagodny i wyrozumiały dystans wobec kreowanych postaci, unikali przyciężkiej kpiny i wybujałych błazenad, puszczali ze sceny oko do tradycji teatralnej i do publiczności. Nawet sentymentalne miłosne westchnienia umajali szczyptą humoru, nie naśmiewając się przy tym ani przez chwilę z szacownego jubilata, ani z wymyślanych przez niego postaci.

Fredrowski Ptasiek

Odtwórca tytułowej roli, postawny i jowialny, jak na Jowialskiego przystało, Włodzimierz Wiszniewski, grał Szambelana w ostatnim lubelskim przedstawieniu ,,Pana Jowialskiego" przed prawie ćwierćwieczem. Teraz zmierzył się z tytułowym bohaterem komedii. Jego Jowialski jest dziaduniem sympatycznym, kochającym życie, nie pozbawionym temperamentu, a przy tym bystrym. Opowiada swoje bajeczki i porzekadła nie z bezmyślnego gadulstwa, a raczej ze skłon­ności do łagodzenia żartem pozornie tylko ważnych kłótni. Dziarsko tańczy mazura, z figlarnym wdziękiem podszczypuje swoją chichocącą babunię, zagraną celnie przez Joannę Szczechównę, z dziadkowym ciepłem tuli wnuczkę Helenę (Grażyna Jakubecka) i dobrotliwie pokpiwa z syna Szambelana (Henryk Sobiechart) oraz Janusza (dobra rola Piotra Wysockiego), ociężałego i nie dosyć poetycznego pretendenta do wdzięków romansowej Heleny.

Chociaż aktorskiej sprawności nie zabrakło w lubelskim zespole nikomu, nawet grający lokaja Maciej Po-laski zdołał ze swoich kolejnych wejść uczynić sceniczne wydarzenia, to klasą dla siebie był Henryk Sobiechart. Ż fredrowskiego Szambelana wyczarował postać bogatą i wieloznaczną - nieomal polskiego dziewiętnastowiecznego Ptaśka. Jego Szambelan, to nie tyle głupawy szlachcic, ale raczej budzący politowanie smutny i samotny na wesołym dworze Jowialskich nieudacznik. Drży on u boku swojej paramilitarnej żony, wdowy po generale majorze (Nina Skołuba-Uryga) i bezskutecznie próbuje dorównać dowcipem bystremu ojczulkowi. Słaby, nie do końca obecny Szambelan, goni za skrzydlatymi przyjaciółmi, każdorazowo wywołując nie tylko ciepły uśmiech, ale także współczucie. Henryk Sobiechart zagrał zbyt miękkiego gamonia dobrego serca, w którym chęć uczestnictwa w zbiorowych zabawach walczy z pragnieniem ucieczki w świat ptasiej imaginacji, który pociesznie próbuje znaleźć dla siebie miejsce w scenicznej rzeczywistości.

Łagodne cumulusy

Autorka scenografii Teresa Ponińska akcję przedstawienia umieściła na zielonej trawce, wśród żywopłotów, nie opodal altanki i na tle pogodnego nieba z łagodnymi cumulusami i zachodzącym słońcem - pogodnie, oszczędnościowo i urodziwie.

Finałowym mazurem dziarsko i radośnie zatańczonym przez cały i zespół przedstawienie zakończył Janusz Mazurek. Być może Fredro nie śmieszy jak niegdyś, ale z pewnością ma nadal niewyczerpaną moc wzbudzania uśmiechu, łagodzenia obyczajów i przywracania zdroworozsądkowych proporcji, co z dobrym skutkiem spróbował udowodnić zespół lubelskiego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji