Artykuły

Garden Party

Pan Jowialski w Teatrze im. Osterwy jest sztuką elegancką. Wszystko i wszyscy są tu " na miejscu", w dobranym, przyzwoitym towarzystwie. Maniery aktorów są tak dalece nienaganne, że nawet nikt się nietaktownie nie wyróżnia, o czym świadczy równe natężenie braw w finale.

Szacunek dla autora, dla tradycji, dla polszczyzny, dla teatru i dla siebie nawzajem, przyświeca wszelkim działaniom realizatorów i odtwórców sztuki i widzowie też ich za to wszystko ogromnie szanują. Ekologiczna scenografia jest gustowna i funkcjonalna, słonko wędruje sobie wśród chmur na niebie. Czy tylko jego niespieszny acz systematyczny ruch sprawia, że czas wysiedziany na przedstawieniu, wcale nie tak długi, cokolwiek nam się dłuży?

" Pan Jowialski" jest satyrą na polskie społeczeństwo, polskie przywary, polski styl życia, który mimo zmian kalendarza i tła cechują ciągle te same słabości i przewiny. Tylko, że dowiemy się o tym z podręcznika literatury a nie z lubelskiego spektaklu "Pana Jowialskiego". Realizatorka - reżyser Romana Próchnicka - stawia na komizm sytuacji, a nie na trafność diagnozy społecznej, podkreśla nie tyle groteskowość typów ludzkich, co śmieszność indywiduów. Akcenty rozłożone zostały tak, że karykaturalność bohaterów i wynaturzona idea intrygi w jaką się dobrowolnie wikłają, zostają mocno stępione. Ekscesy ludzi chorych na nieróbstwo, egotyzm, fałsz, cudzoziemszczyznę, pustotę intelektualną i infantylizm, zamieniają się w pobłażliwie potraktowaną rodzinną zabawę na trawie. Ostry pazur sztuki zostaje oszlifowany eleganckim manicure i schowany pod aksamitną rękawiczką. Przewrotne dzieło Fredry staje się komedią salonową.

DLCZEGO pozbawiono nas jadowitej satyry, charakterystycznej choćby dla tyrad pogardzającej wszystkim co rodzime i rozkochanej we francuszczyźnie, sfiksowanej, księżycowej pani szambelanowej, która w naszym przedstawieniu - Nina Skołuba-Uryga - jest po prostu nieco humorzastą damą z pretensjami? To dla mnie zagadka, jeśli brać pod uwagę, że przedstawienie ma ambicje edukacyjne. Wypracowania pt. Krytyka społeczeństwa w świetle " Pana Jowialskiego " dzieci po tym spektaklu nie napiszą.

Cale towarzystwo familii Jowialskich potraktowane zostało sympatycznie i pobłażliwie, a scenograf Teresa Ponińska pilnowała skrzętnie, by żaden rys kostiumu, żaden rekwizyt nie ośmieszył i nie skarykaturował naszych bohaterów za bardzo. Całe przedstawienie jest jak jedna długa gawęda dziadka Jowialskiego: pełna swady, potoczysta, z dykteryjkami nie najświeższej daty. Włodzimierz Wiszniewski, który słusznie zbiera brawa przy otwartej kurty nie za smakowite opowiadanie bajek, przypowieści i porzekadeł Jowialskiego nie ma na scenie zbyt wiele więcej do zdziałania, poza kapitalnym kręceniem biodrami (te biodra!) w takt tureckiej muzyki. Pani Jowialska, którą wyposaża w ciepło i urok Maria Szczechówna, nie przywodzi zupełnie na myśl ośmieszonej żony "swego męża ", Henryk Sobiechart jako Jowialski -junior dostarcza rolą wiecznego dziecka materiału do rozważań psychoanalityka. Co do Heleny i Ludmira - Grażyna Jakubecka i Jerzy Kurczuk, to chwalebnie omijają rafy sentymentalizmu w miłosnym wątku sztuki. Linia dopuszczalnego poziomu śmieszności i poziomu dramatyzmu wyznaczona w tej realizacji a priori nie pozwala im zanadto cieszyć się nagłym szczęściem. Tak się bowiem dzieje, że w tym przedstawieniu nawet punkt kulminacyjny - cudowne odnalezienie zaginionego dziecka (Ludmira) i miłosny happy end przedstawiane są równym taktem i usypiającym tempem.

PREMIERA "Pana Jowialskiego" w Teatrze Osterwy uzmysławia mi jasno dwie sprawy. Po pierwsze, solidne rzemiosło reżyserskie i dobra dyspozycja aktorów pozwala tu realizować na przyzwoitym poziomie utwory z repertuaru zaniedbywanej przez ostatnie lata, ku ubolewaniu niektórych, klasyki. Po drugie, ta zrobiona "po bożemu" klasyka, tak naprawdę nikogo już nie obchodzi. Fredro odfajkowany z pełnym pietyzmem i dobrą wolą na okoliczność 200-lecia, pozostanie przedstawieniem okolicznościowym. Następnym po " Czupurku " krokiem w kierunku teatru pozbawiającego widza wielkich emocji, suspensu, odkrywczych doznań, huśtawki euforii i spontanicznego sprzeciwu. Do teatru, który odwiedza się dla poczucia spełnionego obowiązku uczestniczenia w " życiu kulturalnym " od czasu do czasu.

Czy tak już pozostanie? W tym teatrze żyją jeszcze duchy. Echa Apokalipsy, walk z wiatrakami, śpiewów z bożnicy i lwowskiego zaułka zawodzą po kątach, potęgując uczucie niedosytu i - co tu dużo mówić -straty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji