Artykuły

Warcisław Kunc: musimy rozbudować Operę Bałtycką

- Dyskutowanie, czy my zagramy trzy razy w miesiącu, czy trzy i pół jest idiotyzmem. Teatr, który nie gra, nie ma sensu. Wierzę w to, że pracownicy myślą tak samo - mówi Warcisław Kunc, nowy dyrektor Opery Bałtyckiej w Gdańsku.

Łukasz Rudziński: Deklarował pan, że będą operetki. Dla niektórych może być zaskoczeniem, że przez najbliższe cztery lata planuje pan tylko dwie.

Warcisław Kunc [na zdjęciu]: Wydaje mi się, że to dobra liczba. Kiedy zagramy "Orfeusza w piekle" kilkanaście razy w roku, to widownia z pewnością będzie zadowolona. Nie każdy musi chcieć przyjść na operetkę, ale publiczność powinna mieć taką szansę. Biuro Organizacji Widowni często informuje mnie, że ludzie pytają, kiedy będzie operetka. Dlaczego ja mam im powiedzieć: "Nigdy"? W teatrze musi być różnorodność. Nawet Théâtre du Châtelet wystawił całego Offenbacha. Przecież Jacques Offenbach to dobry, ambitny kompozytor. Wprawdzie Tuwim mówił "ta wariatka operetka", ale to jest konwencja, podobnie jak opera czy filmy Quentina Tarantino. W graniu operetek nie widzę żadnej ujmy dla Opery Bałtyckiej.

Pojawić się też mają wyczekiwane przez część publiczności spektakle baletowe. Pierwszą premierą będzie "Pulcinella" Igora Strawińskiego?

Prawdopodobnie tak, chociaż rozmowy z Giorgio Madią wciąż trwają. Wiemy już, że premiera odbędzie się 23 lutego 2017 r. Rozpatrujemy "Pulcinellę", ale też "Harlequine'a" czy "Commedię dell'arte", bo sama "Pulcinella" to raczej pół wieczoru. Możliwości jest sporo. Na pewno chcielibyśmy zrealizować ten spektakl z orkiestrą na żywo.

Pracownicy Opery Bałtyckiej pod koniec ubiegłego sezonu bardzo aktywnie protestowali przeciwko zbyt niskim płacom. Odziedziczył pan wszystkie te konflikty po poprzedniku. Jaki ma pan pomysł na ich rozwiązanie?

- To jest bardzo trudny temat. Przez te wszystkie lata nie szukano rozwiązania systemowego, tylko łatano dziury i gaszono pożary. Przyszedł czas, by spojrzeć na problem zdroworozsądkowo i ocenić możliwości w stosunku do marzeń. Moja propozycja ma ukorzenienie w teatrach niemieckojęzycznych. Tam do obowiązków artysty w teatrze wpisana jest określona liczba prób lub spektakli w miesiącu czy sezonie. Zobaczmy więc, ile mamy pieniędzy i podzielmy je. Każdy będzie wolał zagrać spektakl, niż próbę.

Zamiast norm, które doszły do poziomu "zero", co pan proponuje?

- Norma "zero" była wprowadzona zarządzeniem poprzedniego dyrektora i przestała obowiązywać. W tej chwili norma obowiązująca w teatrze wynosi "dwa". Warto jednak dodać, że 15 lat temu ta norma wynosiła "dziesięć i dwanaście". Proponuję, by wszyscy dostawali stałą pensję z dokładnie określoną liczbą zajęć do wykonania w określonym czasie. Mogą to być próby, mogą też spektakle. Jeśli tych zajęć z jakichś względów będzie mniej, nie szkodzi, nie wpłynie to na wynagrodzenie pracownika. Gdy zaś wypełni zaproponowany limit - jest wolny. Powstaną zapewne różne komplikacje, bo są osoby, które w tej instytucji nie zarabiają wcale źle. Jednak większość powinna zarobić lepiej - albo inaczej.

Pamiętajmy, że nasza dotacja wynosi 15 mln 400 tys. zł i za tę kwotę musi być konkretna propozycja i działalność. Dyskutowanie, czy zagramy trzy razy w miesiącu, czy trzy i pół jest idiotyzmem. Teatr, który nie gra - nie ma sensu. Wierzę, że pracownicy myślą tak samo.

Ma pan zapisane w kontrakcie, że nie będzie pan dyrygował więcej niż 40 proc. wydarzeń w Operze. Dlaczego?

- Nieprzypadkowo sam się w ten sposób ograniczyłem, gdy aplikowałem na stanowisko dyrektora. Uważałem, że będzie to bardzo czysta sytuacja i w ten sposób wykluczymy zarzuty o teatr autorski. Jestem otwarty na wszystkie formy działalności i jeśli będzie potrzeba, konieczność czy chęć, to oczywiście będę brał udział w przeróżnych innych przedsięwzięciach. Chodzi o to, żeby w przypadku, gdy mamy 100 spektakli, dyrektor nie dyrygował więcej niż 40 z nich. Ta liczba wystarczy, aby mieć wpływ na poziom zespołów. Pozostałymi wydarzeniami będą dyrygować inni.

Jak wygląda sytuacja ze spektaklami Izadory Weiss? Zostali tancerze pracujący z Izadorą w Bałtyckim Teatrze Tańca. Jeśli zajdzie taka potrzeba, to będą oni brali udział w jej produkcjach?

- W listopadzie Izadora Weiss jedzie do Sankt Petersburga. Program Opery Bałtyckiej jest tak skonstruowany, by wyjazd tancerzy nie kolidował w tym czasie z naszymi planami repertuarowymi. Każdy z tancerzy będzie mógł w tym czasie wziąć urlop bezpłatny i pojechać na festiwal, jeśli będzie chciał. Nikogo nie zmuszamy, nikomu nie zabraniamy. Jeśli w przyszłości będą podobne sytuacje, to będzie zależało od tego, co się u nas dzieje.

Czy Marek Weiss znajduje się na liście reżyserów, z którymi zamierza pan współpracować w Operze Bałtyckiej?

- Być może dojdzie do takiej współpracy, na pewno nie mówię - nie. Problem polega na tym, że nasza dotacja naprawdę nie pozwala nam za bardzo rozwinąć skrzydeł. Rozmawiam z różnymi reżyserami, ale nie są to rozmowy łatwe, właśnie z tego powodu. Koszty przygotowań spektaklu operowego coraz częściej zbliżają się do miliona złotych, więc na niektórych twórców nas nie stać, a z innymi trudno nam rozmawiać na temat szczegółów produkcji planowanej z dwu- czy trzyletnim wyprzedzeniem, gdy nie mam decyzji co do nowego regulaminu pracy i wynagrodzeń.

Rozmawiałem z Bogusławem Lindą, Barbarą Wysocką, która dwa najbliższe sezony ma zajęte. Ustalamy "Samsona i Dalilę" z Michałem Znanieckim. Wybieram się do Warszawy na "Czarodziejską górę" Pawła Mykietyna w reżyserii Andrzeja Chyry - to dzieło miało być przez nas współprodukowane, ale musieliśmy się z tego wycofać ze względów formalnych. Może jednak znajdzie się dla niego miejsce w naszym sezonie niemieckim? Cieszę się ze współpracy z Karen Stone i koprodukcji z jej Theater Magdeburg. Kalendarz powoli się zapełnia.

Chce pan zmienić Operę Bałtycką przeprowadzając poważny remont...

- Musimy zrobić remont, bo "472 fotele" brzmi mało zachęcająco. To generuje zresztą wiele trudności. Nawet jeśli chcielibyśmy zarabiać pieniądze na wynajmie naszej przestrzeni przez spektakle komercyjne, to nie bardzo możemy, bo nasz teatr nie jest dziś dla nich atrakcyjny. Łatwiej jest sprzedać bilety nieco taniej publiczności na 800 miejsc niż drożej na widownię liczącą 470 krzeseł.

Gdzie chcecie szukać miejsca na czas remontu?

- W Teatrze Muzycznym w Gdyni jako pierwsza powstała Nowa Scena, potem rozpoczęto remont dużej sceny. Chciałbym się na tym wzorować. Najpierw musimy wybudować salę kameralną, a w trakcie rozbudowy teatru grać gościnnie po dwa razy w miesiącu. Niedaleko jest Teatr Muzyczny w Gdyni i Polska Filharmonia Bałtycka. Miejsc, które potraktować można jako alternatywę, jest więcej.

Jak liczna byłaby widownia głównej sali Opery Bałtyckiej po rozbudowie?

- Realnie trzeba brać pod uwagę 800-900 krzeseł. Takie są nasze pierwsze plany i mamy zwiastuny, że jest to możliwe. Inwestycjami kierować będzie Adam Jabłonowski, który zna ten teatr od podszewki. Na nowy budynek opera nie ma szans - można było zbudować nowy teatr w poprzednim rozdaniu europejskim, na lata 2007-2013. Wygrały inne projekty. Wielka szkoda. Tym bardziej, że wątpliwym jest teraz sięgnięcie do kasy unijnej. Ale może znajdziemy jakiś mechanizm, który na to pozwoli.

Co dalej z cyklem "Opera Gedanensis"?

- Chcę, by ta idea była kontynuowana. Spotykam się niebawem z kompozytorem i autorem libretta "Sądu ostatecznego". Zastanawiamy się, czy wystawimy go plenerowo latem - w teatrze - czy może w kompletnie innej przestrzeni. Można zastanowić się, czy formuła zamawiania dzieła jest szczęśliwa, czy nie lepsza byłaby formuła ogłoszenia konkursu. Nie przyzwyczajam się do żadnej z tych koncepcji.

Chce pan wyjść z operą z budynku teatru. Gdzie chcecie wtedy grać?

- Jesteśmy po rozmowach z władzami Sopotu i Opery Leśnej. Wkrótce dowiemy się, kiedy latem będziemy mogli wejść do Opery Leśnej. To oczywiste, że opera powinna zaistnieć w Operze. Uważam, że jak dojdzie do konkretnych rozwiązań, to jesteśmy skazani na sukces. Myślimy też o innych miejscach. Jestem otwarty na różne możliwości - Opera Bałtycka mogłaby zaistnieć na festiwalach Trójmiasta, może wystawimy "Sąd ostateczny" na Długim Targu? Możliwości jest wiele, ale pamiętajmy, że to wszystko oznacza koszty. My rzadko kiedy jesteśmy komercyjni i takie produkcje nie powinny generować strat, a wręcz przeciwnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji